Caroline Anderson - Premia od losu, H Kolekcja, Harlequin Medical Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Caroline Anderson
Premia od losu
Tłumaczyła Barbara Orłowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jest wspaniały!
Jo spojrzała na niemowlę płci żeńskiej, które trzymała na ręku, i uśmiechnęła się lekko zdziwiona.
- Hm. Przecież to dziewczynka.
- Nie mówię o tym dziecku, niemądra - odparła Sue, opierając się jedną ręką o brzeg łóżeczka - tylko
o doktorze Latimerze.
- Ach, o nim. Był tu dzisiaj, prawda? Wziął dyżur dzień po sylwestrze. Co za poświęcenie! - Jo położyła
noworodka na materacu i nakryła kołderką. - To pierwsze dziecko w tym roku. Ledwie zdążyłam na
poród. Pospieszyliśmy się trochę z przyjściem na świat, no nie, malutka?
Dziecko nie zwracało na nią najmniejszej uwagi, podobnie zresztą jak Sue.
- Musisz go zobaczyć! Wysoki, ciemne włosy, cudowne szaroniebieskie oczy...
- Banalne.
Sue westchnęła ze zniecierpliwieniem.
- Ależ skąd, Jo, jest idealny. Dokładnie taki, jakiego potrzebujesz.
- Zaraz, zaraz... - Jo wyprostowała się i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. - Wiesz, czego ja
potrzebuję? Spokoju, stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa...
- Rozrywki, zabawy, towarzystwa... Emerytury...
- Chcesz odejść na emeryturę! - zawołała Sue. - Dlaczego? Przecież masz dopiero dwadzieścia dziewięć
lat!
- Trzydzieści. Czuję, że się starzeję.
Sue prychnęła głośno i pochyliła się nad łóżeczkiem.
- Cześć, maleńka. Witamy w świecie emerytur i przedwczesnych zmarszczek. W takim układzie za
tydzień skończysz roczek. Sama się przekonasz.
Jo, skrywając rozbawienie, trzepnęła Sue plikiem papierów. Po chwili obie wyszły na korytarz.
- Jesteś niemożliwa. Doktor Latimer nie interesuje mnie ani trochę. Zresztą pewnie ma żonę.
- Ależ skąd! Jest samotny... nawet nie rozwiedziony.
- W takim razie dlaczego przyjął pracę w takiej małej i cichej mieścinie? Pewnie ma jakieś dziwne
zwyczaje albo cuchnący oddech.
Sue szła za Jo w stronę pokoju pielęgniarek.
- Nic podobnego.
- Zdążyłaś to sprawdzić?
- Tak. Przełożona przedstawiła nas sobie. Gdybym nie była mężatką... - Przerwała na chwilę. - Jo, on
jest wspaniały. Naprawdę. - Nagle spoważniała. - Wiem, co mówię. Sama się przekonasz, jak go
zobaczysz. To jest właśnie to, o co chodzi.
- Być może, ale to nie dla mnie, Sue. Nie wierzę w bajki i szczęście, które trwa wiecznie.
Sue oparła się o ścianę i patrzyła, jak Jo układa dokumenty na stoliku.
- No to chociaż poromansuj z nim trochę.
- Tutaj, w Yoxburgh? - roześmiała się Jo. - Masz jeszcze jakieś inne pomysły?
- Mówię poważnie. Już czas, żebyś się trochę rozerwała. Dziwię się, że jeszcze nie zwariowałaś,
prowadząc taki tryb życia. Zupełnie jak mniszka. A co z Laurą? Dorośnie w przekonaniu, że faceci są do
niczego, a kobiety powinny żyć samotnie?
- Daj spokój, Sue. Ja i Laura mamy się dobrze. Nie potrzebujemy nikogo. Wiem, że próbujesz mi pomóc,
ale jestem zupełnie zadowolona z tego, co mam.
- Rób, jak chcesz. - Sue wzruszyła ramionami.
- No właśnie. Naprawdę niczego mi nie brakuje.
Nie kłamała. Rzeczywiście nie było tak źle. Na swój sposób czuła się szczęśliwa, raz bardziej, raz mniej.
Tylko czasami w nocy łóżko wydawało się jej zimne i zbyt duże jak na nią samą, lecz miała przecież
mnóstwo przyjaciół i wcale się nie nudziła.
Nie przyznawała się też przed sobą, że jej życie upływa w monotonii i nie spodziewa się po nim niczego
szczególnego. Dni mijają jeden po drugim, podobne do siebie, a ona sama przejawia nieco entuzjazmu
tylko wobec córki oraz matek i noworodków, którymi się zajmuje.
- Przestań mnie swatać, Sue - rzekła stanowczo. – Nie masz nic lepszego do roboty?
- Och, mnóstwo... Muszę zajrzeć do noworodków. Powiesz mi później, co o nim myślisz! Na razie.
Joe patrzyła za odchodzącą Sue z desperacją. Sama miała pod opieką kilkoro nowo narodzonych dzieci.
Pomyślała jednak, że skoro doktor Latimer jest w szpitalu, może się jej do czegoś przyda. Ruszyła
korytarzem i gdy skręciła w drugi, omal nie wpadła przy recepcji na grupę osób.
Stali tam: siostra przełożona, recepcjonistka, jedna z pielęgniarek i... on. W każdym razie tak jej się
wydawało. Może i jest wspaniały, pomyślała sobie, to kwestia gustu. Wysoki, ciemnowłosy, przystojny -
jakby trochę nie z tego świata. Jo jednak doszła do wniosku, że doktor Latimer nie różni się zbytnio od
innych mężczyzn.
Wtedy spojrzał na nią i długo nie odrywał wzroku. Miał ciemnoszare oczy.
- Och, Jo, zjawiłaś się w samą porę - usłyszała głos siostry przełożonej, która z uśmiechem wyciągnęła
rękę w jej stronę. - To Jo Halliday, nasza starsza położna. Często będzie miał pan z nią do czynienia,
ponieważ prowadzi poradnię przedporodową przy pańskim gabinecie, a także zajęcia dla kobiet w ciąży.
Jo, przedstawiam ci doktora Latimera. Podejdź, proszę.
Jo chętnie by to zrobiła, gdyby mogła sobie przypomnieć, jak się chodzi.
- Dzień dobry - odparła, stwierdzając z ulgą, że przynajmniej jej głos brzmi normalnie. - Miło mi pana
poznać. Prawdę mówiąc, mam do pana sprawę... jeśli można.
- My już skończyliśmy - oznajmiła siostra przełożona. - Oddaję doktora w twoje ręce.
- Jestem do pani dyspozycji - powiedział do Jo, lekko skłaniając głowę. - Co miałbym zrobić?
Przez chwilę zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, o co jej chodziło.
- Mógłby pan obejrzeć noworodka? - spytała wreszcie.
- Oczywiście. Gdzie?
Poprowadziła go korytarzem w stronę oddziału ogólnego.
- To tutaj. Córka pani Angeli Grigson. Urodziła się dziś rano o ósmej trzydzieści.
- Pierwsze dziecko w tym roku?
- Tak. To niewielki oddział i nie zawsze się zdarza, żeby jakieś dziecko urodziło się akurat tuż po
sylwestrze. W zeszłym roku pierwszy poród mieliśmy dopiero dziewiątego stycznia.
- Czy pani Grigson miała tu rodzić?
- Nie. Miała jechać do szpitala, bo to jej pierwsze dziecko, nie starczyło jej jednak czasu i trafiła do nas.
Ja sama ledwo zdążyłam na poród. Zbadałam wszystko oprócz rytmu serca, ale pewnie zechce pan
dokładniej obejrzeć dziecko.
Jo odsunęła się na bok. Czuła się dziwnie pobudzona. Doktor Latimer obrzucił ją krótkim spojrzeniem,
po czym pochylił się nad śpiącym noworodkiem.
- Przepraszam, moja mała. Będę musiał cię obudzić. - Obejrzał się za siebie. - Gdzie jest jej matka?
- Poszła do łazienki. Czuje się całkiem nieźle.
- Ile ta dziewczynka dostała punktów w skali Apgara?
- Dziesięć. Była bardzo ożywiona zaraz po urodzeniu, miała mocny głos i zaróżowioną skórę.
- Świetnie. Żadnych innych problemów, oprócz tego, że wszystko się działo zbyt szybko?
- Matka miała potem dreszcze, ale to częste w takich okolicznościach.
Przyglądała się uważnie, jak doktor Latimer delikatnie odwija z pieluszek maleńkie ciałko. Obejrzał je
dokładnie - oczy, uszy, usta, ciemiączko, kończyny - a następnie położył sobie noworodka na dłoni,
odwracając go plecami do góry, i przejechał lekko palcem po kręgosłupie. Potem zbadał narządy płciowe i
położył noworodka do łóżeczka, aby sprawdzić odruch Moro. Wydał pomruk zadowolenia, gdy mała
podniosła rączki i rozpłakała się, chwytając jego palce. Gdy uniósł ją tak, że lekko dotykała nóżkami
materaca, zaczęła przebierać nimi, jakby próbowała chodzić.
- Dzielna dziewczynka. No a teraz muszę zrobić coś, co pewnie ci się nie spodoba.
Zgiął jej maleńkie nóżki, przyciągając je w stronę boków, a potem poruszał nimi w różne strony, aby
zbadać sprawność stawów biodrowych. Dziewczynka, jak można było się spodziewać, zaczęła kwilić,
wziął ją więc na ręce i przytulił.
- No już dobrze, maleńka. - Kołysał ją w ramionach. Dziecko jakby w odwecie zmoczyło mu nagle
fartuch.
- A oto odpowiedź na kolejne pytanie - rzekł lekko skrzywiony. - Układ moczowy funkcjonuje
prawidłowo.
Jo roześmiała się, wzięła od niego niemowlę i położyła z powrotem do łóżeczka, aby lekarz mógł je
osłuchać.
- Teraz już wiem, jak się sprawdza pracę pęcherza - powiedział, wycierając się papierowym ręcznikiem.
- Dobrze, że to nie chłopiec. Oni zwykle siusiają po oczach.
Uśmiechnął się do niej, po czym osłuchał noworodka. Po chwili schował stetoskop do kieszeni i zaczął
zawijać małą z powrotem.
- Poradzi pan sobie? - spytała Jo.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Kobiety zawsze myślą, że tylko one potrafią zajmować się dziećmi - odparł i ponownie skupił swą
uwagę na niemowlęciu.
Musiała przyznać, że doktor Latimer naprawdę zna się na rzeczy. Może ma własne dziecko i żyje z jakąś
kobietą, nie będąc żonatym, wdowcem ani rozwodnikiem? Mało prawdopodobne, by ktoś taki jak on był
samotny. A może rzeczywiście ma jakieś ukryte wady?
Wyprostował się i niespodziewanie spojrzał na nią z przejmującym smutkiem. Miała ochotę go dotknąć i
spytać, co się stało, lecz nim zdążyła się wygłupić, usłyszała głos za plecami:
- Dzień dobry. Czy wszystko w porządku?
Odwróciła się i uśmiechnęła do młodej kobiety w szlafroku, która przysiadła ostrożnie na brzegu łóżka.
- To tylko rutynowe badanie. Jak się pani teraz czuje?
- Dobrze. Jestem tylko trochę obolała. - Spojrzała na mężczyznę. - To pan jest tym nowym lekarzem?
- Tak. Nazywam się Ed Latimer. Miło mi panią poznać. Gratuluję wspaniałej dziewczynki. - Podał jej
rękę.
Angela Grigson uśmiechnęła się zalotnie, a Jo odwróciła wzrok. Matka niemowlęcia była od pięciu lat
szczęśliwą mężatką, a wystarczyło jedno spojrzenie na przystojnego lekarza, by dostała fioła na jego punkcie
w parę zaledwie godzin po urodzeniu pierwszego dziecka.
Jo przewidywała w nadchodzących dniach u pacjentek na oddziale serię drobnych dolegliwości, które będą
wymagały konsultacji z lekarzem. Z tym lekarzem. W szpitalu będzie wrzało od plotek.
- Mówiłam, że oniemiejesz z wrażenia.
- To tylko zwykły facet.
- Akurat! Jest cudowny.
- Rozmawiamy o tym od trzech dni. Czy możemy pogadać o czymś innym? Robi mi się niedobrze, kiedy
słyszę jego imię.
- Czyje?
Słysząc to pytanie, obie drgnęły i odwróciły się jednocześnie w stronę drzwi kuchni, skąd dobiegł głos.
- Pana - odparła Jo zgodnie z prawdą. - Wszyscy w tym szpitalu mówią o panu, a pracuje pan tu od
niedawna.
- Mam nadzieję, że nie mówią nic złego.
- Na razie nie zaszedł pan jeszcze nikomu za skórę, chociaż wszystko może się zdarzyć.
Roześmiał się.
- Całkiem możliwe. Mam jakąś szansę na herbatę?
Ja muszę iść - rzekła Sue, ruszając do wyjścia. – Jo zrobi herbatę. Ona tu rządzi. Uniósł pytająco brwi,
a Jo roześmiała się nerwowo i włączyła elektryczny czajnik.
- Prowadzę zajęcia dla przyszłych matek. Uczę je, jak mają o siebie dbać, co jeść, i czasami je trochę
strofuję.
- To chyba dobre podejście.
- Nie znoszą tego. Tylko wtedy, kiedy rozdaję kawę i herbatę, ustawiają się grzecznie w kolejce.
Zaśmiał się, zdjął z suszarki dwa kubki i podał je Jo, pytając:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire