Cayuela Jośe - Wyznania czarownic, E-BOOKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOŚE CAYUELA
WYZNANIA CZAROWNIC
Tytuł oryginału:
LA CANFESION DE LAS BRUJAS
Przełożyła i opracowała: ZOFIA SIEWAK - SOJKA
BIBLIOTECZKA WIEDZY TAJEMNEJ II
BIBLIOTECZKA WIEDZY TAJEMNEJ
Jakie drogi prowadzą w świat magii? Zapisano całe biblioteki, próbując wytłumaczyć
to zjawisko. Antropologowie i socjolodzy wędrowali w dżungle i niedostępne góry, aby
zgłębić problem trwającej tysiąclecia mocy czarowników, owych niezwykłych istot, których
doświadczenie sięga jakże starszych korzeni niż wiedza lekarzy czy kapłanów.
Przestudiowano już, drobiazgowo i dogłębnie, więzy pomiędzy magią a religią.
Moje poszukiwania szły jednakowoż w innym kierunku. Postanowiłem odnaleźć tych
niezwykłych ludzi żyjących w aglomeracjach miejskich Ameryki Łacińskiej, terenu na
sprawy magii najbardziej podatnego. „Ci, co znają czary, nic nie mówią, a ci, co dużo mówią
nic nie wiedzą”. Stare porzekadło nosi w sobie dreszczyk tajemnicy i aurę grzechu -
największe atrakcje ezoterycznego świata - oraz ryzyko.
Bowiem magia w swej najczystszej formie jest prawie niedostępna. Dotarcie do
czarownika lub znachora, „nie skażonego cywilizacją” członka plemienia puszcz Amazonii
pochłonąć może wiele lat i kosztowało życie wielu eksploratorów...
Gawędząc godzinami z kobietą - medium z Caracas, z kabalarką z Guayaquil, z
jasnowidzącą z Bogoty i dwojgiem meksykańskich uzdrowicieli znajdywałem najbogatsze
żyły latynoamerykańskiej literatury pięknej: Salvador Garmendia, Jorge Luis Borges, Gabriel
Garcia Marquez.
[z okładki]
WSTĘP
Jakie drogi prowadzą w świat magii? Co nakazuje mężczyznom i kobietom w każdym
wieku i każdego stanu udawać się do konsultorium spirytystki, znachora, jasnowidza czy
kabalarki?
Zapisano całe biblioteki, próbując wytłumaczyć to zjawisko. Antropologowie i
socjolodzy wędrowali w dżungle i niedostępne góry, aby zgłębić problem trwającej
tysiąclecia mocy czarowników, owych niezwykłych istot, których doświadczenie sięga jakże
starszych korzeni niż wiedza lekarza czy kapłanów. Przestudiowano już, drobiazgowo i
dogłębnie, więzy pomiędzy magią a nauką, pomiędzy magią a religią.
Moje poszukiwania szły jednakowoż w innym kierunku. Postawiłem przed sobą
zadanie odnalezienia tych niezwykłych ludzi żyjących w aglomeracjach miejskich Ameryki
Łacińskiej, terenu na sprawy magii najbardziej podatnego. Stare porzekadło „Ci, co znają
czary, nic nie mówią, a ci, co dużo mówią, nic nie wiedzą” nosi w sobie dreszczyk tajemnicy i
aurę grzechu - największe atrakcje ezoterycznego świata - oraz ryzyko. Bowiem magia w
swej najczystszej formie jest prawie niedostępna. Dotarcie do czarownika lub znachora, „nie
skażonego cywilizacją” członka plemienia puszcz Amazonii pochłonąć może wiele lat i
kosztowało życie wielu eksploratorów. Chociaż sam kontakt w tej całej sprawie jest rzeczą
najłatwiejszą! Ale wyuczyć się języka, zdobyć zaufanie i przezwyciężyć bariery kulturowe, to
już prawdziwa bohaterska batalia.
Moje wysiłki nie miały w sobie nic bohaterskiego. Nie musiałem płynąć piraguą,
narażać się na pożarcie przez piranie, ukąszenia moskitów, uduszenie przez boa lub śmierć w
paszczy krokodyla, aby dotrzeć do czarownika dysponującego hermetyczną tysiącletnią
wiedzą, otoczonego setką Indian. Również nie próbowałem leczyć swoich kompleksów czy
melancholii, mniej lub bardziej skrywanych, ucieczką w halucynacje, spowodowane
grzybami albo ziołami, trzymany za rękę przez mędrca lub mędrczynię z wypalonych i
jałowych gór Meksyku, czy też wstąpić w światy magii latynoamerykańskiej, jakimi są
haitańskie
vudu
i brazylijska
macumba.
Celem moich wysiłków było poznanie „miejskich” czarowników, żyjących w każdej
dzielnicy wielkich miast Ameryki Łacińskiej, którzy wstydliwie, choć mają swoje
osiągnięcia, przyjmują pacjentów z chorobami duszy i ciała i równocześnie odrzucają
ciekawskich i profanów goniących za wielkimi sensacjami, byle zdobyć materiał do
czasopism i wydawnictw brukowych. Bowiem czarownicy mają swój honor i nie tylko
zarabiają na życie, ale uważają swą działalność za ważną misję, odrzucają więc wszelką
reklamę za pośrednictwem wywiadów i reportaży. Wiadomość podawana z ust do ust
wystarcza im z zupełnością, aby zdobyć pacjentów (nigdy nie używają nazwy „klienci”) ze
wszystkich warstw społecznych: od zawiedzionych w miłości fryzjerek i sekretarek do pań z
milionami, chorych na nieuleczalne choroby lub przeświadczonych, iż rzucono na nie złe
czary, również zaalarmowanych rozszerzaniem się konkurencyjnego kultu księży, a nawet
biskupów (jeden z nich stale współpracował z pewną kobietą, medium z Caracas - jego
nazwisko obiecałem zachować w tajemnicy), także zwykłych marzycieli o wielkiej wygranej
w loterii, wyścigach konnych oraz finansistów i przemysłowców niezdolnych do podjęcia
decyzji bez „porady”.
Okazuje się, że moi bohaterowie posiadają nieograniczoną władzę. Z ogromnym
zdziwieniem znajdowałem moich magicznych bohaterów spoufalonych z całą elitą
towarzyską Wenezueli, Kolumbii, Ekwadoru i Meksyku. Byli przyjaciółmi i protegowanymi
(a może raczej protektorami?) generałów, członków parlamentu, kacyków politycznych,
prezydentów oraz pierwszych dam republik. Wiele razy widziałem tych ludzi w konsultoriach
czarowników - najwyraźniej panów ich woli. Dzięki paru niedyskretnym pacjentom mogłem
wyliczyć, że dzienne dochody uzdrowicieli sięgały granicy stu, stu pięćdziesięciu dolarów.
Bardziej szczerzy bez zbędnego wstydu podawali mi swoją taksę, ale w żadnym przypadku
nie dopuścili najmniejszej insynuacji, jakoby uprawiali rzucanie czarów lub czarną magię.
„Czary są sprawą diabła, a ja pracuję z pomocą Boga!” Były to odpowiedzi, a raczej protesty,
jednogłośne. Wszyscy moi bohaterowie czują więź z Bogiem i kochają Jezusa Chrystusa.
Niemniej religia, jaką wyznają i praktykują, jest mieszaniną chrystianizmu i rytuałów oraz
wierzeń zwanych przez katolików starej daty pogańskimi. Zjawisko synkretyzmu najbardziej
widoczne jest w Wenezueli, gdzie kubańska
santeria
- czyli obrzędy spadkobierców
afrykańskiej tradycji yoruba na Kubie połączone z wiarą w świętych katolickich - wtargnęła
do wierzeń kreolskich, to znaczy, zmieszanych w przeszłości elementów religii indiańskich i
hiszpańskiego katolicyzmu. Wystarczy pójść na odpust dwunastego października
1
albo w
Wielki Tydzień znaleźć się na świętej górze Sorte w stanie Yaracuy, aby nie wyjaśniać, co to
jest synkretyzm. Tam, jak powiedział Nicolas Guillen, wszystko się miesza: modlitwy do
bogini Marii Lionzy pochodzenia indiańsko - hiszpańskiego, rytualne palenie tytoniu i
zapalanie świec ku czci „Siedmiu Mocy Afrykańskich”, składanie darów egzotycznej
plejadzie świętych w intencji pokuty za grzechy.
1
Święto Matki Boskiej z Guadelupe, patronki Ameryki Łacińskiej, (przyp. tłum.).
Ale to wielkie bogactwo legend i postaci nie znajduje się w górach i zapadłych
wioskach, lecz w samym sercu miast - kolosów latynoamerykańskich, położonych przede
wszystkim na północ od Równika. Właśnie tam najściślej łączą się wierzenia i podania
murzyńskie oraz indiańskie z ezoteryczno - religijnymi legendami, obrzędami i ceremoniami
europejskimi. I tam magia wchodzi w życie milionów ludzi oraz także tam odkrywa się
największy skarb kulturowy kontynentu, jakim jest język.
Gawędząc godzinami z kobietą - medium z Caracas, z kabalarką z Guayaquil, z
jasnowidzącą z Bogoty i dwojgiem meksykańskich uzdrowicieli znajdywałem najbogatsze
żyły latynoamerykańskiej literatury pięknej. Lourdes z El Paraiso, karakeńskiej dzielnicy,
wiodła narrację godną Salvadora Garmendii. Guga kabalarką znad brzegów Guayas nie
podejrzewa, jak jej surrealistyczne opowieści znajdują się blisko prozy Argentyńczyka Jorge
Luisa Borgesa, któremu wróżyła z kart pewnej nocy w Quito. Regina, jasnowidząca z
Kolumbii mówi z wdziękiem i wyobraźnią powieściopisarza Gabriela Garcii Marqueza, zaś
historie moich magicznych przyjaciół z Meksyku przypominają anegdoty i sytuacje w
narracjach Asturiasa, Carpentiera, Cortazara, a także Josego Donoso. Magia wychodzi
człowiekowi naprzeciw. Na rynku w Sonorze, przestrzeni zamkniętej czterema ulicami, setki
mężczyzn, kobiet i dzieci żyją ze sprzedaży talizmanów, amuletów, pachnideł, soli
kąpielowych, maści, świec, masek, wysuszonych nietoperzy, niezidentyfikowanych kości, a
przede wszystkim ziół, ziół o najprzeróżniejszych woniach.
I znów synkretyzm - dostrzegany gołym okiem. Chrystus i Matka Boska współistnieją
w harmonijnej zgodzie wraz z azteckimi bóstwami, a wzdłuż całego wybrzeża, którego osią
jest Veracruz, dołączają do nich Moce Afrykańskie. Jednak nad wszystkim góruje wpływ
rytuałów, wierzeń oraz medycyny indiańskiej. Przyzwyczajenie i potrzeby, jakie narzuca
rozwój miast, przytłaczają owe korzenie indiańsko - chłopskie, ale nie są w stanie ich
zniszczyć, choć, owszem, powodują ich wynaturzenie. Z tych to powodów w Meksyku,
bardziej niż w innych krajach, w których szukałem moich ezoterycznych bohaterów,
najtrudniej spotkać maga lub czarownicę „czystych”, nie skażonych cywilizacją. Pewien ma-
larz - o wyglądzie Indianina i nieustępliwym charakterze, co pozwalało mu swobodnie
spacerować po ulicach wielkiego miasta w spodniach i koszuli z białego lnu, przepasanej
barwną tkaną krajką, w czarnym kapeluszu i rzemiennych sandałach - obrażonym, ach
ojcowskim, tonem odmówił udzielenia informacji, o jakie go prosiłem. Zarzucił mi, iż należę
do owej hordy dziennikarzy i wszelkiego rodzaju naukowców, którzy nie ustępują w inwazji
na dziedziczną mądrość magów i uzdrowicieli, potomków cywilizacji prehiszpańskiej. I jako
dramatyczny przykład krzywdy spowodowanej ciekawością podał mi przypadek Marii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire