Catherine Coulter - FBI 05 - Ulica cykuty, ksiazki nowe

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CATHERINE COULTER
ULICA CYKUTY
1
Nowy Jork, 15 czerwca
Becky oglądała w popołudniowym programie operę mydlaną, regularnie pojawiającą
się na ekranie od czasu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Zastanawiała się, czy ona teŜ mogłaby
mieć dziecko, które w jednym miesiącu wymagałoby przeszczepu serca, a w następnym nerki,
albo męŜa, zdradzającego ją za kaŜdym razem, kiedy spojrzy na niego jakaś kobieta.
Wtedy zadzwonił telefon.
Zerwała się na równe nogi, ale zaraz zatrzymała się w miejscu, nie odrywając wzroku
od aparatu. Jakiś facet w telewizorze jęczał, Ŝe Ŝycie zastawia na nas pułapki. Chyba nie
wiedział, co mówi.
Stała bez ruchu, nie odbierając telefonu. Zabrzmiały trzy kolejne dzwonki. Nagle
uświadomiła sobie, Ŝe matka leŜy w stanie śpiączki w szpitalu Lenox Hill, i nie mogąc dłuŜej
znieść tego dzwonienia, podniosła słuchawkę.
Z trudem wykrztusiła jedno słowo:
- Halo?
- Cześć, Rebecca. To ja, twój chłopak. Tak cię wystraszyłem, Ŝe boisz się odebrać
telefon, prawda?
Przymknęła oczy, kiedy ten nienawistny, niski głos przeniknął ją aŜ do głębi, i
zatrzęsła się z przeraŜenia. Nie było w nim ani śladu charakterystycznego dla Atlanty
przeciągania samogłosek, ani ich wyraźnego akcentowania, co wskazywałoby na Nowy Jork,
ani typowego dla Bostonu braku „r”. To był głos człowieka wykształconego, z gładką
wymową, z wyraźną dykcją, moŜe nawet z leciutkim brytyjskim akcentem. Stary? Młody'.'
Nic wiedziała, nie potrafiła rozróŜnić. Musiała być czujna. Musiała słuchać uwaŜnie,
zapamiętać, jak on mówi i co mówi. „MoŜesz to zrobić. Bądź czujna. Prowokuj go, Ŝeby
mówił, nigdy nie wiadomo, co mu się wymknie”. Tak jej powiedział policyjny psycholog w
Albany, kiedy ten męŜczyzna zaczai do niej telefonować. „Słuchaj uwaŜnie. Nie daj się
zastraszyć. Przejmij inicjatywę. Nie pozwól mu kierować rozmową”.
Becky oblizała spierzchnięte wargi. W tym tygodniu powietrze na Manhattanie było
gorące i suche, co w prognozie pogody określono jako anomalię. Powtórzyła w myśli litanię
pytań, starając się panować nad głosem i przejąć inicjatywę.
- Nie powiesz mi, kim jesteś? Naprawdę chciałabym to wiedzieć. MoŜe
porozmawiamy o tym, dlaczego stale do mnie telefonujesz. Zgoda?
- Rebecco, nie potrafisz wymyślić jakichś innych pytań? PrzecieŜ dzwoniłem juŜ do
ciebie kilkanaście razy. Aha, to robota psychologa, prawda? Powiedzieli ci, Ŝeby je zadawać,
Ŝeby mnie rozkojarzyć, to wyłoŜę karty na stół. Przykro mi,' ale to nie zadziała.
Sama nie wierzyła, Ŝe ten fortel przyniesie jakieś rezultaty. Ten facet wiedział, co robi,
wiedział teŜ, jak to robić. Chciała błagać go, Ŝeby zostawił ją w spokoju, ale tego nie zrobiła.
Nagle się wściekła. Zbyt długo tłumiona złość przebiła się przez pokłady panicznego strachu.
Ściskając słuchawkę tak mocno, Ŝe aŜ zbielały jej nadgarstki, wrzasnęła:
- Posłuchaj, ty nędzny kutasie! Nie jesteś moim chłopakiem, tylko durnym psycholem!
Chcesz inne pytanie? Proszę bardzo.' Dlaczego nie pójdziesz do diabła? Dlaczego się nie
powiesisz? Nic dzwoń do mnie więcej, ty Ŝałosny pętaku! Telefon jest na podsłuchu,
rozumiesz?! Zaraz cię dopadną!
Tym razem go zaskoczyła. Poczuła nagły przypływ adrenaliny, ale jej radość nie
trwała długo. Szybko doszedł do siebie i zaczął mówić spokojnie i rozwaŜnie:
- AleŜ Rebecco, kochanie, wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe gliniarze nie wierzą w to, Ŝe
ktoś cię śledzi, Ŝe jakiś pomylony facet stale do ciebie dzwoni i chce ci napędzić stracha.
Sama musiałaś załoŜyć podsłuch, bo policja nie chciała tego zrobić. A ja nigdy nie będę
rozmawiać na tyle długo, Ŝeby te twoje przestarzałe urządzenia mogły mnie zlokalizować.
Tak, Rebecco, obraziłaś mnie. I drogo za to zapłacisz.
OdłoŜyła słuchawkę, przyciskając ją z całej siły, jakby starała się zasklepić krwawiącą
ranę, jakby to przyciskanie mogło spowodować, Ŝeby do niej nie zadzwonił, jakby mogło go
od niej oddalić. Wreszcie odeszła od telefonu. W operze mydlanej Ŝona błagała właśnie męŜa,
Ŝeby jej nie opuszczał dla młodszej siostry. Wyszła na mały balkon i spojrzała na Central
Park, potem obróciła się trochę w prawo, Ŝeby popatrzeć na Metropolitan Museum. Mnóstwo
ludzi, większość w szortach, głównie turyści, siedziało na schodach, czytając, śmiejąc się,
rozmawiając, jedząc hot dogi z wózka Teodolpha. Niektórzy pewnie palili trawę, kradli
portmonetki. W pobliŜu stało dwóch policjantów na koniach; wierzchowce podrzucały
głowami, jakby były zdenerwowane. Słońce paliło niemiłosiernie. Była dopiero połowa
czerwca, ale nienaturalny upał nie ustępował. W mieszkaniu było o wiele chłodniej. Za
zimno, przynajmniej dla niej, ale nie udało się jej przesunąć termostatu ani w górę, ani w dół.
Telefon znowu zadzwonił. Słyszała go wyraźnie przez na wpół przymknięte szklane
drzwi.
Odwróciła się nagle, omal nie wypadając przez balustradę. Nie dlatego, Ŝe to było
niespodziewane, nie tylko dlatego, Ŝe ten dzwonek tak bardzo kontrastował z normalnym,
spokojnym wyglądem ulicy.
Zmusiła się, Ŝeby rzucić okiem na śliczny, pastelowy pokój matki, na szklany stolik
przy kanapie i stojący na nim biały telefon, który dzwonił i dzwonił.
Przeczekała jeszcze sześć dzwonków. Wiedziała, Ŝe musi go odebrać, To mógł być
telefon w sprawie matki, jej bardzo chorej, umierającej matki. Oczywiście, była pewna, Ŝe to
ten In et, ale to nie miało znaczenia. Czy wiedział, dlaczego nie wyłączyła telefonu? Sprawiał
wraŜenie, Ŝe wszystko o niej wie, nie wspomniał jednak nigdy ojej matce. Wiedziała, Ŝe nie
ma wyboru. Przy dziesiątym sygnale podniosła słuchawkę.
Rebecco, chcę, Ŝebyś znowu wyszła na balkon. Popatrz w to miejsce, gdzie stoją
gliniarze na koniach. Zrób to zaraz, Rebecco.
OdłoŜyła słuchawkę i wróciła na balkon, nie zamykając za sobą szklanych drzwi.
Spojrzała na policjantów. Nie odrywała od nich wzroku. Czuła, Ŝe zdarzy się coś okropnego,
czuła to i nie mogła zrobić nic innego, tylko patrzeć i czekać. Odczekała trzy minuty. W
chwili gdy była juŜ prawie pewna, Ŝe prześladowca wypróbowuje jakieś nowe sztuczki, Ŝeby
ją sterroryzować, nastąpił głośny wybuch.
Konie cofnęły się w panice. Jeden z policjantów zleciał z siodła i wpadł w krzaki. Po
chwili gęsty dym zasłonił cały widok.
Kiedy dym trochę się rozrzedził, zobaczyła, Ŝe na chodniku leŜy stara, bezdomna
kobieta, a obok niej pogięty wózek i porozrzucane drobne przedmioty. Wokół fruwały
kawałki nadpalonego papieru. Po tenisówkach tej kobiety spływało piwo imbirowe ze
stłuczonej butelki. Wydawało się, Ŝe czas stanął w miejscu.
Nagle wszystko się zakotłowało i zapanował ogólny chaos. Część osób siedzących na
stopniach muzeum podbiegła do ofiary.
Pierwsi znaleźli się przy niej policjanci; ten, którego zrzucił koń. wyraźnie utykał.
Wrzeszczeli, wymachiwali bronią - czy chodziło im o miejsce przestępstwa, czy o
nadbiegających ludzi, tego Becky nie wiedziała. ZauwaŜyła tylko, Ŝe konie są bardzo
niespokojne z powodu dymu i zapachu materiałów wybuchowych. Stała jak wmurowana, nie
odrywając wzroku od tej sceny. Stara kobieta leŜała bez ruchu. Becky była pewna, Ŝe ona nie
Ŝyje. Wiedziała, Ŝe ten, kto ją śledził, zdetonował bombę i zabił tę biedną kobietę. Ale
dlaczego? śeby ją jeszcze bardziej sterroryzować? Była juŜ tak przeraŜona, Ŝe nie potrafiła
normalnie funkcjonować. Czego jeszcze chciał? Wyjechała z Albany, opuściła sztab
gubernatora beŜ Ŝadnego uprzedzenia, nawet nie zadzwoniła, Ŝeby się wytłumaczyć.
Wolnym krokiem wróciła do pokoju, zamykając za sobą szklane drzwi. Spojrzała na
telefon, usłyszała, jak on powtarza jej imię: „Rebecca, Rebecca”, i powoli odwiesiła
słuchawkę. Uklękła i wyrwała sznur z gniazdka. Telefon w sypialni nie przestawał dzwonić.
Przylgnęła do ściany, trzymając dłonie przy uszach. Musi coś zrobić. Musi znowu
porozmawiać z policją. Teraz, kiedy jest juŜ śmiertelna ofiara, uwierzą, Ŝe jakiś maniak
terroryzuje ją, śledzi i nawet kogoś morduje, Ŝeby pokazać, Ŝe to nie są Ŝarty.
Tym razem muszą jej uwierzyć.
Sześć dni później, Riptide, Maine
Podjechała na stację benzynową Texaco, pomachała facetowi, siedzącemu w środku
małej szklanej kabiny, i napełniła zbiornik benzyną. Była na przedmieściach Riptide,
staroświeckiego miasteczka, które rozciągało się z północy na południe i miało mały port,
pełen Ŝaglówek, motorówek i łodzi rybackich. Homary, pomyślała, wciągając głęboko w
płuca słone powietrze, przesiąknięte zapachem wodorostów i ryb, z ledwie uchwytnym
dodatkiem polnych kwiatów, których słodki zapach niósł morski wiatr.
Raptide w stanic Maine.
Była dala od wszystkiego, nawet od jakiegokolwiek większego miasta, w miejscu
znanym jedynie niewielkiej liczbie turystów, który przyjeŜdŜali tu na lato. Była około stu
kilometrów na północ od Christmas Cove, pięknego miasteczka na wybrzeŜu, które pamiętała
z dzieciństwa, bo była tam kiedyś z matką.
Po raz pierwszy od dwóch i pół tygodnia czuła się bezpiecznie. Słone powietrze
łaskotało jej skórę, ciepły powiew rozwiewał włosy.
Odzyskała kontrolę nad swoim Ŝyciem.
A gubernator Bledsoe? Jemu nic nie grozi, to pewne. Nie mógł się poruszyć bez
policyjnej obstawy, chyba myli mu zęby i spali pod jego łóŜkiem - bez względu na to, z kim
akurat był - siedzieli ukryci w łazience w jego imponującym biurze, w którym stało ogromne
mahoniowe biurko. Jemu nic się nie stanie. Ten szaleniec, który ją terroryzował jeszcze sześć
dni temu, teraz nie miał szans się do niego zbliŜyć.
Główna ulica Riptide nazywała się Zachodnia Ulica Cykuty. Nie było Wschodniej
Ulicy Cykuty, wjechałoby się nią wprost do oceanu. Dojechała prawie do końca drogi, do
starego wiktoriańskiego pensjonatu, Hamak Errola Flynna. Na dachu domu była platforma
obserwacyjna, otoczona czarną balustradą. Na elewacji naliczyła przynajmniej sześć kolorów.
To było świetne miejsce.
- Podoba mi się ta nazwa - powiedziała do starego męŜczyzny, siedzącego za
ozdobnym mahoniowym kontuarem.
- Mnie teŜ się podoba - odrzekł. - Jestem Szkotem, więc lubię takich zawadiaków.
Flynn grał Robin Hooda, a i sam nieźle rozrabiał. To kultowa postać, nie tylko w Maine, ale i
w całych Stanach. Czy pani wie, Ŝe w październiku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire