Carlyle Liz - Rodzina Neville'ów 03 - Nie romansuj z hulaką, Henrieta 3, Cykl Rodzina Neville'ów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LIZ CARLYLE
NIE ROMANSUJ
Z HULAKĄ
Dla Phila i Roscoe,
żywiołowego duetu
Prolog
Na polu trzciny
W
prażącym bezlitośnie słońcu Indii Zachodnich
pola stały spokojne i zielone. Białe, otoczone
galeryjkami domy plantatorów skrzyły się w gorącym
powietrzu, znacząc bujny krajobraz niczym świecą­
ce, doskonałe w kształcie perły. Ich korytarze pogrą­
żone były w półmroku, a okiennice otwarte szeroko,
by wpuścić do rozgrzanego wnętrza każdy, najsłab­
szy nawet powiew. Mali niewolnicy poruszali wa­
chlarzami, zwieszającymi się z wysokich sufitów ni­
czym skrzydła prehistorycznego gada.
Była to kraina bogata; niemal magiczne miejsce,
gdzie pieniądze dobywano wprost z ziemi, wytła­
czając je kropla po kropli spomiędzy miażdżących,
zębatych kół prasy i z każdej kropli potu, skapują-
cego z ciał mężczyzn - i kobiet - pracujących
przy obróbce trzciny. Kraina cukrowych baronów
i fortun, zarobionych na transporcie morskim. Od­
legła kolonialna placówka, pozostająca poza kon­
trolą króla - a często i poza prawem.
Jednak pomiędzy angielskimi damami, omdle­
wającymi z gorąca na wygodnych leżankach, a ha­
rującymi w pocie czoła niewolnikami egzystował
w tym dalekim raju trzeci typ ludzi. Marynarze, tęsk-
niący za domem, którego prawdopodobnie nigdy
już nie zobaczą. Słudzy, oddani niegdyś do termi­
nu, którzy popadli, za sprawą niepomyślnych oko­
liczności, w niewolę. Portowe dziwki, zamiatacze
ulic... oraz sieroty - nieme i niedostrzegane.
W tym świecie nieustannego upału i obojętności
dwaj chłopcy biegli wąskim pasem zieleni. Dyszeli
ciężko, nie bacząc, iż ostre jak brzytwy liście rozci­
nają im ramiona i policzki. Nie poświęcili ani jed­
nej myśli wstędze szafirowego morza poniżej ani
rozpadającemu się domowi na wzgórzu za nimi.
Nie widzieli dotąd ochładzanej wachlarzem leżan­
ki, nie mówiąc już o tym, by mieli okazję się na niej
położyć.
- Tędy. - Większy z chłopców szturchnął młod­
szego mocno w ramię. - Mokradła. Tam nas nie
złapie.
Przecięli skraj pola, młócąc rozpaczliwie blady­
mi, chudymi ramionami. Mniejszy chłopiec zanur­
kował pod niską gałąź, lecz zaraz odskoczył i po­
gnał dalej. Rozcięcie w boku bolało niczym ra­
na od noża. Krew tętniła w skroniach. Biegł, gna­
ny lękiem, czując w nozdrzach smród gnijącej wo­
dy. Jeszcze dwadzieścia jardów. Gołe stopy chłop­
ców wzbijały obłoki kurzu, kiedy pędzili co sił
w nogach skrajem pola. Prawie. Prawie. Już prawie
im się udało.
Pijacki ryk rozdarł ciszę upalnego popołudnia.
Wuj wyskoczył zza rzędu trzciny niczym potwór,
ukryty pod mangrowcami, odcinając drogę do mo­
kradeł. Chłopcy zahamowali gwałtownie na pyli-
stej drodze. Cofnęli się i już mieli zawrócić, gdy
z gąszczu trzcin wynurzył się chudy jak szkielet
Murzyn, blokując odwrót. Twarz miał bez wyrazu,
lecz w oczach współczucie.
Chłopcy odwrócili się, opuściwszy z rezygnacją
wątłe ramiona.
- Ha, dopadłem was, bękarty! - powiedział z sa­
tysfakcją wuj i ruszył ku nim krokiem zaskakująco
pewnym jak na człowieka zatrutego do cna rumem
i bezwzględnością.
Młodszy z chłopców zaszlochał, lecz starszy nie
wydał dźwięku.
Wuj zatrzymał się, mrużąc świńskie oczka tak, iż
wyglądały jak połyskujące czarne szczeliny i wyma­
chując niemal radośnie zawieszonym u nadgarstka
pejczem.
- Daj mi tu małego, Odyseuszu - powiedział.
Kropla śliny zwisała mu z dolnej wargi. - Oduczę
bezczelnego żebraka się odszczekiwać.
Murzyn podszedł, chwycił chłopca i się zawahał.
Pejcz przeciął niczym błyskawica powietrze, tra­
fiając niewolnika w twarz i rozcinając do krwi he­
banowy policzek.
- Na Boga, ściągniesz małemu żebrakowi koszu­
lę i go przytrzymasz, albo dostanie ci się czterdzie­
ści batów. I tydzień w dziurze, byś miał czas poża­
łować nieposłuszeństwa.
Odyseusz pchnął malca do przodu.
Większy chłopiec przysunął się bliżej.
- On się nie odszczekiwał,
sir
- zapewnił piskli­
wie. - Naprawdę. Nie powiedział ani słowa. On...
ma tylko osiem lat,
sir.
Proszę.
Wuj uśmiechnął się i pochylił.
- Zawsze gotów go bronić, co, gówniarzu? - po­
wiedział. - Jeśli jesteś tak cholernie odważny, mo­
żesz wziąć baty zamiast niego. Zdejmij mu koszu­
lę, Odyseuszu.
Starszy chłopiec próbował się cofnąć, jednak
niewolnik chwycił go mocno za ramię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire