Catherine i Amanda - Nora Roberts, Nora Roberts(3)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora RobertsCatherinePROLOGBar Harbor, Maine, 12 czerwca 1912Zobaczyłam go, gdy stal na urwisku nad Zatoką Francuza. Był wysoki, ciemny imłody. Skulony, jakby się przed kimś bronił, w jednym ręku niczym szablę trzymałpędzel, a w drugim paletę – tarczę. Zdawało mi się, że nie maluje, lecz walczy z płótnem.Oddany zupełnie swej pracy, gwałtownymi ruchami atakował sztalugi, jakby od tego zależało jego życie.Może tak zresztą było.Wydawało mi się to dziwne, a nawet zabawne. Zawsze wyobrażałam sobie artystówjako ludzi o wrażliwych duszach, którzy kontemplują i przenikają nieodgadnione w swej nieskończoności tajemnice istnienia, a ich pracę uważałam za chwalebne posłannictwo, mające zwykłym zjadaczom chleba ukazać i objaśnić to, co zazwyczaj jest dla nich niewidoczne i niepojęte.Dlatego widok malarza, który traktował płótno jak nienawistnego wroga, a nie jak świętą kartę, służącą temu, by umieścić na niej ślad nadzmysłowych wizji, przeczyłmoim najgłębszym przekonaniom o zadaniach sztuki... zarazem jednak, przyznać muszę, porywał niezwykłą ekspresją.Zaintrygowana, z małym Ethanem uwieszonym u mojej ręki szłam w jego stronę,lecz nim jeszcze odwrócił się i spojrzał na mnie, byłam pewna, że nie ujrzę łagodnej twarzy.Pomyślałam, że sam wyglądał jak dzieło artysty... Jakby jakiś rzeźbiarzniecierpliwymi i skąpo dozowanymi ciosami dłuta wyrzeźbił go z dębowego pnia, lekko tylko zaznaczając wysokie czoło, ciemne, głęboko osadzone oczy, długi, prosty nos i pełne usta. Nawet jego włosy przypominały hebanowe wióry.Jak on na mnie patrzył! Jeszcze teraz na to wspomnienie czuję gorąco na twarzy,dłonie mi wilgotnieją, a duszę mą ogarnia trudne do nazwania pomieszanie. Wilgotny wiatr targał jego włosy i szarpał luźną koszulą, poplamioną farbami, a za plecami miałdzikie skały i bezkresne niebo. Na jego twarzy malowały się duma i gniew, jakby byłpanem tego skrawka lądu albo nawet całej wyspy... lub też, o zgrozo, całegoWszechświata!... gdy zaś ja, nędzny intruz, ośmielam się zakłócać jego posępną, twórczą samotność.Stał nieruchomo przez chwilę, która zdała mi się całą wiecznością. Jego spojrzenie było tak intensywne i gwałtowne, że z największym tylko trudem zdołałam zapanować nad swoimi myślami, które nieomal popadły już w zgubny chaos, szczęśliwie jednak Ethan zaczął coś mówić i ciągnąć mnie za rękę. Wtedy gniewny błysk w oczach artysty zniknął, a jego spojrzenie zmiękło. Uśmiechnął się, a w moim sercu zawitał lękpomieszany z niepojętą błogością.Wyjąkałam coś niepewnie, przepraszając za tak brutalne wtargnięcie w krainę jego twórczej samotności, i wzięłam Ethana na ręce, zanim ciekawski malec zdążył pobiec w stronę urwiska.On jednak powiedział:– Zaczekaj.Wziął do ręki ołówek i zaczął szybko coś szkicować. Stałam skamieniała, drżąc na całym ciele. Ethan też znieruchomiał i tylko uśmiechnął się w dziwnym uniesieniu, równie zahipnotyzowany jak ja. Czułam słońce na piecach, wiatr na twarzy, zapach wody i dzikich róż.– Rozpuść włosy – rzekł niespodziewanie. Odłożył ołówek i zbliżył się do mnie. –Wszystkie zachody słońca, które kiedyś uwieczniałem na płótnie, nie były tak porażająco malownicze, jak ten dziki i zarazem delikatny płomień, bijący od ciebie.Wyciągnął rękę i dotknął rudej główki Ethana.– Pani i braciszek macie taki sam kolor włosów.– Syn – sprostowałam, nie mając pojęcia, dlaczego naraz zabrakło mi tchu. – Tomój syn. Jestem żoną Fergusa Calhouna.– Aha, mieszka pani w Towers – skinął głową, nie spuszczając wzroku z mojejtwarzy. Po chwili obrócił głowę i spojrzał ponad moim ramieniem na wieżyczki imansardy letniej rezydencji stojącej na urwisku. – Podziwiałem pani dom.Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Ethan ze Śmiechem wyciągnął do niego ręce, amężczyzna porwał go w ramiona i wysoko podniósł Patrzyłam bez słowa, jak stał tyłem do wiatru, trzymając mojego synka.– Ładny chłopiec.– I bardzo energiczny. Zabrałam go na spacer, aby jego opiekunka mogła trochęodpocząć. Ethan bardziej ją absorbuje niż dwoje moich pozostałych dzieci razemwziętych.– Ma pani jeszcze inne dzieci?– Tak, starszą o rok dziewczynkę oraz maluszka. Wczoraj przyjechaliśmy tu nawakacje. Czy pan mieszka na wyspie?– Na razie. Pani Calhoun, czy nie zechciałaby mi pani pozować?Zaczerwieniłam się. Ta propozycja sprawiła mi wielką przyjemność, wiedziałamjednak, że dla kobiety z moją pozycją byłoby to wielce niewłaściwe, a poza tym znałam wybuchowy temperament Fergusa, musiałam więc odmówić. Mam nadzieję, że udało misię zrobić to uprzejmie, a on nie nalegał i ze wstydem wyznaję, że byłam z tego powodu odrobinę rozczarowana. Gdy oddawał mi Ethana, znów spojrzał na mnie z niezwykłąintensywnością. Jego oczy były ciemnoszare i zdawały się widzieć więcej, niż dane to było zwykłym śmiertelnikom. Miałam wrażenie, jakby przejrzał mnie na wylot izrozumiał wszystkie me myśli i uczucia, jak jeszcze nikt przed nim. Pożegnaliśmy się i wróciłam do Towers, do mego domu i obowiązków.Nie odwracałam się, ale byłam zupełnie pewna, że patrzył za mną, dopóki niezniknęłam za skałami. Długo nie mogłam uspokoić mojego serca...ROZDZIAŁ PIERWSZYBar Harbor 1991Trenton St. James III był w kiepskim nastroju. Należał do tego typu mężczyzn,którzy uważają, że gdy tylko zastukają do jakichś drzwi, te powinny się natychmiast otworzyć, a gdy wykręcą dowolny numer, zawsze ktoś powinien odebrać telefon. Tym razem jednak rzeczywistość spłatała mu złośliwego figla, bowiem jego auto zepsuło się na wąskiej dwupasmówce piętnaście kilometrów przed celem podróży. Na szczęścieudało mu się dodzwonić do pomocy drogowej, lecz mimo to gdy wjeżdżał do Bar Harbor w kabinie samochodu pogotowia technicznego, nie był w najlepszym nastroju. Ostry rock wylewał się z głośników, a kierowca śpiewał razem z wokalistą, w przerwach pożerając olbrzymią kanapkę z szynką.– Mów do mnie po prostu Hank – powiedział i pociągnął solidny łyk oranżady. –CC. naprawi wóz w try miga, bo to najlepszy mechanik w całym Maine, każdy ci topowie.Trent musiał mu uwierzyć na słowo. Kierowca podrzucił go do centrum miasteczka,wręczył wizytówkę warsztatu oraz powiedział, jak tam dojechać, i ciężarówka zniknęła za rogiem.Trent zastanowił się przez chwilę, a potem lekko się uśmiechnął. No cóż, staraprawda głosiła, że z każdej sytuacji można wyciągnąć jakiś pożytek. Zaprowadził ledwie pyrkający samochód pod wydrukowany na wizytówce adres, po czym kilkomatelefonami do biura w Bostonie wprawił w popłoch całe stado sekretarek, asystentów i młodszych wiceprezesów. Ta niewinna rozrywka sprawiła, że od razu poczuł się lepiej.Lunch zjadł na tarasie małej restauracji, jednak od znakomitej sałatki z homaradużo bardziej absorbowała go sterta wyciągniętych z walizki papierów. Co chwilęspoglądał na zegarek i jak zwykle wypił za dużo kawy. W końcu westchnął zezniecierpliwieniem, wyprostował się na krześle i zapatrzył na ulicę.Dwie kelnerki, które przycupnęły w kącie sali, rozmawiały o nim przez dłuższąchwilę. Był początek kwietnia i sezon miał się zacząć dopiero za kilka tygodni, więc w restauracji prawie nie było klientów. Dziewczyny zgodnie stwierdziły, że ich gość to typowy przystojniak, od czubka jasnej głowy do wypastowanych włoskich butów.Uznały, że na pewno zajmuje się biznesem, i to dużym, miał bowiem skórzaną teczkę, szykowny szary garnitur i krawat, a także złote spinki przy mankietach koszuli.Ciągnęły temat, zawijając sztućce w serwetki dla następnej zmiany. Ponieważobiekt ich zainteresowania ledwie dobiegał trzydziestki, doszły do wniosku, że jest za młody jak na poważnego biznesmena. Po kolei podchodziły do jego stolika, by dolać kawy i przyjrzeć mu się lepiej. Miał ładne, regularne rysy twarzy i mógłby uchodzić za lalusia, gdyby nie przenikliwy, niecierpliwy i posępny wzrok. Kelnerki zaczęły się zastanawiać, czy czeka tu na jakąś kobietę, która wystawiła go do wiatru, odrzuciły jednak ten pomysł, zgodnie uznawszy, że nawet najgłupsza dziewczyna nie jest aż tak durna, by zdecydować się na podobny krok.Zupełnie nie zwracał na nie uwagi, jako że zwykle nie dostrzegał tych, którzywykonywali płatne usługi. Nie wynikało to ze snobizmu czy arogancji, ale z tego, że Trent przez całe życie obsługiwany był przez całe zastępy sprawnych i dyskretnych służących, dzięki czemu jego życie stawało się o wiele prostsze. Płacił im wszystkim dobrze, a jeśli nie okazywał tego, że docenia ich wysiłki, ani nie nawiązywał osobistych więzi, to tylko dlatego, że nigdy mu to nie przyszło do głowy.Dziewczyny były nieco rozczarowane, ale suty napiwek znacznie poprawił imhumory.Zatrzasnął walizkę i przygotował się na krótki spacer do warsztatu. Myślał okontrakcie, który miał podpisać pod koniec tygodnia. Działał w branży hotelarskiej i zajmował się luksusowymi hotelami w modnych miejscowościach wypoczynkowych.Poprzedniego lata jego ojciec, który spędzał urlop, pływając jachtem po Zatoce Francuza w towarzystwie czwartej żony, wypatrzył tu pewną posiadłość. Instynkt Trentona St.Jamesa II, choć często zawodny w stosunku do kobiet, był jednak nieomylny winteresach.Jego uwagę przyciągnął wielki kamienny dom stojący na urwisku nad zatoką.Trenton St. James II natychmiast rozpoczął negocjacje w sprawie kupna posiadłości, lecz właściciele stawiali opór, który trudno było zrozumieć, zważywszy, jakim obciążeniem dla prywatnych osób musiała być ta rezydencja. Jednak ojciec Trenta jak zwykle potrafiłprzeprowadzić swoją wolę i interes był już prawie ubity, choć z powodu zawikłanego rozwodu seniora rodu jego dokończenie spadło na młodszego St. Jamesa.Nawiasem mówiąc, żona numer cztery nosiła...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]