Carroll Jonathan - Na pastwę aniołów(2), 1, NOWOŚCI ebook
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonathan Carroll
NA PASTWĘ ANIOŁÓW
(From the Teeth of Angels)
Tłumaczył Mirosław P. Jabłoński
2
Dla Bunny'ego i Charlie'ego --dłonie na zawsze na naszych twarzach,
oraz dla.
Richarda i Judy Carroll,
Rity Wainer
i Herba Kornfelda.
3
Śpiesz się, Śmierci, Ojcze Chrzestny, Panie tyranii,
Każda wiadomość, jaką zostawiasz wyrywa nas z tańca
niczym rybę wyciągniętą na piasek.
Godfather Death Annę Sexton
Tylko bogowie wiedzą, jak współzawodniczyć. Albo echo.
Gilgamesz
4
CZĘŚĆ PIERWSZA
Sophie,
właśnie wróciłem z Sardynii, gdzie planowaliśmy zostać dwa tygodnie, lecz w końcu
zrejterowaliśmy po zaledwie pięciu dniach, bowiem - pozwól sobie powiedzieć, kochanie - jest
to okropna wyspa. Zawsze karmiłem, się książkami w rodzaju The Sea and Sardinia czy The
Colossus of Maroussi, w których słynni autorzy zachwalali uroki pobytu w dzikich i
pierwotnych krajach, czterdzieści lat temu, kiedy miejscowe piękności obnosiły swe nagie,
złote od słońca piersi, a obiad był tańszy niż paczka papierosów. Zatem, głupiec, czytam te
przewodniki, pakuję bagaże i zmykam na południe. Jeżeli chodzi o nagie kobiety, to w
porządku - powinien mi wystarczyć widok stukilogramowych Grubych Bert rodem z Bielefeld
z piersiami tak ogromnymi, że na swoich stanikach mogłyby uprawiać windsurfing, gdyby je
tylko wciągnęły na maszt. Wyżywienie kosztuje mnie więcej niż mój nowy samochód, a
zakwaterowanie okazuje się godne polecenia największemu wrogowi. A do tego, ponieważ
mam dziurawą pamięć, zapominam zawsze, iż słońce w tych południowych krajach jest tak
podstępnie gorące, że pali cię, bezradnego, na skwarkę w ciągu niewielu godzin. Uwierz mojej
czerwonej niczym wulkaniczna lawa twarzy. Dziękuję.
Mam już po czterdziestce i w konsekwencji mogę w końcu zawsze powiedzieć „nie"
wszelkim rzeczom przypominającym podobne wyprawy. Kiedy już wracaliśmy, powiedziałem
do Caitlin:
- Resztę wakacji spędzimy w górach. I pomyśl sobie, przyjechaliśmy do pensjonatu u podnóża
Alp w pobliżu Grazu, obok małego, połyskliwego potoku, gdzie czuć było zapach surowego
drewna w środku i nieznaczną woń gnoju na zewnątrz; do domu z obrusami w biało-czerwoną
krateczkę na stołach w jadalni i z łóżkami w pokojach na górze, skąd poprzez kołyszące się
gałęzie orzechowców widać było wijący się opodal strumyk, i gdzie znajdowało się czekoladę
zawiniętą w srebrną folię leżącą na poduszce. Nie ma to jak w domu, Toto.
Kiedy byliśmy jeszcze na Sardynii, spędzaliśmy dużo czasu w kafejce, która stanowiła
jedyne miłe miejsce w okolicy. Nazywała się „Spin Out Bar". Kiedy właściciele odkryli, że
jesteśmy Amerykanami, zaczęli traktować nas jak bohaterów. Jeden z nich był w Nowym
Jorku przed laty i trzymał do tej pory przypięty na ścianie plan Manhattanu, na którym
czerwone znaczki pokazywały wszystkie miejsca, w których bywał.
Wieczorem lokalik zapełniał się, stając się przyjemnie hałaśliwy. Oprócz entuzjastek
windsurfingu z północy oraz zbyt wielu grubasów w kwiecistych koszulach poznaliśmy tu
sporo interesujących indywiduów. Naszą ulubienicą stała się Holenderka o imieniu Miep,
5
pracująca w wytwórni okularów słonecznych w Maastricht. Jej towarzyszem był Anglik,
McGann - i tutaj, moja przyjaciółko, zaczyna się opowieść.
Po pierwsze, nie mogliśmy zupełnie zrozumieć, dlaczego Miep znalazła się na Sardynii,
skoro twierdziła, iż nie lubi słońca i nigdy nie wchodzi do wody. Była szczęśliwa, zostawiając
nas z tą niewiedzą, ale McGann uważał się za zobowiązanego dodać:
- Wiecie, ona dużo czyta...
- O czym?
- Pszczoły. Uwielbia studiować życie pszczół. Miep uważa, że wszyscy powinniśmy się od nich
uczyć, ponieważ wiedzą one najlepiej, jak właściwie zorganizować i wykorzystać pracę całych
społeczeństw.
Niestety, ani doświadczenie Caitlin na temat tych owadów, ani moje nie wykraczało
poza dotkliwość ukłuć ich żądeł oraz smaki rozmaitych rodzajów miodów, ale Miep z rzadka
jedynie mówiła cokolwiek na temat swych książek i pszczół. Na początku w ogóle mało się
odzywała, pozostawiając podtrzymywanie konwersacji swojemu przyjacielowi, co ten czynił z
przerażającym zapałem.
Bóg mi świadkiem, że Anglicy są znakomitymi rozmówcami, i gdy dobrze się bawią,
możesz co pięć minut spadać z krzesła ze śmiechu, ale McGann mówił stanowczo za wiele.
On po prostu nie przestawał gadać! W krótkim czasie dochodziłeś do momentu, kiedy
chciałeś go wyłączyć i wówczas zaczynałeś patrzeć na jego śliczną, milczącą przyjaciółkę. Poza
tym kryl się w nim jednak interesujący człowiek. Pracował jako agent w jednym z londyńskich
biur podróży i był zafascynowany takimi miejscami, jak Bhutan, Patagonia czy Jemen.
Opowiadał nawet zajmujące historyjki z podróży, ale nieodmiennie w środku każdej z
nich - czy to o szlaku jedwabnym czy też o tym, jak został uwięziony przez śnieżną burzę w
buddyjskim klasztorze - wyrzucał z siebie taką mnogość ubocznych, nudnych szczegółów, iż
łapałeś się na tym, że przestałeś uważać jakieś sześć zdań wcześniej i przebywasz we własnych
rojeniach na temat spowitego śniegiem klasztoru.
Pewnego dnia poszliśmy z Caitlin na plażę i zostaliśmy na niej zbyt długo - wróciliśmy
do domu z paskudnymi oparzeniami słonecznymi i w podłych nastrojach. Obwinialiśmy się o
to wzajemnie i warczeliśmy na siebie, aż Caitlin wpadła na pomysł, by iść na kolację do baru,
ponieważ ma się tam odbyć grill-party, o którym mówiło się od dnia naszego przyjazdu. Grill-
party nie jest moim, sposobem na osiągnięcie stanu nirwany, szczególnie w towarzystwie
obcych ludzi, ale wiedziałem, że jeżeli pozostaniemy w naszym bungalowie jeszcze przez
chociażby godzinę, to pobijemy się - więc przystałem na to.
- Cześć! Jesteście nareszcie! Miep miała nadzieję, że przyjdziecie, więc zajęliśmy dla was
miejsca. Żarcie jest całkiem niezłe, spróbujcie kurczaków. Dobry Boże, ale żeście się spiekli!
Byliście na plaży cały dzień? Pamiętam dokładnie swoje najgorsze poparzenie słoneczne...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]