Carole Mortimer - Spotkanie w Paryzu, ROMANSE!!!

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I
Carole Mortimer
Spotkanie w Paryżu
PROLOG
- Rik? Rik Prince? To naprawdę ty?
Zamarł, gdy usłyszał ten niski, zmysłowy głos.
Nie, gorzej, poczuł się wręcz sparaliżowany. Jego
mięśnie znieruchomiały, tylko serce biło szybciej
niż zwykle, całkiem jakby usiłowało przygotować
się na nadchodzący ból.
Ten głos!
Tak charakterystyczny, przywodzący na myśl
bolesne wspomnienia. Ten sam głos w przeszłości
często przemawiał do niego we śnie. Miesiącami
motywował Rika do podnoszenia słuchawki telefo­
nu po tuzin razy dziennie, w nadziei, że go usłyszy
po drugiej stronie...
Nigdy jednak nie zadzwoniła. Uświadomił sobie
teraz, że od wielu miesięcy nawet o niej nie pomyś­
lał. Zapomniał o swoim nieszczęściu.
Albo tylko tak mu się wydawało...
- Rik? - Głos o angielskim akcencie był coraz
bliżej.
Kiedy dłoń kobiety delikatnie dotknęła jego ramie­
nia, zrozumiał, że z pewnością stoi ona tuż za nim.
i:iiu:.
10
CAROLE MORTIMER
Jak, u diabła, miał się zachowywać podczas
spotkania po latach?
Oddychaj, idioto, przykazał sobie stanowczo
i natychmiast zastosował się do tej rady. A teraz się
odwróć, dodał w myślach. Odwróć się i stań z nią
twarzą w twarz. Z pewnością nie będzie to trudniej­
sze niż pięć lat temu.
Czyżby?
Wydawała się jeszcze piękniejsza niż kiedyś:
wysoka, jasnowłosa i opalona, i do tego miała chyba
najcudowniejsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek
widział. Diamond McCall. Imię bardzo do niej
pasowało - była po prostu olśniewająca.
Nawet w kusym podkoszulku i podartych dżin­
sowych szortach wyglądała jak gwiazda. Tak się
składało, że Dee była obecnie najlepiej opłacaną
aktorką w Hollywood, a jej nazwisko gwaranto­
wało, że film, w którym wystąpiła, okaże się
hitem.
Do tego była żoną innego mężczyzny!
- Tak myślałam, że to ty, Rik! - wykrzyknęła
z ożywieniem. Uśmiechała się do niego całkiem
szczerze. - Co za cudowny zbieg okoliczności!
- Smukłymi palcami uścisnęła jego nagie przed­
ramię. - Słyszałam, że ktoś cię widział w ogródku
u Fouqueta na Polach Elizejskich. Podobno siedzia­
łeś tak długo, że mogłeś obejrzeć sobie wszystkich
przechodniów w Paryżu, ale do tej chwili nie chcia­
łam w to wierzyć. - Ze zdumieniem pokręciła
SPOTKANIE W PARYŻU
11
głową, a włosy koloru miodu zakołysały się na jej
opalonych ramionach. - Co ty robisz w Paryżu, na
litość boską?
Odkąd spojrzał w te głębokie, zielone oczy, miał
zupełną pustkę w głowie.
No właśnie, co on tu robił? Kim właściwie był
i jak się nazywał? Za nic nie mógł sobie tego
przypomnieć.
- Rik? - Teraz w jej wzroku dostrzegł zdumie­
nie. - Chyba nie jesteś na mnie wciąż zły, prawda?
- zagruchała.
Zły na nią? Był kiedyś na nią zły? Czy jego gniew
nie skupił się przypadkiem na tych wstrętnych ma-
nipulantkach, jej macosze i córce tej macochy? Obie
mocno się postarały, żeby Dee wyszła za mega-
bogatego i wpływowego Jerome'a Powersa. Kiedy
teraz patrzył na nią, taką piękną, taką pełną życia,
trudno mu było uwierzyć, że ktokolwiek mógł się
gniewać na tę kobietę.
Uśmiechnęła się do niego, uroczo wydymając
usta.
- No powiedz coś, skarbie!
Nie był pewien, czy zdoła. Miał wrażenie, że
język przykleił mu się do podniebienia. Czuł się jak
zakłopotany uczniak. Było to dość żałosne jak na
trzydziestopięciolatka, który zdobył niejedną na­
grodę za scenariusze swojego autorstwa, do tego
wraz z braćmi, Nikiem i Zakiem, był współwłaś­
cicielem wytwórni filmowej.
12
CAROLE MORTIMER
To dlatego, że nie spodziewał się tego spotkania,
powtarzał sobie w duchu.
Dzisiejszy dzień zaczął się jak każdy inny pod-
czas jego dwumiesięcznego pobytu w Paryżu: Zbu-
dził się o ósmej rano, wybrał na szybki spacer nad
Sekwaną, wrócił do hotelu na śniadanie złożone
z kawy i rogalików oraz lekturę gazety, po czym
wyszedł ponownie na poszukiwanie miejsca, w któ­
rym mógłby zjeść lunch.
I nawet do głowy mu nie przyszło, że spotka Dee
McCall!
Musiał jednak coś powiedzieć, nie mógł w nie­
skończoność stać jak kretyn, któremu zabrakło języ­
ka w gębie.
- Nieźle wyglądasz, Dee - wykrztusił w końcu.
- Ty także, Rik - odparła cicho i figlarnie zerk­
nęła na niego spod czarnych rzęs. - Czy...
- Czy...? - zaczął w tej samej chwili i urwał.
- Ty pierwsza.
Może i nie myślał o niej od wielu miesięcy - lat?
-jednak do głowy by mu nie przyszło, że wpadną na
siebie i będą się zachowywali niczym dwoje nie­
znajomych, którzy nigdy nie byli w sobie zakocha­
ni. Co prawda, nie sądził również, że będą się
traktowali jak Cathy i Heatcliffe, ale to był po prostu
skończony banał!
Dee uśmiechnęła się do niego zawadiacko.
- Zamierzałam zapytać, czy jesteś tu z kimś.
Pokręcił głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire