Caroline Anderson - Zacznijmy od nowa, Caroline Anderson, Anderson Caroline

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAROLINE ANDERSON
Zacznijmy
od nowa
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nick Davidson był samotny.
Nie to, że sam. Do tego już przywykł. Był sam
od lat, odkąd uznał klęskę swojego fatalnego mał­
żeństwa.
Teraz po raz pierwszy czuł się samotnie. I to
jeszcze nie wszystko. Jego duma leżała w gruzach.
Zawsze był przekonany, że gdyby naprawdę
chciał, odzyskałby Jennifer.
- Cóż, stary, byłeś w błędzie - mruknął do siebie.
Powiódł wokół obojętnym spojrzeniem.
Typowy pokój w typowej przyszpitalnej rezyden­
cji - czysty, nieciekawy, nieokreślony. Przypominał
pokój w Audley, gdzie spędził ostatnie dwa miesiące,
próbując swoich szans u Jennifer.
Strata czasu. W Wigilię Bożego Narodzenia
wyszła powtórnie za mąż, za człowieka, dla którego
Nick, wbrew swoim chęciom, żywił najwyższy sza­
cunek. A Tim, syn Nicka, zamieszkał z nimi. To
bolało. Wszystko inne - ona u boku Andrew,
miłość w jej oczach, gdy składali sobie przysięgę
- wbrew obawom Nicka właściwie nie bolało.
Tylko Tim.
Zamrugał oczami, próbując skupić się na oględzi­
nach pokoju, który co najmniej na kilka miesięcy
miał stać się jego domem. Potem albo dostanie tę
pracę na stałe, albo ruszy dalej.
6
ZACZNIJMY OD NOWA
Dom. Zbyt szumna nazwa dla tej pustawej ciasnej
celi. W dodatku dusznej. Wszystkie one były albo za
gorące, albo za zimne. Otworzył okno.
Był przenikliwie zimny wieczór sylwestrowy. Na
kwadratowym dziedzińcu, wokół zamarzniętej fon­
tanny, śpiewała i tańczyła grupka wczesnych balo­
wiczów.
Jak tak dalej pójdzie, pomyślał zgryźliwie, o jede­
nastej będą już nie do użytku i stracą to, co najlepsze.
Zamknął okno, żeby nie słyszeć ich śpiewów i rzucił
się na łóżko. Sprężyny zaprotestowały głośnym jękiem.
O, nie! Jeszcze w dodatku łóżko, które nie da mu
zmrużyć oka!
W korytarzu usłyszał czyjeś głosy. Ktoś się śmiał,
dobiegły go jakieś wesołe słowa o przyjęciu.
Cóż, jego nikt nie zaprosi, bo nikt go nie zna. I tak
zresztą nie był w nastroju do zabawy.
Postanowił pokazać się na ortopedii. Wciągnął
sweter, schował portfel i wyszedł na korytarz.
Coś miękkiego, delikatnie pachnącego uderzyło go
w pierś. Odruchowo wyciągnął ręce.
To była smukła dziewczyna, o szczupłych, kru­
chych pod jego dłońmi barkach, promiennych zielo­
nych oczach i twarzy okolonej burzą lśniących złocis­
tych loków. Odchyliła się roześmiana.
- O, przepraszam!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł
z lekkim uśmiechem.
- Och! - Twarz zabarwił delikatny rumieniec,
uśmiech przygasł, po czym pojawił się znowu. Robiły
jej się od tego dołeczki w policzkach. Trochę zdyszana
kontynuowała: - Nazywam się Cassie, Cassie Blake.
Jesteś nowy, prawda? Widziałam, jak się wprowa­
dzałeś.
ZACZNIJMY OD NOWA
7
- Starszy asystent na ortopedii, Nick Davidson.
- No to pewnie będziemy się często spotykać.
Jestem tam instrumentariuszką. Na razie ciao! - Po­
machała mu palcami w geście pożegnania. Nagle
się odwróciła. - A tak przy okazji, co dzisiaj po­
rabiasz?
- Nic, zupełnie nic. - Potrząsnął głową. - Myś­
lałem, żeby przejść po oddziałach i się przedstawić.
- Ależ tam prawie nikogo nie ma! Wszyscy są na
przyjęciu. Chodź i ty. Ja mam dyżur, więc będę tylko
wpadać i wypadać, ale jeśli chcesz, to poznam cię
z kolegami.
Nagle perspektywa samotnej wędrówki po szpitalu
wydała się Nickowi odstręczająca. Uśmiechnął się
szeroko.
- Idę. Zaczekaj sekundę, tylko się przebiorę.
Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego sweter i dżinsy
i potrząsnęła głową. Jasnozłote loki zatańczyły. Sa­
motność cofnęła się o krok przed jej ciepłym, za­
chęcającym uśmiechem.
- Chodź, tak jest dobrze.
I oto znalazł się w barze. Ściskał czyjeś dłonie,
zapominał nazwiska, niemal zanim jeszcze padły,
śmiał się i opowiadał dowcipy, przekrzykując naras­
tający harmider, aż za kwadrans dwunasta znów
podeszła do niego Cassie. Twarz miała zatroskaną.
- Wiesz, który to jest Trevor Armitage?
- Nazwisko jakbym tu gdzieś słyszał. - Zmarszczył
brwi. - A jak on wygląda?
-Niski blondyn z wąsami. Asystent z ortopedii.
Mamy cały tłum połamańców z wypadków, a on nie
odpowiada na beeper. Typowe! Niech go cholera!
- Hmm... zdaje się, że widziałem, jak szedł do w.c.
Poczekaj, sprawdzę.
8
ZACZNIJMY OD NOWA
Rzeczywiście, w męskiej toalecie rozciągnięty na
podłodze leżał głupkowato uśmiechnięty wąsaty blon­
dyn.
- Ty jesteś Trevor? - spytał Nick.
- Może... A bo csso? - wybełkotał.
- Nic, nic, bracie. - Nick wyprostował się. -Ty już
nie będziesz dziś potrzebny.
Cassie czekała pod drzwiami.
-I co?
- Nie do użytku.
- O, cholera! Wiesz, co będziesz robić przez naj­
bliższych kilka godzin?
- Operować? - Uśmiechnął się.
-Jesteś trzeźwy?
- W każdym razie bardziej niż on. Od dziesiątej
piłem tylko wodę mineralną, a przedtem wszystkiego
dwa drinki.
- Wspaniale. Chodź, zespół czeka. Kiedy oficjalnie
zaczynasz pracę?
Nick spojrzał na zegarek.
- Za jakieś sześć minut.
- Doskonale.
- O rany... On jest nie-sa-mo-wi-ty.
-Hmm?
Cassie spróbowała oderwać oczy od lustra i od
sylwetki Nicka w zielonym stroju chirurgicznym.
Krótkie rękawy odsłaniały szczupłe, umięśnione ręce
pokryte ciemnymi włosami. Takie same włosy wyła­
niały się z wycięcia bluzy pod szyją. Wydawały jej się
tak jedwabiste. Ciekawe, jakie są w dotyku...
- Co? - Drgnęła, jak przyłapana na gorącym
uczynku, i spojrzała na koleżankę. - Przepraszam,
Mary-Jo, mówiłaś coś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire