Carpenter L. - Conan Gladiator, E -Booki, Robert E. Howard, Conan, Conan- zbiór ebooków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carpenter L. - Conan Gladiator
LEONARD CARPENTER
CONAN GLADIATOR
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE GLADIATOR
PRZEKŁAD ROBERT LIPSKI
Catherinie i L. Sprague de Camp
I
NOCNE KOTY
Zajazd w Thujarze nie był tonącym w przepychu pałacem. Ściany z suszonego na słońcu błota miały
wystarczającą grubość, by wytrzymać napór srogich wiatrów hulających po równinie Shemu, zniechęcać
lamparty i tępić ostrza włóczni oraz strzał grasantów. Gonty dachu nie dopuszczały do środka deszczu ani
piasku, gdy wokół szalały burze. Rygle u drzwi i okiennic broniły przed złodziejaszkami. W gospodzie
oferowano jagnięcy gulasz z czerstwym chlebem, cierpkie wino i jabłecznik, ani mocniejsze, ani bardziej
kwaśne niŜ napoje podawane w innych wiejskich okręgach. Zajazd ów, w rzeczy samej, niewiele róŜnił się od
setek oberŜy, które Conan odwiedził w trakcie swych licznych wędrówek. Było tu dość przytulnie, podziękował
więc Cromowi za tych parę miedziaków w sakiewce, dzięki którym mógł spędzić w Thujarze jeszcze kilka
nocy. Pochylając się nad długim, słuŜącym za szynkwas drewnianym stołem Cymmerianin przyjrzał się
bacznie obecnym w gospodzie kobietom. Twardy orzech do zgryzienia te tutejsze dziewczyny znane z
ciętego języka i bystrego oka, jędrne i krągłe gdzie trzeba, o gęstych miedzianych lub czarnych włosach,
zmierzwionych i pozlepianych w grube strąki.
Na przykład Ellilia, kucharka, wyglądała nader ponętnie. Podobnie Sudith, dumna córka oberŜysty, dziki
krokus rozkwitający na wiejskim podwórku. Niestety, większość shemickich kobiet przejawiała zdecydowane
zamiłowanie do Ŝycia osiadłego i Ŝywiła wrodzoną awersję do tułaczki. Poza tym nie miały za grosz
wyobraźni. Odpowiedzią na niewinną zaczepkę bywał cios zadany uzbrojoną w roŜen ręką albo chluśnięcie w
twarz gorącą zupą.
Dwa wyjątki od tej reguły siedziały na ławie po obu bokach Conana, flirtując radośnie z przystojnym
Cymmerianinem. Młodsza z dziewcząt, Tarla, nie liczyła się w tej rozgrywce. Chuda jak patyk, dopiero
stawała się kobietą. Bawiła się sytuacją, choć nie w pełni jeszcze pojmowała, o co w tym wszystkim chodziło.
Muskularna, obnaŜona pierś cudzoziemca, jego długie, kruczoczarne, przycięte tuŜ nad brwiami włosy i
jasnobłękitne oczy oznaczały dla Tarli jedynie dodającą prestiŜu, przystojną zdobycz w grze zwanej flirtem.
Mimo to Conan tolerował zuchwałe eksperymenty. Traktował swą wielbicielkę na poły jak dziecko, na poły jak
kobietę, nie próbując wszelako jej uwodzić.
Drugą kobietą była Gruthelda, dziewka stajenna. AŜ nadto dobrze znała się ona na stosunkach między
przedstawicielami odmiennych płci, a jej wiedza wynikała poniekąd z obserwacji powierzanych jej pieczy
ogierów i klaczy. Miała ochrypły, gardłowy śmiech i mocne zęby, których nie powstydziłby się dobrze
odkarmiony muł. Niestety oczy Grutheldy jakoś nie były w stanie patrzeć równocześnie w to samo miejsce, a
bełkotliwa, urozmaicona jąkaniem wymowa mogła być, jak sądził Conan, wynikiem bliŜszego zetknięcia z
końskim kopytem.
Towarzystwo Grutheldy dostarczało niemałych przeŜyć. Ta dziewka była w stanie zadziwić niejednego
męŜczyznę.
Conan podzielił się właśnie z dziewczętami porcją mocno przyprawionej owsianki, gdy wtem zza drzwi
oberŜy dobiegł zgiełk przekrzykujących się głosów i piskliwe dźwięki jakiegoś instrumentu.
Daleko było do zmierzchu, więc dębowe wierzeje jeszcze nie zostały zaryglowane. Rozwarły się teraz na
ościeŜ, by wpuścić do środka kolejnych spragnionych i złaknionych gości. Do izby wkroczyła gęsiego
hałaśliwa trójka o wyglądzie wędrownych artystów.
— Cna gawiedzi, posłuchajcie — zaintonował pierwszy.
— Uszu pilnie nastawiajcie — wtórował mu towarzysz pod muzykę piskliwego fletu.
Serdecznie wszystkich pozdrawiamy,
Na występ cyrku zapraszamy
Na plac targowy jutro z rana.
Rzecz się tam zdarzy niesłychana.
Ujrzycie bestie krwi złaknione,
Dziewki nadobne zapłonione,
Cuda i dziwy, czarów moc.
Strona 1
Carpenter L. - Conan Gladiator
Wszystko się stanie, nim przyjdzie noc.
Jeśli nasz występ was zadowoli,
Sypnijcie groszem i klaszczcie do woli!
Śpiewając przybysze okrąŜali izbę. Na samym przodzie maszerował potęŜny, muskularny męŜczyzna,
nieomal dorównujący Conanowi wzrostem i znacznie od niego szerszy w klatce piersiowej. ObnaŜony do
pasa, nosił zdobiony lśniącymi cekinami kilt, sznurowane sandały i szeroki skórzany pas z wypolerowaną do
połysku klamrą znamionującą mistrza w zapasach. Miał czarne kręcone włosy, zmysłowe rysy i pełne wargi.
Szczeciniasty wąsik dodawał jego ustom pogardliwego wyrazu. Olbrzym, nie zwalniając kroku, otaksował
wrogim spojrzeniem przyglądającego mu się krytycznie Cymmerianina, zjeŜył się i ruszył na spotkanie nie
rzuconemu, lecz wyczuwalnemu wyzwaniu.
Conan na widok siłacza poczuł przypływ sceptycyzmu, ale i irytacji, wywołanej buńczucznym zachowaniem
obcego. W mgnieniu oka jednak skupił uwagę na drugiej z nowo przybyłych osób. Była to kobieta w ciasno
opiętym kostiumie, który podkreślał kształty silnej, zgrabnej sylwetki. Zdawało się, Ŝe kosztowne jedwabie
zostały zszyte bezpośrednio na jej ciele. Wymogom skromności sprostać próbowała kusa, nie sięgająca
nawet połowy ud spódniczka. Lśniący przyodziewek szczególnie podkreślał piersi pełne i krągłe, lecz
skrępowane materiałem, zapewne by nie kołysały się podczas gimnastycznych wyczynów. Kasztanowe włosy
nieokreślonej długości spięte zostały w zgrabny kok. Dłonie i ramiona kobiety były silne i zadbane, nie
ozdobione bransoletami ani pierścieniami, które mogłyby przeszkadzać w wykonywaniu skomplikowanych
ewolucji.
Widok akrobatki, tak róŜniącej się od miejscowych dziewczyn, oŜywił w duszy Conana dawne pragnienia.
Cymmerianin znał juŜ wcześniej dzielne wojowniczki, nieugięte piratki i pełne gracji tancerki z wielkich miast.
Właśnie te ostatnie najbardziej odpowiadały jego gustom. Byłaby to w kaŜdym razie przyjemna odmiana,
pomyślał. Zapominając o swoich dwóch adoratorkach, podźwignął się z ławy i wyciągnął rękę. Pragnął
zwrócić na siebie uwagę kobiety i zaoferować jej poczęstunek lub przynajmniej zaproponować chwilę miłej
rozmowy.
— Precz z łapami, ty przerośnięta beko sadła! Nie dotykaj!
Cofnąwszy dłoń, po której został boleśnie zdzielony, Conan odwrócił się i ujrzał trzeciego członka trupy. Był
to krępy, okrągłolicy karzeł, okutany w szarą, workowatą opończę z naciągniętym mocno na czoło spiczastym
kapturem. Niziołek z niewiarygodną szybkością uderzył Conana końcem srebrnego fletu, którego dźwięki
wyznaczały marszowy rytm śpiewanej zapowiedzi występów. Minąwszy Cymmerianina, karzeł obrzucił go
czujnym, przenikliwym spojrzeniem. Conan zdał sobie sprawę, Ŝe twarz kaleki, mimo ostrych rysów, nie jest
wcale odraŜająca.
— Zaczekaj, panie, tak się nie godzi. To afront — zaprotestował próbując jednocześnie uwolnić się od Tarli
i Grutheldy. — Chciałem tylko zapytać, czy ta dama nie dotrzymałaby mi przez chwilę towarzystwa, gdyŜ
chętnie zabawiłbym ją rozmową i poczęstował kubkiem dobrego jabłecznika. Pragnąłem pochwalić wasz
kunszt i przepiękne kostiumy. Zwłaszcza zaś szaty pięknej pani, która…
— Zamilcz, dzikusie! — dobiegł go donośny głos. Siłacz przystanął i odwrócił się. — Nie przyszliśmy tu dla
zabawy.
— W rzeczy samej — dorzuciła urodziwa akrobatka, a jej czarne jak węgle oczy zerknęły na Conana z
zaciekawieniem. — Musimy obwieścić nasze przybycie w całej osadzie i przygotować się do występu na
jutrzejszym festynie.
— To prawda. Huk roboty przed nami — włączył się znów muskularny przywódca. — Nie mamy czasu, by
siedzieć w tej ciasnej norze i w towarzystwie jakiegoś wiejskiego osiłka rozgrzewać się cienkim jak końskie
szczyny paskudztwem, które zowią tu jabłecznikiem.
Zmarszczył nos, powąchawszy zawartość kubka Conana, po czym stanął naprzeciw Cymmerianina i wypiął
pierś. Wyglądało na to, Ŝe arogancja przybysza jest nie tylko pozą. Olbrzym zdradził swe prawdziwe uczucia.
W jego zachowaniu wyczuwało się osobistą urazę i pogardę.
— A co, jeśli wyrzucę cię za drzwi, ty tłusty, zuchwały obwiesiu? — rzucił zaczepnie Cymmerianin. — Czy
wtedy w tym zajeździe znajdzie się dość miejsca, by piękna dama mogła odpocząć i przepłukać gardło w
towarzystwie jednego ze swych wielbicieli? — Mrugnął ponad lśniącym od oliwy ramieniem zapaśnika do
nieufnie zerkającej kobiety. — Jeśli zaś ty i twoi przyjaciele potraktujecie mnie z naleŜytym szacunkiem, kto
wie, moŜe pójdę z wami i pomogę w przygotowaniach do jutrzejszych występów…
— Przestań mleć ozorem, bezczelny przybłędo! — warknął osiłek. Ruszył naprzód i pchnął Conana w pierś
otwartą dłonią. Cymmerianin zatoczył się w tył, oblewając winem suknię Grutheldy. — Siadaj na ławie i milcz,
cudzoziemcze, zanim powiąŜę ci ręce i nogi na supły, byś nie ruszał się z miejsca, gdy cię o to nie proszą.
— A zatem nie obejdzie się bez walki.
Conan podał kubek Grutheldzie i nie spuszczając oczu z wroga, zaczerpnął kilka głębokich oddechów,
rozłoŜył szeroko ręce i zakołysał się na palcach.
— Co to ma być? Knajpiana burda? Dobrze, ja, Roganthus Mocarny, przyjmuję wyzwanie!
Cyrkowiec zastygł w postawie doświadczonego zapaśnika. Po chwili jednak uniósł do góry prawą dłoń.
Strona 2
Carpenter L. - Conan Gladiator
— Najpierw odepnij ten noŜyk do szlachtowania świń, byś nie przebił się nim jak roŜnem, gdy wylądujesz na
klepisku. — Wskazał na sztylet u pasa barbarzyńcy. Ostrze, przeznaczone głównie do parowania ciosów, nie
miało więcej niŜ grubość dłoni.
— Ach, to. Jak sobie Ŝyczysz.
Odpiąwszy broń, Conan odwrócił się ku rozchichotanym, sekundującym mu dziewczętom. Podał sztylet
Tarli, która, jak uznał, byłaby mniej skora do uŜycia go w chwili wyjątkowego podniecenia.
Ponownie stanął naprzeciw olbrzyma. Po chwili poczuł, jak wokół szyi zaciskają mu się stalowe palce,
ściągające go bezlitośnie ku dołowi. Zatoczył się do przodu. Jedną ręką próbował jeszcze na oślep schwycić
napastnika, lecz osiłek jak piskorz wywinął się z jego uchwytu. Straciwszy równowagę, popchnięty brutalnie,
Conan wyrŜnął głową w blat długiego stołu, przetoczył się po nim i wylądował cięŜko na klepisku.
— Rzut! Uwaga, szlachetni widzowie!
Conan jak przez mgłę słyszał donośne okrzyki karła:
— Pierwszy upadek z trzech, chyba Ŝe śmiałek sam się podda! Obstawiajcie, nie Ŝałujcie grosza! Ja,
Bardolph, gwarantuję wam, Ŝe jeŜeli wygracie, otrzymacie swoje pieniądze co do miedziaka!
Niski męŜczyzna krąŜył po izbie, przyjmując zakłady i zapisując wysokość pobieranych kwot na woskowej
tabliczce.
— Pamiętajcie, przyjaciele, Roganthusa nikt dotąd nie pokonał! Conan poderwał się na nogi i ruszył
gniewnie ku puszącemu się jak paw cyrkowcowi.
— Łajdaku, to nie był uczciwy chwyt! — zagrzmiał. — Tym razem mnie nie zaskoczysz!
Jego słowom towarzyszyły gromkie okrzyki, zarówno drwiące, jak i pełne zachęty. Goście podnieśli się z
ław i zydli i zbili w krąg wokół walczących. WciąŜ dochodzili nowi, bez wątpienia przywabieni hałasem i
krzykami. Zapasy były w Thujarze nieczęstą gratką, a Conan jako cudzoziemiec nie wzbudzał sympatii
tubylców, którzy łaknęli teraz jego krwi.
— Podejdź, człowieku z Północy — odezwał się znów Roganthus — chyba Ŝe masz juŜ dość całowania
ziemi! Jeszcze dwa upadki i odzyskasz honor. Nie lękaj się, potraktuję cię łagodnie!
Nie skończył jeszcze drwić i naigrawać się, gdy Conan rzucił się na niego. Zaatakował błyskawicznie,
zamykając gruby kark osiłka w potęŜnym, morderczym uścisku. Palce Cymmerianina ześlizgnęły się jednak
po naoliwionej skórze. Cyrkowiec schylił się i barkiem wyrŜnął Conana w Ŝołądek. Uderzenie odrzuciło
barbarzyńcę do tyłu. Potknąwszy się o coś, stracił równowagę i ponownie wylądował na plecach.
Potrząsając głową, by pozbyć się wirujących mu przed oczami gwiazd, Conan z wściekłością uświadomił
sobie, Ŝe sprawcą jego haniebnego upadku musiał być Bardolph, paskudny karzeł, który tymczasem odbywał
kolejne okrąŜenie po izbie, zbierając pieniądze i przyjmując dalsze zakłady od rozentuzjazmowanych
pojedynkiem widzów. Karzeł nie przypadkiem znalazł się za jego plecami, uznał Cymmerianin.
— Kolejny upadek, człowieku z Północy. Coś takiego, tak szybko? — wykrzyknął z udawanym zdziwieniem
Roganthus, budząc entuzjazm wśród gawiedzi. — Nieszczęśniku, chyba musisz się nauczyć omijać
niewinnych gapiów. Nie powinieneś się o nich potykać!
Conan odwrócił się ku niemu, nie podnosząc nawet z ziemi. Na czworakach jak pantera skoczył naprzód.
Jedną ręką oplótł grube kolano cyrkowca, po czym uniósł je w górę i wykręcił.
Olbrzym stracił równowagę i zgiął się wpół. Conan przyjął na siebie cięŜar jego ciała. Dźwignął napastnika
w powietrze. Obrócił się w miejscu i z całej siły cisnął go na klepisko. Roganthus stęknął głucho, uderzając w
twardą ziemię, a tłum w okamgnieniu zamilkł.
— Dobra robota, Conanie! — zawołała wierna Gruthelda. — Powaliłeś go! Nie pozwól mu się podnieść!
Kiedy jednak Conan przykląkł, by unieruchomić cyrkowca, ten zwinny jak wąŜ wyślizgnął się i, opasawszy
ramionami barbarzyńcę, usiłował przewrócić go na wznak. Conan podbił mu kolano i pchnął przeciwnika na
ławę, która runęła z hukiem.
Roganthus w mig się pozbierał i zaatakował niczym raniony pyton. Walczący tarzali się teraz po klepisku
spleceni brutalnym uściskiem, roztrącając widzów i przewracając meble. Na czworakach i na klęczkach, w
pyle i błocie, kaŜdy z nich próbował uchwycić drugiego w sposób, który zapewniłby mu zwycięstwo. Wreszcie
Conan zdołał opleść ramieniem szyję siłacza i z całym impetem obalił go na wznak na jedną z ław. Olbrzym
wydał długi, przejmujący jęk.
Podejrzewając podstęp, Conan lekko tylko rozluźnił uścisk i spojrzał Rogantusowi prosto w twarz. Siłacz nie
uŜył jednak pięści ani nie próbował strącić z siebie przeciwnika. Wywrócił tylko oczami i wybełkotał Ŝałośnie:
— Na Seta, nie powinieneś był przeginać mnie przez tę ławę! To było nieczyste zagranie! Chyba złamałeś
mi obojczyk.
— Zatem pojedynek skończony? — zapytał Conan na tyle głośno, by mogli dosłyszeć go wszyscy zebrani.
— Przyznajesz, Ŝe jestem lepszym od ciebie zapaśnikiem?
— AleŜ skąd! — wtrącił się natychmiast flecista Bardolph. — Bynajmniej. — Karzeł rzucił Conanowi
mordercze spojrzenie. — Pojedynek zostaje przerwany z uwagi na nieczystą grę. Zakłady tracą waŜność,
choć, prawdę powiedziawszy, powinieneś zostać zdyskwalifikowany.
— Bzdura! — zaoponował Conan, dźwigając się z kolan. — Pokonałem go uczciwie.
— Jak moŜesz mówić takie niedorzeczności! Nie widzisz, Ŝe on wije się z bólu? — Piękna akrobatka
Strona 3
Carpenter L. - Conan Gladiator
uklękła obok Roganthusa. Przeczesawszy palcami zmierzwione, ubłocone włosy leŜącego, pocałowała go w
brudne czoło. — Biedaku, moŜesz wstać?
— Chyba tak. — Roganthus pozwolił, by muskularna kobieta pomogła mu się podnieść, podczas gdy
Conan gorliwie podpierał go z drugiej strony. — Aj! Chyba mam teŜ zwichnięte kolano! — Próbując się
wyprostować, stracił równowagę i wsparł cięŜko na ramieniu swej towarzyszki. — Chyba będziesz musiała mi
pomóc. Sam nie dojdę do obozu.
— Pozwól, Ŝe ja ci pomogę — zaproponował Conan. Zerknął akrobatce prosto w oczy. — Walka była
uczciwa i nie Ŝywię do niego urazy.
— Dobrze — mruknęła, odwzajemniając jego spojrzenie. — Jeśli chcesz spróbować wszystko naprawić…
— Nie, nigdy! — zaprotestował gniewnie Roganthus. — Nie pozwoliłbym temu tępemu osłu nieść nawet
worka cuchnących, suchych krowich placków!
— Rozumiesz chyba, ty wielki, popędliwy osiłku, Ŝe ja cię tam nie zataszczę — zauwaŜył karzeł. — A skoro
ten dziki barbarzyńca pokonał cię nieuczciwie i haniebnie okaleczył, nie widzę, czemu nie mógłby ci teraz
pomóc.
Mówiąc to zmuszał juŜ gapiów, by się rozstąpili i w ten bezceremonialny sposób torował sobie i pozostałym
drogę ku drzwiom.
Conan ucałował na dobranoc znajome dziewczyny, po czym podał ramię siłaczowi, który jeszcze się
wzbraniał, mimo zwichniętego kolana. Tymczasem akrobatka mocniej objęła Roganthusa, starając się nie
urazić uszkodzonego ramienia. W chwilę później cała grupa ruszyła wolno ku drzwiom, juŜ bez takiej pompy,
z jaką tu przybyła, lecz ciesząc się równym zainteresowaniem ze strony mieszkańców wioski.
Nad polami i łąkami równiny Shemu zapadał róŜowo — złocisty zmierzch. Niemal wlokąc rannego siłacza,
wyszli spomiędzy drzew i chat i skierowali się ku zachodowi.
Po drodze Conan dowiedział się, Ŝe Bardolph i Roganthus byli Kothyjczykami. Zgrabna akrobatka o kocich,
typowo stygijskich rysach twarzy nazywała się Sathilda i pochodziła z Shemu. Ich trupa składała się z
kilkunastu cyrkowców róŜnych nacji.
Niebawem oczom całej czwórki ukazał się obóz, rozbity tuŜ przy trakcie nad brzegiem okolonego drzewami
strumienia. W blasku ogniska widać było dwa jaskrawo pomalowane cyrkowe wozy, niskie namioty i ciemne
sylwetki bestii o lśniących w mroku ślepiach. Krzątali się tu zwinni, muskularni męŜczyźni w krzykliwych,
cięŜkich od cekinów strojach. Obleczone w jedwabie kobiety właśnie przygotowywały posiłek oraz posłania.
— Ooch, mój bark! — Głośnym zawodzeniem Roganthus obwieścił swoje przybycie. — Obchodź się ze
mną delikatnie, gruboskórny ośle, bo uszkodzisz mnie jeszcze bardziej! Dajcie mi pić, i to duŜo! Niechaj
trunek ukoi mój ból!
Roganthus sarkał i pieklił się, gdy Conan wraz z Sathilda układali go na poduszkach przy ognisku. Zjawili
się i inni, by sprawdzić, co się stało. Jęki i narzekania rannego nieuchronnie kierowały ich spojrzenia ku
Cymmerianinowi. Conan zastanawiał się, czy przypadkiem nie spróbują poszatkować go na kawałki lub moŜe
ukamienować. Nie ruszył się jednak z miejsca i próbował wyglądać najzuchwalej, jak tylko potrafił.
— CóŜ, skoro okaleczyłeś naszego siłacza, musisz przejąć część jego obowiązków — oświadczył szczupły,
siwobrody męŜczyzna o charakterystycznych bossońskich rysach twarzy. Cyrkowcy zwracali się do niego z
wielkim szacunkiem, tytułując mistrzem Luddhew. Zmierzywszy Conana wzrokiem od stóp do głów,
męŜczyzna machnął kościstą dłonią w kierunku otwartej skrzyni zawierającej metalowe kołki i cięŜki Ŝelazny
młotek. — Sathilda pokaŜe ci, co i jak masz zrobić.
Dumnie wyprostowana akrobatka wzięła pochodnię i poprowadziła Conana na łąkę, gdzie w trawie leŜały
juŜ drewniane kłody i grube zwoje sznura.
— Te wsporniki trzeba solidnie umocować — wyjaśniła. — Jedna obluzowana lina połoŜy kres memu
występowi. Taki wypadek moŜe kosztować mnie nawet Ŝycie.
Pod nadzorem Sathildy Conan wbił mocno zaostrzone Ŝelazne kołki w twardą ziemię, obwiązał je linami i
podźwignął do pionu jaskrawo pomalowane drewniane pale. Pomiędzy nimi rozciągała się napręŜona lina
wraz z drabinkami sznurowymi i trapezami. Sathilda sprawdzała kaŜde wiązanie, od czasu do czasu
zaciągając mocniej któryś węzeł lub nakazując Cymmerianinowi wbić dodatkowo jakieś kołki.
Gdy skończył, podała mu pochodnię i, zrzuciwszy pantofle, wspięła się na linę. Znieruchomiała na chwilę,
po czym wykonała serię zapierających dech w piersiach ewolucji na trapezach, by ostatecznie miękko, z
gracją wylądować na ziemi.
— Na razie wystarczy — rzekła do Conana z uśmiechem. — JeŜeli chcesz, moŜesz zjeść teraz z nami
wieczerzę.
Tymczasem do obozu zaczęły juŜ nadciągać małe grupki miejscowej ludności. Cyrkowcy nie marnowali
więc czasu i okazji. Przy największym ognisku rozłoŜono derki i przybysze jęli prezentować swe rozliczne
talenty. WróŜka imieniem Jocasta, ubrana w turban i chłopską suknię, rozkładała karty przepowiadając
przyszłość spragnionym tej wiedzy wieśniakom.
Na innym kocu trwała zaŜarta gra hazardowa, której towarzyszył brzęk miedziaków i grzechot kości w
kubku. Nieco dalej w kręgu zaaferowanych męŜczyzn wiła się i pręŜyła pulchna tancerka przy — odziana w
skąpy, zdobiony cekinami strój i muślinową woalkę. Przygrywał jej na flecie Bardolph. Kobieta, unosząc
Strona 4
Carpenter L. - Conan Gladiator
ramiona cięŜkie od bransolet, płynnie kołysała biodrami, a wreszcie z wdziękiem przegiąwszy się ku tyłowi,
jęła zębami zbierać rzucane jej monety.
Conan przystanął na chwilę, by przyjrzeć się popisom. W końcu odwrócił się i podąŜył za Sathilda ku
mniejszemu ognisku, rozpalonemu za wozami. Wyminąwszy odpoczywających cyrkowców, dziewczyna
pochyliła się nad kociołkiem i napełniła dwie drewniane misy, dla siebie i Conana.
Obserwowany przez pozostałych, a najzjadliwiej przez Roganthusa, który do tej pory zdąŜył juŜ wysączyć
dość wina, by popaść w stan półsennego odrętwienia, Cymmerianin przysiadł obok swej nowej znajomej i
zabrał się do jedzenia. Pragnął rozpocząć rozmowę, czuł bowiem, Ŝe teraz Sathilda jest gotowa otwarcie
opowiedzieć mu o swoim Ŝyciu z cyrkową trupą. Oparzywszy wargi gorącym gulaszem, czekał jednak
cierpliwie. Tymczasem kobieta napełniała drewniane kubki z zaopatrzonej w kurek beczułki.
Trunek okazał się tak mocny, Ŝe od razu uderzył mu do głowy. Conan niemal się zachwiał, gdy w parę chwil
potem podnosił się z ziemi. Sathilda poprowadziła go na tyły obozu, w głęboki cień cyrkowych wozów. Na
trawie rozłoŜone było tam wąskie posłanie. Cymmerianin ujrzał, jak dziewczyna przyklęka, wygładzając je i
poprawiając. Gdy tak czekał wśród mroku, poczuł znajomy ostry odór, od którego zjeŜyły mu się włoski na
karku. Usłyszał ciche pobrzękiwanie i gardłowy, głęboki zwierzęcy charkot.
Cokolwiek to było, było czarne. Czarne jak noc. W ciemności bestia pozostawała niemal niewidoczna.
Sądząc jednak po rozmiarach i szerokości rozstawu lśniących, Ŝółtych ślepi, nie mógł to być zwykły lampart.
Conan miał przed sobą ogromną czarną panterę.
Sathilda delikatnie objęła Cymmerianina za szyję. Zaskoczyła go tak, Ŝe drgnął mimowolnie.
— Dzikie bestie się przydają — szepnęła mu do ucha. — Odstraszają inne zwierzęta i wścibskich
wieśniaków.
Pociągnęła go na posłanie. Jej uścisk był silny, a ciało gorące. Nie zwaŜając na mięśnie znuŜone niedawną
walką i wieczorną Ŝmudną pracą, Conan oddał się miłosnym zmaganiom aŜ do zupełnego wycieńczenia.
Odpoczywając po pierwszym z długich, wyciskających pot pojedynków, zaczął się zastanawiać, czy i teraz
zastępował nieszczęsnego Roganthusa. Nie zapytał jednak o to otwarcie. Był zbyt trzeźwy, aby zadać równie
niebezpieczne pytanie, i zbyt pijany, by odpowiedź mogła mu uczynić jakąkolwiek róŜnicę.
II
POTOMEK TYTANÓW
Jarmark w Sendaj zmienił zaspaną nadrzeczną osadę w tętniące Ŝyciem skupisko namiotów, straganów i
stoisk, wśród których uwijały się tłumy ludzi. Od bladego świtu poczęli się zjeŜdŜać wieśniacy na osiołkach i
wozach ciągnionych przez woły, zwoŜąc produkty z bardziej lub mniej odległych farm. Niebawem wiejskie
uliczki zaroiły się od shemickich chłopów i pasterzy w baranicach i haftowanych kaftanach. Na skraju
targowiska ściągał uwagę widok barwnych namiotów i wozów cyrkowych.
— Przybywajcie — wołał Mistrz Luddhew z wysokości ustawionej przy drodze beczki — by ujrzeć
najosobliwsze cuda tego świata. Zobaczycie piękną Sathildę i sławną trupę Cesarskich Akrobatów z Kordavy,
stolicy pięknej Zingary! PrzeŜyjecie chwilę emocji w towarzystwie Bardolpha i Jocasty, słynnych jasnowidzów,
których prastara magia zrodziła się w grobowcach i świątyniach odległego Turanu, krainy Wschodzącego
Słońca! A tu oto stoi przed wami Conan PotęŜny, znany takŜe jako Najsilniejszy Człowiek w Nemedii. Pragnie
ukazać wam zręczność i moc niepokonanej rasy gigantów Północy! Przyjrzyjcie mu się bacznie, a niechybnie
dostrzeŜecie przebłysk boskiej siły i męstwa!
Luddhew, balansując wprawnie na beczce, odwrócił się i z wdziękiem zamiótł aksamitną peleryną.
Wówczas zza kurtyny rozwieszonej przy jednym z wozów wyłonił się Conan. Odziany był w ten sam kilt i
sandały, które nosił w Thujarze Roganthus. Pas zdobiła mu szeroka, polerowana klamra. Gęstą, czarną
czuprynę miał teraz Cymmerianin starannie przyciętą, uczesaną i ozdobioną metalowym diademem,
błyszczącym złociście na czole, które pomiędzy występami musiał starannie wycierać z zielonych plam, jakie
pozostawiała wewnętrzna strona opaski. Unosząc ręce nad głową typowym dla zapaśników gestem, napręŜał
muskuły, by w pełni zaprezentować widzom swą krzepę.
— Oto przed wami półczłowiek, półtytan! — oznajmił gromko Luddhew. — Spójrzcie, jaką siłę mają te
mięśnie. CóŜ za okaz potęŜnego, nieokiełznanego olbrzyma! By zobaczyć jego boską moc i przekonać się,
czy jakichkolwiek dwóch męŜczyzn spośród tutejszych widzów będzie w stanie pokonać go w pojedynku
zapaśniczym, musicie wysupłać z kiesy jedynie parę miedziaków i wręczyć je stojącemu u wejścia
straŜnikowi. Demonstracja siły Conana PotęŜnego stanowi tylko drobną część naszego Wielkiego
Widowiska, które rozpoczniemy z chwilą, gdy plac wypełni się do ostatniego miejsca. Przybywajcie, bo kto
pierwszy ten lepszy i zdobędzie lepsze miejsca, by móc ujrzeć wszystkie zapierające dech w piersiach popisy
mistrzów!
Mówił jeszcze, gdy wieśniacy dwójkami i trójkami jęli przeciskać się na plac, wyłuskując z ukrytych
sakiewek niezbędną ilość drobnych monet. Podawali je Roganthusowi, który siedział na koźle wozu i kwaśno
popatrywał z góry na tłum. Workowata tunika i przepity wygląd nie pozwalały rozpoznać w tym człowieku
dawnego siłacza.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]