Carter Lin - Conan korsarz, E -Booki, Robert E. Howard, Conan, Conan- zbiór ebooków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carter Lin - Conan korsarz
L. SPRAGUE DE CAMP
LIN CARTER
CONAN KORSARZ
TYTUŁ ORYGINAŁU: CONAN THE BUCCANEER
PRZEKŁAD ANDRZEJ PORZUCZEK
Powieść wykorzystuje postacie i wątki stworzone przez Roberta E. Howarda.
WSTĘP
KORSARZE I CZARNOKSIĘśNICY
Akcja tej powieści rozgrywa się w świecie, w którym nie ma debat telewizyjnych, podmiejskich pociągów,
podatków dochodowych, zanieczyszczenia powietrza, kryzysów atomowych ani zamieszek studenckich czy
spódnic midi.
Beztroski to świat, wolny od reklam proszków do prania, trzydziestocentowych opłat za metro, mów Spiro T.
Agnew, mroŜonej kawy, elektrycznych szczoteczek do zębów, duńskich filmów pornograficznych, czeków,
ulotek, Ruchu Wyzwolenia Kobiet i obwodnicy Los Angeles.
To świat, którego nigdy nie było, ale z pewnością powinien był być. Wspaniały, nieprawdopodobny,
romantyczny świat, w którym wszyscy męŜczyźni są przystojni i heroiczni, wszystkie dziewczęta niesłychanie
piękne i chętne do flirtu z tym czy innym gladiatorem na zapleczu areny. Świat zbudowany z nieprzebytych
dŜungli, potęŜnych gór i lśniących mórz, gdzie miasta olśniewają barbarzyńską świetnością. MoŜna tam być
uczestnikiem niezwykłych podróŜy, a przygoda jest częścią codziennego Ŝycia. Świat pełen niesamowitych
potworów, złych czarnoksięŜników i wojowników o posępnych obliczach; świat, w którym czary działają
naprawdę, a bogowie istnieją w rzeczywistości, nie zaś jedynie w wyobraźni ich wyznawców.
To właśnie świat nowego, popularnego nurtu beletrystyki znanego pod nazwą powieści magii i miecza.
Zapraszamy!
Jeśli jesteś jednym z tych niewielu nieszczęsnych, którzy nigdy dotąd nie przeczytali ani jednej powieści
magii i miecza, przygotuj się na ucztę; ucztę duchową, która pomoŜe Ci uciec na godzinę lub dwie od
wspomnianych wyŜej składników współczesnego Ŝycia do wspaniałego, nierealnego świata. Powieść magii i
miecza jest bowiem jedynie eskapistyczną lekturą. Nie ma w niej Ŝadnych ukrytych znaczeń. Nie proponuje
ona wygodnych, gotowych recept na Ŝadną z wielu chorób współczesnego świata. Nie ma w niej Ŝadnych
,,–izmów” czy –logii”, Ŝadnego przesłania. To coś rzadkiego, a zarazem godnego uwagi w dzisiejszych
czasach.
To właśnie jest ROZRYWKA.
Dziś wielu ludzi — w tym (niestety!) wielu z moich znajomych pisarzy science–fiction — wydaje się uwaŜać,
Ŝe jest coś niewytłumaczalnie niemoralnego w pisaniu wyłącznie dla przyjemności. Mądrzy ci ludzie twierdzą,
Ŝe powieść musi dotyczyć czegoś naprawdę waŜnego, jak wyciek ropy w Laguna Beach lub teŜ wymierający
Ŝółtoczuby brodziec piskliwy. Radzą teŜ, by bohaterem głównym był przynajmniej Murzyn walczący o
wyzwolenie swej rasy, homoseksualista usiłujący zdobyć społeczne powaŜanie, zaangaŜowany student
wysadzający w powietrze pracownię literatury angielskiej w ramach protestu przeciw niegodziwościom
Pentagonu, bądź teŜ Indianin odpłacający bladym twarzom za krzywdy poprzez opanowanie Alcatraz.
Współczesna proza obfituje w problemy społeczne jak pierwsze strony dzienników. Powieściopisarz
natomiast — utrzymują — powinien opuścić swą wieŜę z kości słoniowej i stanąć na barykadzie.
Ja jednak nie zgadzam się z tym.
Świat pełen jest kłopotów od czasu, gdy człowiek zszedł z drzewa i wymyślił cywilizację. Niesprawiedliwość
społeczna rozkwita co najmniej od ostatniej epoki lodowcowej. Nie wydaje się prawdopodobne, by nasze lub
następne pokolenie było w stanie rozwiązać któryś z wielkich problemów współczesnej polityki. Nie znaczy to,
Ŝe powinniśmy je ignorować i udawać, Ŝe nie istnieją, naleŜy jednak patrzeć na nie w kontekście
historycznego rozwoju i zdawać sobie sprawę, Ŝe są one częścią ludzkiej egzystencji.
Weźmy na przykład wojny. Istniały one zawsze, a niewiele z nich prowadzono ze szlachetnych pobudek. A
przestępczość? Zawsze była obecna na ulicach, odkąd je wymyślono. Podobnie zresztą jak korupcja w
urzędach państwowych od czasu ich zaistnienia, o ile nie wcześniej. Nie widzę więc powodu, dla którego
mielibyśmy od rana kaŜdego dnia rozwodzić się nad złem współczesnego świata. Musicie przyznać, Ŝe
przyjemniej jest rozsiąść się w deszczowy wieczór w wygodnym fotelu, zapalić fajkę, ustawić obok
popielniczki lampkę schłodzonego Martini i choć na godzinę lub dwie zagłębić się w stronice niebanalnego
romansu.
Potrzebę taką odczuwano juŜ w czasach, gdy ślepy Homer śpiewał pieśni o dzielnych wojownikach,
porywanych pięknościach i zaczarowanych wyspach na nieznanych morzach.
Strona 1
Carter Lin - Conan korsarz
Najprościej mówiąc, my, praktycy tej literatury, uwaŜamy opowieść za utwór z gatunku magii i miecza, jeŜeli
akcja jest wartka a barwna, przygodowa fabuła umieszczona jest w świecie, w którym nie jest jeszcze znany
przemysł, gdzie działają czary i bogowie, a dzielny wojownik zmaga się w bezpośredniej walce z siłami
nadprzyrodzonego zła.
Oczywiście taki typ opowieści jest popularny od czasów Homera. Wojownik walczący z nikczemnymi
potworami jest elementem fabuły występującym juŜ w staroangielskim eposie „Beowulf’, w którym geatycki
ksiąŜę zmaga się z Grendelem, czy w starogermańskim utworze „Niebelunglied”, gdzie Siegfried zabija
smoka Fafnira.
To prawda, podstawowe elementy składowe powieści magii i miecza są tak stare jak sama literatura.
Nikt juŜ dziś nie pisze poematów epickich długich jak powieść. Dlatego teŜ wszystkie elementy tych
poematów ułoŜono na nowo tworząc to, co nazywamy powieścią magii i miecza.
Człowiekiem, który to uczynił, był powieściopisarz Robert Ervin Howard, tworzący w latach trzydziestych dla
brukowych czasopism przygodowych. Howard urodził się w roku 1906 w mieście Peaster w Teksasie, a
większość swego krótkiego, nieszczęśliwego Ŝycia spędził w Cross Plains, w sercu Teksasu, pomiędzy
Brownwood i Abilene. Tam teŜ zmarł w roku 1936, gdy byłem małym chłopcem. Nigdy go nie poznałem.
Howard był pisarzem przygodowym starej szkoły, wychowanym na wspaniałych tradycjach Talbota
Mundy’ego, Harolda Lamba, Edgara Rice Burroughsa i innych ówczesnych twórców literatury popularnej.
Właściwie chciał pisać opowiadania o piratach u wybrzeŜy Hiszpanii i opowieści z czarnych dŜungli Afryki,
albo teŜ o magii i tajemnicach niezbadanego Tybetu. Próbując jednak dostać się na stronice „Niesamowitych
Opowieści” Farnswortha Wrighta, musiał — podobnie jak jego koledzy, H. P. Lovecraft i Clark Ashton Smith
— zmodyfikować swe ciągoty do pisania opowiadań z wartką akcją przez włączenie elementów magii i
nadprzyrodzonej grozy.
Jego kolega po piórze, Clark Ashton Smith, odnosił w tym czasie sukces za sukcesem, zamieszczając w
„Niesamowitych Opowieściach” cykle opowiadań, których scenerią był egzotyczny świat najbardziej odległych
staroŜytnych cywilizacji — Hyperborei i Atlantydy. Te romantyczne, baśniowe krainy obfitowały w
fantastyczne, znane tylko z bajek bestie, cuda, czarnoksięŜników oraz tajemniczych bogów i demony. Mniej
więcej w tym samym czasie jego przyjaciel Lovecraft sprzedawał opowieści pełne grozy, w których ludzie
współcześni zmagali się z kosmicznym złem przybyłym z odległych planet. Były to dobre rozrywkowe
opowiadania wzbudzające dreszczyk emocji…
Zasługą Howarda, jak się zdaje, było połączenie wszystkich tych koncepcji we własnym gatunku prozy
przygodowej. Wynikiem tego był spektakularny sukces, jaki odniósł cykl wspaniałych opowieści o Conanie
Cymeryjczyku, potęŜnym wojowniku barbarzyńskiego pochodzenia, który z mieczem w ręku kroczy przez
prehistoryczny, legendarny świat. Zaczyna od niegodnych profesji złodzieja, rozbójnika, pirata i najemnego
wojownika, by dojść do godności królewskiego generała i wreszcie do własnego tronu.
Łącząc w jedno elementy nadprzyrodzonej grozy, staroŜytnej magii i legendarnej prehistorycznej cywilizacji
z szybką akcją brukowych opowiadań przygodowych, Howard stworzył nowy gatunek literacki. Nazywamy go
powieścią magii i miecza.
Howard rozpoczął samodzielną działalność literacką w roku 1932. W grudniu tegoŜ roku w „Niesamowitych
Opowieściach” ukazało się jego opowiadanie zatytułowane „Feniks na mieczu”. Był to pierwszy z serii
utworów o Conanie i natychmiast stał się on wydarzeniem. Czytelnicy byli zachwyceni i domagali się
następnych. Howard rozpoczął więc tworzenie swej „ery hyboryjskiej” i kroniki przygód jej najznamienitszego
przedstawiciela. Nie wiedział wtedy, Ŝe zostały mu tylko cztery lata Ŝycia.
W ciągu tych czterech lat stworzył jednak Ŝywą legendę. Czytelnicy pochłaniali natychmiast kaŜdy kolejny
utwór o Conanie i wołali o następne. Dziś, trzydzieści dziewięć lat później, zarówno oni, jak i ich następcy
wciąŜ wołają o jeszcze; stąd właśnie wzięła się niniejsza powieść Sprague de Campa i moja.
Bardzo niewielu pisarzom udało się stworzyć legendę. Conan Doyle wymyślił Sherlocka Holmesa, Edgar
Rice Burroughs — Tarzana. Być moŜe (choć chyba jeszcze za wcześnie, by o tym mówić) to samo udało się
łanowi Flemingowi z Jamesem Bondem. Tymczasem, w ciągu zaledwie czterech lat, Robert Ervin Howard z
Cross Plains w Teksasie stworzył legendę, która miała przeŜyć nie tylko swego twórcę, ale równieŜ
czasopismo, w którym ukazała się po raz pierwszy i wydawnictwo, które zachowało ją w chwale twardej
oprawy.
Tak jak w przypadku Sherlocka Holmesa, Tarzana, a nawet nowego w gronie „nieśmiertelnych bohaterów”
komandora Jamesa Bonda z Tajnej SłuŜby Jej Królewskiej Mości, inni pisarze nie potrafili powstrzymać się
od zajęcia się Conanem.
Pierwsi z post–howardian zadowalali się prostą imitacją howardowskiego bohatera. Tak było w przypadku
historyjek Henry’ego Kuttnera o Elaku z Atlantydy, opowieści o Jirelu z Joiry Ŝony Kuttnera, C. L. Moore i
dwóch krótkich powieści Norvella W. Page’a z Wanem Tengrim. Później i inni pisarze zainspirowani zostali
do pracy nad własną koncepcją magii działającej w świecie zbliŜonym do ery hyboryjskiej Howarda, z bardziej
jednak oryginalnymi postaciami, np. Fritz Leiber ze swą wspaniałą sagą o Fafhrdzie i Szarym Kocie–Łowcy,
Strona 2
Carter Lin - Conan korsarz
Michael Moorcock z opowieściami o Elryku z Melnibone, złowrogim, przeklętym księciu–albinosie, czy mój
współpracownik, L. Sprague de Camp, ze swymi zgrabnymi, zwięzłymi, dowcipnymi opowiadaniami z ery
pusadyjskiej, bezpośrednio poprzedzającej upadek Atlantydy.
Sprague dopiero niedawno stał się miłośnikiem powieści o Conanie, podczas gdy ja sam czytałem je juŜ
jako nastolatek. Istnieje między nami znaczna róŜnica wieku — jest starszy ode mnie o dwadzieścia trzy lata
— zadziwia więc fakt, Ŝe czytałem i kochałem twórczość Howarda na dziesiątki lat przedtem, zanim on w
ogóle zaczął się nią interesować. Będąc entuzjastą fantastyki przez całe Ŝycie, Sprague — sądząc po
wyglądzie okładek „Niesamowitych Opowieści” wystawionych w kioskach — nabrał przekonania, Ŝe
czasopismo to składa się z opowieści o duchach, do których nigdy nie podchodził z entuzjazmem. Dopiero
próbny egzemplarz „Conana Zdobywcy” w twardej oprawie, dostarczony mu przez kolegę, Fletchera Pratta,
zainteresował Sprague’a magią i mieczem. Od tej pory stał się on gorącym entuzjastą gatunku, a gdy odkrył,
Ŝe nie opublikowane, a w niektórych przypadkach nie ukończone rękopisy opowiadań o Conanie spoczywają
w zbiorach manuskryptów w całym kraju, zaczął tropić je wszędzie, uzupełniać; korygować i wydawać z
pomocą agenta Howarda, Glenna Lorda.
W tym czasie dorosłem, odbyłem słuŜbę w piechocie w Korei, a następnie wyjechałem do Nowego Jorku,
by ukończyć kurs pisarski w Uniwersytecie Columbia. W roku 1965 zadebiutowałem ksiąŜką zatytułowaną
„CzarnoksięŜnik z Lernurii”, którą dość łaskawie określono jako „rezultat czołowego zderzenia Howarda z
Burroughsem”.
Moja pierwsza powieść lemuryjska zapoczątkowała serię sześciu ksiąŜek, a oprócz tych opowieści o
Thongorze PotęŜnym, walecznym królu Zaginionej Lemurii, napisałem jeszcze sześć czy siedem innych
powieści magii i miecza.
Nasz wspólny entuzjazm dla fantasy w ogóle, a zwłaszcza heroic fantasy, zbliŜył Sprague’a i mnie na
licznych konwencjach science–fiction i poprzez okazjonalną korespondencję. Później, w roku 1967, wydałem
i uzupełniłem zbiór opowiadań Howarda „King Kull”, który zawierał serię nieudanych utworów z gatunku magii
i miecza, powstałych przed zaistnieniem Conana, przedstawiających Kulla, dzikusa z Atlantydy.
W tym samym roku Sprague zaprosił mnie do współpracy w przygotowaniu „kilku nowych opowieści o
Conanie, które pomogłyby wypełnić większe luki pomiędzy ocalałymi utworami cyklu”. Od tamtego czasu
wciąŜ się tym zajmujemy.
Współpraca z L. Sprague de Campem była i jest fascynującym doświadczeniem i wielką przyjemnością
(czytałem równieŜ L. Sprague’a de Campa juŜ jako nastolatek. Bardzo interesujące było bezpośrednie
zapoznanie się z pracą jego umysłu podczas tworzenia nowego dzieła. Myślę, Ŝe wiele nauczyłem się
obserwując go przy pracy, gdyŜ jest on jednym z największych Ŝyjących mistrzów tej dziedziny, a wiedza,
którą zdobyłem podczas tej współpracy, jest nieoceniona. Niniejsza powieść o korsarzach i
czarnoksięŜnikach jest szóstą z kolei częścią kroniki Ŝycia i kariery Conana. Historia ta słuŜyć ma
przedstawieniu niezbyt dokładnie opisanego okresu w Ŝyciu Conana — dwóch lat, gdy był on korsarzem w
Zingarze. KsiąŜka ma na celu wzmocnić powiązania pomiędzy poszczególnymi wątkami sagi. Tu po raz
pierwszy pojawia się prostoduszny Van i Sigurd, z którym spotkamy się ponownie w dwunastej, ostatniej
księdze, pt. „Conan z Wysp”. Tutaj teŜ ponownie mamy do czynienia z jednym ze starych przyjaciół Conana,
męŜnym czarnym wojownikiem Jumą, który po raz pierwszy pojawił się w opowiadaniu „Miasto Czaszek”,
pierwszym utworze zbioru „Conan”. Wzmocniliśmy teŜ wewnętrzną spójność sagi, wprowadzając postać
Zarona (pojawi się on znów w opowiadaniu „Skarb Tranicosa” w tomie ósmym „Conan Uzurpator”) i — jako
główny czarny charakter — wielki KsiąŜę CzarnoksięŜników, Thoth–Amona ze Stygii, który często przewija
się na kartach poszczególnych tomów cyklu. Conan podczas tych wydarzeń ma lat trzydzieści siedem lub
trzydzieści osiem.
Howard doczekał wydania drukiem osiemnastu swych opowiadań o Conanie. Osiem innych, od
kompletnych rękopisów po drobne fragmenty czy ledwie szkice, znaleziono w jego papierach. Zespół de
Campa i Cartera dodał do tego jeszcze osiem utworów, w tym dwie dłuŜsze powieści, nie licząc dzieł
drobnych, takich jak „Ręka Nergala” Howarda i Cartera i „Pysk w ciemności” Howarda, de Campa i Cartera.
Ogólnie rzecz biorąc, Sprague (we współpracy z Howardem, ze mną i z Björnem Nybergiem) wniósł
prawdopodobnie do sagi więcej tekstu niŜ oryginalnie uczynił to sam Howard.
Teraz jednak, jak sądzę, przynajmniej widać juŜ koniec.
Nie mam tu rzecz jasna na myśli samego Conana.
Będzie on istniał jeszcze przez wiele lat. Te ksiąŜki z pewnością będą drukowane latami… moŜe nawet
dłuŜej niŜ się nam dziś wydaje.
Oprócz ksiąŜek, Conan zadomowił się w komiksach, dorabiając się nawet własnego czasopisma (pytaj o
„Conana Barbarzyńcę” Marvela).
RównieŜ Hollywood wydaje się od czasu do czasu odkrywać dzielnego, niezniszczalnego Cymeryjczyka.
Przez okrągły rok prowadziliśmy na ten temat rozmowy z producentem filmowym. Od ludzi kina napłynęły
nowe spostrzeŜenia i uwagi. Bez wątpienia jeszcze więcej czai się w niewidocznych korytarzach przyszłości.
A czytelnicy wciąŜ proszą o więcej
Strona 3
Carter Lin - Conan korsarz
Lin Carter
Hollis, Lond lsland, New York
PROLOG
SEN O KRWI
KsięŜniczka Chabela przebudziła się dwie godziny przed północą. HoŜa córka Ferdruga, króla Zingary,
leŜała spięta i drŜąca, naciągając cienką kołdrę na nagie ciało. Wpatrywała się w mrok, a złowieszczy lęk
przeszywał ją zimnym dreszczem. Na zewnątrz deszcz bębnił po pałacowych dachach. Co przedstawiał ten
mroczny, koszmarny sen, z którego posępnych objęć jej dusza wyrwała się z tak wielkim trudem?
Teraz, kiedy się skończył, ledwie potrafiła przypomnieć sobie jego szczegóły. Była ciemność, złowrogie
oczy świecące w mroku, błyski noŜy — i krew. Wszędzie krew: na pościeli, na wykładanej kamiennymi
płytami posadzce, przeciekająca pod drzwiami — czerwona, lepka, leniwie płynąca krew.
Chabela otrząsnęła się z tych makabrycznych myśli. Jej wzrok przyciągnął błysk nocnego światła.
Pochodziło ono z cienkiej woskowej świecy stojącej na niskim, ozdobnym klęczniku w drugim końcu
komnaty. Obok lichtarzyka połyskiwała niewielka kolorowa ikona Mitry — Pana Światła i głównego bóstwa
kordafańskiego panteonu.
Jakiś impuls do poszukiwania nadprzyrodzonej drogi kazał jej stanąć, drŜącej, na posadzce. Owijając
zmysłowe, namaszczone olejkiem ciało koronkową kołderką przemierzyła komnatę i uklękła przed bóstwem.
Strumień czarnych jak noc włosów spływał po plecach jak kaskada płynnej północy.
Na klęczniku stało małe, srebrne naczynie z kadzidłem. Otworzyła je i wsypała kilka ziarenek w migoczący
płomień. Mocny zapach nardu i mirry rozszedł się w powietrzu.
Chabela złoŜyła ręce i skłoniła się jak do modlitwy, nie wypowiedziała jednak Ŝadnych słów. W głowie miała
zamęt. Za nic nie potrafiła utrzymać spokojnej wewnętrznej samokontroli, potrzebnej dla skutecznych modlitw
do bóstwa.
Wydało się jej, Ŝe juŜ od wielu dni posępna groza czai się w pałacu. Stary król wydawał się być daleko,
zajęty niezrozumiałymi problemami. Zdumiewająco się postarzał, jakby jego siły witalne wysysała jakaś
urojona pijawka. Niektóre z jego dekretów zupełnie nie zgadzały się z dotychczasową linią jego panowania.
Czasami wydawało się, Ŝe duch innej osoby patrzy jego przygasłymi, starczymi oczami, mówi jego wolnym,
chropawym głosem, czy gryzmoli rozchwiany podpis na podyktowanych przed chwilą dokumentach. Myśl ta,
choć absurdalna, tkwiła w niej.
A potem te straszne sny o noŜach i krwi, o tych świecących oczach, o wyłaniających się z mroku
przyczajonych cieniach, które patrzyły i szeptały.
Nagle jej świadomość rozjaśniła się, jakby świeŜy morski wiatr rozwiał mgłę w jej umyśle. Odkryła, Ŝe
potrafi określić uczucie strachu, który ją prześladował. To było tak, jakby jakaś mroczna siła usiłowała
zawładnąć jej umysłem.
Ogarnęło ją przeraŜenie. Dreszcz obrzydzenia wstrząsnął jej ciałem. Jej młode, pełne piersi gwałtownie
wznosiły się i opadały pod koronkami. śarliwie upadła u stóp ołtarza, a jej czarne włosy rozsypały się po
posadzce. Rozpoczęła modlitwę:
— Mitro, Panie nasz, obrońco Domu Ramiro, ostojo łaski i sprawiedliwości, który niegodziwość i
okrucieństwo przemieniasz w cnotę, błagam, pomóŜ mi w godzinie potrzeby! Powiedz, co mam czynić,
zaklinam cię, potęŜny Władco Światła!
Wstając otworzyła złotą szkatułę stojącą na klęczniku obok naczynia z kadzidłem i wyjęła tuzin cienkich
patyczków z rzeźbionego drewna sandałowego. Niektóre z tych magicznych pałeczek były krótkie, inne
długie, niektóre powyginane, jeszcze inne gładkie i proste.
Cisnęła wszystkie na posadzkę przed ołtarzem. Trzask delikatnych drewienek rozbrzmiał głośno w ciszy.
KsięŜniczka wpatrzyła się w plątaninę pałeczek na podłodze. Jej oczy nagle zaokrągliły się ze zdumienia, a
na młodej twarzy okolonej czarnymi włosami odbił się lęk.
Patyki ułoŜyły się w słowo T–O–V–A–R–R–O. Dziewczyna powtórzyła imię.
— Tovarro — wymówiła powoli. — Jedź do Tovarra… W jej ciemnych oczach błysnęła determinacja.
— Pojadę — zdecydowała — jeszcze dzisiaj. Wezmę kapitana Kapelleza…
Gdy przemierzała komnatę, błyskawice szalejącej burzy raz po raz rozświetlały wnętrze. Wyjęła szaty ze
skrzyni. Zabrała pendent z rapierem w pochwie i ciepłą pelerynę. Szybko, bez zbędnych ruchów prześliznęła
się przez sypialnię.
Z ołtarza szklanymi oczyma patrzył Mitra. Czy w tym malowanym spojrzeniu skrywał się niewidzialny błysk
nadprzyrodzonej inteligencji? MoŜe nieuchwytny wyraz smutku i Ŝalu na wyrzeźbionych wargach? Nikt tego
nie wiedział.
W ciągu godziny córka Ferdruga opuściła pałac. W ten sposób rozpoczął się łańcuch fantastycznych
wydarzeń, które miały doprowadzić do szczególnej konfrontacji na krańcach tego świata pomiędzy potęŜnym
wojownikiem, budzącym grozę czarnoksięŜnikiem i dumną księŜniczką.
Strona 4
Carter Lin - Conan korsarz
ROZDZIAŁ I
STARY ZINGARAŃSKI ZWYCZAJ
Wiatr wzmagał się zacinając strugami deszczu. Teraz, po północy, wilgotna bryza szalała po brukowanych
alejach biegnących od portu, kołysząc malowanymi szyldami nad drzwiami zajazdów i tawern. Wygłodzone
kundle chowały się przed wiatrem i deszczem w sieniach, kuląc się i trzęsąc z zimna.
O tej późnej porze zabawy kończyły się. Niewiele świateł paliło się w domach Kordafy, stolicy Zingary nad
Oceanem Zachodnim. CięŜkie chmury przesłoniły księŜyc, a postrzępione pasma mgły sunęły po mrocznym
niebie jak duchy. Był to czas ciemności i tajemnic; pora, w której gotowi na wszystko przestępcy szepczą o
zdradzie i grabieŜy, a zamaskowani zamachowcy wkradają się do uśpionych domów z zatrutymi sztyletami w
dłoniach odzianych w czarne rękawiczki. Noc spisku, noc zbrodni.
Wśród wycia wiatru i deszczu dał się słyszeć odgłos kroków i cichy brzęk oporządzenia. Oddział straŜy
nocnej — sześciu ludzi w wysokich butach i pelerynach, z rondami kapeluszy naciągniętymi mocno dla
ochrony przed deszczem i wiatrem, z pikami i halabardami — kroczył po uśpionych ulicach. Nie robili wiele
hałasu poza krótkimi zdaniami, wypowiadanymi od czasu do czasu ściszonym głosem w płynnym języku
zingarańskim. Rozglądali się bacznie na lewo i prawo, czy nie widać gdzieś śladów wywaŜania siłą drzwi lub
okien, nasłuchiwali podejrzanych odgłosów i szli dalej, rozmyślając o dzbanach wina, które wychylą, gdy
wrócą juŜ z deszczowego patrolu.
Gdy oddział minął opuszczoną stajnię z zapadniętym do połowy dachem, dwa cienie stojące nieruchomo
wewnątrz nagle oŜyły. Jeden z nich wyjął spod peleryny niewielką lampkę. Odsłonił płomyk umieszczonej w
niej świecy, który rzucił snop światła na podłogę w stajni. Uklęknąwszy, męŜczyzna z lampką zmiótł warstwę
brudu z części podłogi i odsłonił kamienne drzwiczki, do których przymocowany był krótki łańcuch
zakończony kółkiem z brązu. Obaj męŜczyźni chwycili kółko i z wysiłkiem unieśli drzwi. Dał się słyszeć pisk
nie naoliwionych zawiasów. Dwa cienie zniknęły w czeluści, a drzwi z hukiem wróciły do poprzedniego
połoŜenia.
Wąskie kamienne schody prowadziły spiralnie w dół. Ciemności rozjaśniane były słabym płomykiem
ciemnej lampki. Kamienie, z których zbudowano schody, były stare i zniszczone, a zaokrąglone stopnie
pokryte były śliskim mchem i grzybem. Ferment wielu wieków rozkładu owiewał cały korytarz.
Dwóch ludzi w czarnych pelerynach schodziło po schodach uwaŜnie i cicho. Jedwabne maski skrywały ich
twarze. Wyglądali jak widma, schodząc tak prawie po omacku, a mokra bryza z dolnych korytarzy tajemnych
przejść wychodzących na otwarte morze wydymała ich peleryny, unosząc je jak skrzydła gigantycznych
nietoperzy.
Wysoko ponad uśpionym miastem wieŜe zamku Villagra, księcia Kordafy, wzbijały się w mroczne niebo.
Nieliczne światła paliły się w wysokich oknach, gdyŜ niewielu lokatorów nie poszło jeszcze spać. Daleko w
dole pod owym dziełem staroŜytnej murarki pewien człowiek z uwagą przeglądał pergaminy w świetle
wysokiego złotego kandelabru, którego ramiona przypominały splecione węŜe.
Nie szczędzono wydatków, aby kamienna krypta opływała w bogactwo. Na ścianach z grubego surowego
kamienia zawieszone były bogato haftowane gobeliny. Zimne, kamienne płyty podłogowe ukryte były pod
grubym, miękkim dywanem w kolorach szkarłatu, złota, szmaragdu, lazuru i fioletu, zdobnym w złoŜone
motywy roślinne odległej Vendhyi.
Na taborecie z pozłacanego drewna, ozdobionym reliefem przedstawiającym subtelnie zmysłowe grupy
nagich postaci wyrzeźbionych z wielką drobiazgowością, umieszczono srebrną tacę: wino z Kyros w
kryształowej karafce, owoce i słodycze na srebrnych talerzykach.
Ogromne biurko, przy którym siedział pogrąŜony w lekturze męŜczyzna, było ozdobnie rzeźbione w stylu
północno–wschodniego imperium Akwilonii. W złoto–kryształowym kałamarzu tkwiło pawie pióro do pisania.
W poprzek biurka leŜał wysmukły miecz uŜywany jako przycisk do papieru.
Człowiek ów, w średnim wieku, moŜe około pięćdziesiątki, był szczupły i elegancki. Jego smukłe nogi
odziane były w czarne, jedwabne pończochy i zgrabne buty z pięknie wyprawionej kordafańskiej skóry.
Sprzączki wysadzane klejnotami połyskiwały, gdy niecierpliwie stukał stopą w podłogę. śylasty tors
męŜczyzny okrywał kubrak z turkusowego aksamitu, którego bufiaste rękawy skrojone były w taki sposób, Ŝe
widać było atłasowe podbicie koloru brzoskwini. ŚnieŜnobiała koronka pieniła się na szczupłych
nadgarstkach, a na kaŜdym palcu starannie wypielęgnowanych rąk błyszczał ogromny klejnot.
Wiek męŜczyzny moŜna było rozpoznać po obwisłej skórze policzków i ciemnych workach pod chłodnymi,
bystrymi, czarnymi oczami. Widać było, Ŝe starał się ukryć swe lata, gdyŜ włosy miał gładko zaczesane na
ramiona i ufarbowane, a warstewka pudru wygładzała linie jego arystokratycznych rysów. MakijaŜ nie był
jednak w stanie ukryć zwiotczenia ciała, odbarwień pod zmęczonymi oczami i pomarszczonej szyi. Jedną
zdobną w klejnoty ręką przerzucał pergaminy zapisane pochyłym pismem. Były to oficjalne dokumenty
opatrzone złoconymi i purpurowymi pieczęciami i powiewającymi wstąŜkami.
MęŜczyzna stukał stopą w posadzkę i raz po raz spoglądał na elegancki zegar wodny na kredensie, co
zdradzało jego niecierpliwość. Co jakiś czas posyłał teŜ ponure spojrzenie w kierunku cięŜkiego arrasu w
kącie sali.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]