Carter Stephen L. - Elm Harbor 02 - Biala Nowa Anglia, Ebooki(5)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stephen I.
Carter
Biała
Nowa
Anglia
New England White
Z języka angielskiego przełożył
Witold Kurylak
Dla Annette Windom
Dlaczego wszyscy się czepiają ekonomistów? Przecież bezbłędnie
przewidzieli trzynaście z ostatnich pięciu recesji!
Studencki dowcip
Prolog
Landing latem
Plotki ciągną się za zmarłymi jak muchy, a my gonimy za nimi, zadzierając swoje pruderyjne
nosy. Chociaż sami nie rozpuszczamy plotek, uwielbiamy wysłuchiwać tych, którzy tym się
zajmują. Jeśli zatem zdarzyłoby się wam przejeżdżać przez miasteczko Tyler’s Landing w
pierwszych kilku tygodniach po ostatecznym zamknięciu śledztwa, kiedy już wszyscy
reporterzy rozjechali się do domów, i zajrzelibyście do cukierni Cookie’s Place przy Main
Street, żeby kupić tamtejszy specjał, rodzynki w czekoladzie, mielibyście okazję posłuchać
pyzatej Very Brightwood, snującej opowieści o tym, czyja to była wina i czyja nie była, a
czyja nigdy być nie mogła.
Zgodnie z tym, co utrzymuje sama Vera, całe zamieszanie bynajmniej nie zaczęło się
w listopadzie, z chwilą zamordowania tego kolorowego profesora, ale dziewięć miesięcy
wcześniej - powiedzmy w lutym - w niespodziewanie duszny zimowy wieczór, kiedy śliczna
Vanessa Carlyle, szesnastolatka zachowująca się jak kobieta pięćdziesięcioletnia, tak
przynajmniej o niej mówią, podpaliła ojcowskiego granatowego mercedesa na Town Green.
Tak, zgadza się - mówi Vera - od tego Carlyle’a, tego samego, do którego, jeśli wierzyć
słowom pracującego na poczcie Joego Vauxa, przychodzi korespondencja ze słówkiem
„Szacowny” przed nazwiskiem - to wprost niewiarygodne, jakie w dzisiejszych czasach
ludzie potrafią mieć o sobie wyobrażenie. Uśmiechasz się i słuchasz, ciesząc się widocznym
za szeroką witryną sklepu jasnym letnim dniem w Nowej Anglii. Vera Brightwood
przywołuje na myśl słowo „gadatliwy”. Bez trudu zmienia temat biadolenia, gładko
przechodząc z jednego tematu na inny, a zaraz potem gorąco zapewnia, że ona nie ma nic
przeciw rodzinie Carlyle’ów, chociaż już od sześciu lat rozpowiada wszystkim, a teraz także i
tobie, że miasto nie powinno było pozwolić im na zbudowanie na parceli Pattersona tego
gigantycznego domu. I znowu powraca do tego pożaru. Zgoda, ona faktycznie w kilku
szczegółach się myli. Na przykład tamtej nocy Vanessa z pewnością nie rozmawiała z
profesorem, to akurat zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość, chociaż oboje, o czym
Vera skwapliwie przypomina, i ona, i on, byli kolorowi. Ale Vera taka już jest. Dla niej
opowieści są jak słodycze - muszą być bardziej atrakcyjne niż te u sąsiada, bo w przeciwnym
razie traci się klientelę. Jej wypróbowana metoda polega na tym, żeby tu subtelnie
rozdmuchać jeden szczegół, tam dołożyć troszkę więcej plotki i - proszę bardzo! - już mamy
specjał wart wszelkich upiększeń. Vera może nie zawsze ma rację, ale nudna nie jest nigdy.
W końcu, posłuchać nie zaszkodzi, prawda?
Cukiernia Cookie’s Place stanowi lokalny odpowiednik paryskiej Café de la Régence,
i to, co się mówi o tym drugim lokalu, często okazuje prawdą w odniesieniu do tego
pierwszego: prędzej czy później każdy, kto cokolwiek znaczy, musi tu zaglądnąć. O Cookie’s
słyszało nie tylko te trzy tysiące mieszkańców samego miasteczka, ale przynajmniej połowa
populacji stanu. Podobno dawno temu Woody Allen nakręcił wnętrze cukierni do jakiegoś
swojego filmu, ale Vera tego nie potwierdza, więc pewnie nie jest to prawda. Chociaż
powinna być. Blaty są z białego marmuru przetykanego zielonymi żyłkami. Jasnoczerwony
znak Coca-Coli ma już pół wieku. Choć w rzeczywistości to jedno pomieszczenie nie ma
więcej jak sześć metrów na dziewięć, zdaje się ciągnąć w nieskończoność, a to dzięki
sztuczce z lustrami. Wszystkie słodycze znajdują się w szklanych gablotach i słoikach,
różnokolorowe miętowe pałeczki, lizaki z długimi czerwonymi zawijasami, setki odmian
żelków, trufli, drażetek, paluszków, karmelków, malutkie skrzynki na listy, statuy wolności,
samochody ford T, w których można znaleźć miętusy, cukierki w papierkach, cukierki na
patykach i cukierki w kształcie zwierzątek, osiem smaków krówek i wszystkie czekolady,
jakich tylko może zapragnąć ich amator, łącznie z elegancką, niszczącą wszelkie diety,
własną mieszanką Very, zwaną czekoladą żurawinową.
Tu zawsze piecze się coś nowego. Unoszące się słodkie zapachy mogą doprowadzić
człowieka do szaleństwa, zgodnie z zamierzeniami. I czy lubisz słodycze, czy nie, ślinka ci
cieknie, kiedy ogarnia cię pragnienie grzesznej rozkoszy, i zanim się zorientujesz, zamawiasz
wszystko w tym sklepie. Vera, osoba potwornie tłusta, z różowiutkimi, pyzatymi policzkami i
upiętymi schludnie w dwa koczki siwymi włosami, odmierza na oko pół kilograma rodzynek
w czekoladzie i mówi nieprzerwanie, chropawym od papierosów głosem, wyjaśniając
problemy z domem Carlyle’ów. A ty wysłuchujesz opowieści, bo bardzo zależy ci na tych
rodzynkach.
Ona wciąż opowiada o tym domu. Vera dysponuje poważnymi i trudnymi do zbicia
argumentami, dlaczego nie powinni byli pozwolić Carlyle’om go postawić. Bo powinni
zostawić łąkę w spokoju, żeby dzieciaki mogły grać tam w softball. Bo dom zasłania widok z
drogi na dolinę. A do tego ten cały dom jest i tak za wielki i zbyt pretensjonalny, te wszystkie
ostre kąty i szklane ściany, które tylko niepotrzebnie łapią promienie słoneczne, i kiedy się
obok niego przejeżdża, ten dom zdaje się mrugać do ciebie, zwłaszcza jeśli akurat się na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire