Cathie Linz - Zbyt seksowny na męża, ● Harlequin Miłość i Uśmiech(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cathie Linz ZBYT SEKSOWNY NA MĘśA
PROLOG
- Czy to będzie bardzo trudne? - Betty Goodie zadała pytanie swoim dwóm siostrom.
- Odpowiedzialność jest naprawdę ogromna - oznajmiła powaŜnym tonem Muriel.
- Nie wiem, czy ten kapelusz pasuje do sukni. - Hattie wstrząsnęła piórami na szerokim
rondzie, a potem poprawiła swoje misternie ułoŜone srebrne loki. - MoŜe powinnam włoŜyć
tę liliową? Myślicie, Ŝe ten odcień błękitu jest odpowiedni na chrzciny?
- Posłuchaj - zaczęła surowo Betty - skupmy się na tym, co mamy do zrobienia, dobrze?
- Jesteście pewne, Ŝe nikt nas tu nie widzi? - Hattie, zawsze znajdująca jakiś powód do
zmartwień, wychyliła się przez poręcz kościelnego chóru.
- Oczywiście, Ŝe nikt nas nie widzi - ofuknęła ją Betty. - Jesteśmy dobrymi wróŜkami, do stu
petunii! Niewidzialność naleŜy do naszych obowiązków.
- I opieka nad wszystkimi trojaczkami, które przyjdą na świat w naszej okolicy - dodała
Muriel. - Och, spójrzcie... jak strasznie płaczą te biedne maleństwa Knightów.
- Co za wrzask! - Betty, zatykając sobie uszy dłońmi, o mało nie ukłuła się w oko
czarodziejską róŜdŜką. - Zróbmy, co do nas naleŜy, i wynośmy się stąd.
- Tylko nie szarŜuj - ostrzegła Muriel. - Musimy zrobić to dobrze, bo inaczej... wiesz, co nas
czeka!
- Bo inaczej wylądujemy na zielonej trawce. - Betty zgromiła Muriel wzrokiem. - Wiem.
Koniecznie chcesz mnie zdenerwować, prawda?
- Wszystkie się denerwujemy, bo to nasz pierwszy dzień pracy - wtrąciła Hattie,
wygładzając błękitną suknię. - Nasze poprzedniczki miały święte prawo przejść na emeryturę
po dwustu pięćdziesięciu latach harówki.... ale, o rany, to latanie jest takie trudne... - jęknęła i
uderzyła w wiszącego na ścianie tuŜ ponad głowami zgromadzonych w kościele ludzi,
pozłacanego anioła. Wymachując skrzydłami, zdołała podtrzymać rzeźbę, umocowała ją na
miejscu i zerknęła przez ramię w dół. - Naprawdę mam nadzieję, Ŝe ci panowie nie patrzą
teraz na mnie, to byłoby okropne!
- Mówiłam ci przecieŜ, Ŝe oni nas nie widzą! - śeby to udowodnić, Betty zanurkowała,
trzykrotnie okrąŜyła głowę pastora i wystrzeliła z powrotem w górę, obdarzając Muriel
pełnym satysfakcji uśmiechem.
- No i po co się popisujesz! - prychnęła Muriel.
- Sztywniaczka! Przestań się czepiać i zacznijmy wreszcie to przedstawienie. - Jako
najstarsza z trojaczków Betty przywykła wydawać rozkazy, a jeszcze bardziej lubiła je
egzekwować.
Pociągając ręką za lewe ucho, skoncentrowała się na zmaterializowaniu czarodziejskiego
pyłu na drugiej dłoni. Z widowiskowym błyskiem pojawił się na niej szklany słoik. Kiedy
bez najmniejszego trudu odkręciła pokrywkę, wyglądała jak tryumfatorka.
- Trzymasz swój czarodziejski pył w słoiku po galaretce owocowej? - z niedowierzaniem
spytała Muriel.
- Jakie to ma znaczenie! - Głos Hattie drŜał z podniecenia. - Nadeszła pora, Ŝeby zabłysnąć!
Ale dla Betty nadeszła pora na kichnięcie. Iskrzący czarodziejski pył osiadł na jednym z
niemowląt owiniętym w niebieski kocyk.
- No i zobacz, co zrobiłaś! - Ŝałośnie jęknęła Hattie. -Obsypałaś pyłem moją suknię!
- Co tam suknia - szepnęła zalęknionym głosem Muriel. - Pomyśl o chłopcu. Wiesz, Ŝe ten
pył ma potęŜną moc. Decyduje o cechach charakteru, wpływa na całą przyszłość dzieci. Tyle
razy nam tłumaczono, jak waŜne jest rozdzielanie go we właściwych proporcjach!
- No i co się stało! - Betty wzruszyła ramionami. - Wyszło na to, Ŝe mały Jason Knight
dostał trochę więcej srebra i purpury, niŜ mu się naleŜało... A pamiętacie moŜe, za jakie
cechy odpowiada srebro i purpura?
- Zdrowy rozsądek i seksapil - podpowiedziała Muriel.
- No i dobrze.
LekcewaŜący ton Betty wyprowadził Muriel z równowagi.
- Jak w ogóle moŜemy myśleć o wykonaniu tego zadania, jeśli nie radzisz sobie z tak prostą
rzeczą, jak wysypanie odpowiedniej ilości czarodziejskiego pyłu? Zdaje się, Ŝe nie
podchodzisz do zadania zbyt powaŜnie. - Nastroszone na czubku głowy, krótkie siwe włosy
Muriel nadawały jej ptasi wygląd. Sięgnęła do jednej z niezliczonych kieszeni swojej
kamizelki, takiej, jakiej uŜywają fotografowie, i wyjęła z niej pudełko z przegródkami. - W
przeciwieństwie do ciebie, ja przechowuję narzędzia pracy we właściwy sposób. Muszę tylko
otworzyć wieczko i... - Przerwała, nie mogąc sobie poradzić z opornym zawiasem.
- Mówiłaś coś? - Betty uśmiechnęła się drwiąco.
- Muszę tylko otworzyć to przeklęte pudełko... No, nareszcie! - krzyknęła tryumfalnie, gdy
wieczko poddało się. Odskoczyło z takim impetem, Ŝe niemal cała zawartość pojemnika -
złoty i szmaragdowozielony pył - wyfrunęła na zewnątrz.
- Pięknie - zakpiła Betty. - Prosto na Ryana, niemowlę numer dwa, z tymi potęŜnymi
płucami. Posłuchaj tylko, jak ten dzieciak się wydziera. Ciekawe, czego dostał za duŜo.
- Muriel zafundowała mu ośli upór i uderzeniową dawkę poczucia humoru. - Hattie kręciła z
niedowierzaniem głową. - Jak moŜna sknocić coś tak prostego! Zaraz wam pokaŜę, jak to się
robi.
- Świetnie, mądralo - odparowała Muriel: - Przestań gadać i zabieraj się do dzieła.
- Po pierwsze trzeba mieć styl. - Hattie z wdziękiem machnęła swoją czarodziejską róŜdŜką,
która jak zawsze pasowała kolorem do sukni.
Drugim machnięciem wyczarowała w powietrzu aksamitną poduszkę ze złotymi frędzlami.
Jej wierzch udrapowany był przezroczystym, przetykanym Ŝyłkami złotych i purpurowych
nitek szyfonem, z którego wyłaniał się pozłacany mały statek.
- No, chyba nieźle. - Odwróciła wzrok od swojego dzieła, Ŝeby obrzucić siostry władczym
spojrzeniem.
Wystarczyła chwila nieuwagi, Ŝeby balansująca w powietrzu poduszka przechyliła się
gwałtownie... a wraz z nią statek z czarodziejskim pyłem.
Hattie w rozpaczliwym odruchu próbowała go chwycić, ale jedyne, co jej się udało, to
mistrzowskie salto w powietrzu, jakiego nie powstydziłaby się Ŝadna akrobatka. Rąbek
zwiewnej sukni zaczepił się o kapelusz, który zasłonił wróŜce jedno oko. Drugim bezradnie
patrzyła, jak o wiele za duŜa porcja granatowego i ognistoczerwonego pyłu opada na
najmłodszą z trojaczków, Anastazję.
- Och, co za absurd! - krzyknęła, kiedy w końcu udało jej się poprawić kapelusz, suknię i
odzyskać równowagę. Spojrzała w dół na zanoszące się płaczem niemowlę. -A wiecie, Ŝe te
dwa kolory łączą się w piękny odcień śliwki... Ciekawe, jak ta dziewczynka poradzi sobie z
nadmiarem inteligencji i witalności?
Stało się. Zbite z tropu trzy dobre wróŜki mogły tylko przyglądać się zamieszaniu, które
niechcący wywołały.
Biedni rodzice patrzyli z przeraŜeniem, jak Anastazja, płacząc i wymachując rączkami, bije
po nosie pochylonego nad nią nieszczęsnego pastora. Kiedy zamilkła na chwilę, oparty na
ramieniu ojca maleńki Ryan uśmiechnął się do siebie, jakby na myśl o dobrym Ŝarcie. Jason,
którego trzymała wycieńczona matka, wyglądał na coraz bardziej niezadowolonego z sytuacji
i w końcu zawtórował wrzaskiem siostrze.
- Powiem wam tylko jedno - westchnęła cięŜko Betty, pociągając nerwowo za kosmyk
swojej śnieŜnobiałej grzywki. - Zdaje się, Ŝe będziemy miały z tą trójką pełne ręce roboty.
JeŜeli wcześniej nie ogłuchniemy!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
TrzydzieŚci trzy lata póŹniej, 1998
- Ty szczęściarzu! Jadam tu bardzo często i zwykle czekam z dziesięć minut, zanim jakaś
kelnerka mnie zauwaŜy. Teraz wiszą nad nami cztery, jakby nie miały innych klientów.
- MoŜe gdybyś zaczął im dawać większe napiwki, doczekałbyś się lepszej obsługi -
odpowiedział zimno Jason Knight, upominając wzrokiem swojego kolegę prawnika, Gordona
Metcheffa, Ŝeby natychmiast zamilkł. Bezskutecznie.
Gordon tylko wyglądał jak cherubinek, ale miał serce rekina.
- Napiwki nie mają tu nic do rzeczy - odparł, unosząc wysoko brwi. - Chodzi raczej o twój
tytuł Najbardziej Seksownego Kawalera w Chicago.
- Powtórz to głośniej. W drugim końcu sali mogli cię nie dosłyszeć.
- Jeszcze jedną kawę? - Wyzywająca brunetka pochyliła się nad Jasonem, Ŝeby
zademonstrować mu odsłonięty głęboko dekolt. Przysiągłby, Ŝe odkąd ostatnim razem
zatrzymała się przy ich stoliku, rozpięła następny guzik bluzki.
Zapisała wtedy swoje imię i numer telefonu na serwetce, którą podała mu razem z kanapką.
- Nie, dziękuję. Niczego nam nie brakuje. - Przeszył kelnerkę wymownie lodowatym
spojrzeniem, w nadziei Ŝe ostudzi to jej zapędy raz na zawsze.
- Miło mi to słyszeć. Lubię, kiedy moi klienci są zadowoleni. A kto jak kto, ale pan
powinien być zawsze zadowolony - odpowiedziała z zuchwałym uśmiechem. - Gdyby
panowie czegoś potrzebowali, wystarczy gwizdnąć.
- Tylko, cholera, jak? - stęknął Gordon. - Wyschły mi usta.
- Bo siedzisz z wywalonym jęzorem. - Jason coraz niecierpliwiej przebierał palcami po
blacie stołu. - MoŜe byśmy przeszli do interesów? O ile pamiętam, umówiliśmy się na
wspólny lunch, Ŝeby pogadać o sprawie Fiarellego.
Gordon pracował w biurze obrońców z urzędu, a Jason był prokuratorem, spotykali się więc
w sądzie jako przeciwnicy.
- Później. Teraz pozwól mi się pogrzać w świetle tego jupitera, który mierzy w ciebie z
sąsiedniego stolika. -Gordon zerknął na kobiety, które co chwila na nich spoglądały.
- Mówisz o jednym jupiterze? - skrzywił się z niesmakiem, kiedy dwie kobiety przy innym
stoliku zaczęły chichotać i pokazywać go palcami.
- Człowieku! - Gordon ani myślał mu współczuć. - Gdyby mnie się to przydarzyło,
trąbiłbym o tym na całe miasto. PrzecieŜ to fantastyczny sposób poznawania panienek.
Ciebie to naprawdę nie rusza?
Przyznaję, Ŝe na początku trochę mnie... bawiło, ale teraz przeszkadza mi w pracy. Na moim
biurku lądują stosy dziwnych listów ociekających perfumami. Wczoraj w jednej kopercie
znalazłem damską bieliznę! MoŜesz w to uwierzyć? Dama przysłała mi ją razem ze zdjęciem,
na którym ją prezentuje.
- Czy to był koronkowy trójkąt na dwóch sznureczkach? - wychrypiał Gordon, przełykając
kanapkę z rostbefem. - No, powiedz mi, co ci zaleŜy!
- Mogę dolać trochę wody z lodem? - zapytała niskim głosem inna kelnerka, tym razem
blondynka, sięgając po dzbanek.
- Nie - odpowiedział obcesowo Jason, widząc, Ŝe dziewczyna, trzepocząc rzęsami, zamiast
patrzeć, co robi, zdąŜyła wysypać na jego kolana kilka kostek lodu. Na szczęście w dzbanku
nie było juŜ prawie wody. - Nie chcemy ani lodu, ani wody.
Nadąsana kelnerka odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Wróćmy do tej fotografii - zaproponował Gordon. -Najwyraźniej cię denerwuje. Ale mogę
cię przecieŜ od niej uwolnić. Masz ją przy sobie? Bieliznę teŜ mi oddaj, tak będzie lepiej.
- Nie ma się z czego śmiać. - Jason rzeczywiście nie wyglądał na rozbawionego. - Zdajesz
sobie sprawę, jak się ze mnie nabijają w biurze? Pewnie, Ŝe jak kaŜdy facet lubię, kiedy
kobiety zwracają na mnie uwagę, ale co za duŜo, to niezdrowo.
- No, nie wiem. - Gordon sposępniał. - Do mnie kobiety nie ustawiają się w kolejce.
- I ciesz się. Niedawno w siłowni panienki czekały, Ŝeby ćwiczyć koło mnie na sąsiednim
rowerze, chociaŜ wszystkie inne były wolne. śenujące. Coraz bardziej mam ochotę zabić
swoją siostrę za ten numer.
- Co ma do tego twoja siostra?
- To ona wysłała moje zdjęcie do „Chicagoan Magazine”.
- I puścili je bez twojej zgody?
- Niezupełnie. Okazało się, Ŝe wydawca jest kumplem z college’u naszego prokuratora
okręgowego.
- A Ŝe ty jesteś wschodzącą gwiazdą w jego biurze, wolałeś się nie naraŜać i dla świętego
spokoju zgodziłeś się przyjąć tytuł Najbardziej Seksownego Kawalera w Chicago?
- Trafiłeś w sedno.
- Posłuchaj więc, przyjacielu...
- Chcesz mi dać dobrą radę?
- Właśnie. Siedź spokojnie i ciesz się, Ŝe panienki zwracają na ciebie uwagę. Kiedyś to się
skończy. A kaŜdą, która ci się nie spodoba, kieruj do mnie.
- Hej, obudź się! - szepnęła Heather Grayson do Nity Weisskopf, swojej przyjaciółki i
producentki radiowej. - Zebranie się kończy.
W towarzystwie innych spóźnialskich siedziały w najdalszym kącie zatłoczonej świetlicy,
która słuŜyła teraz za salę konferencyjną. Większość personelu WMAX zajmowała miejsca
przy długim stole zestawionym z kilku mniejszych, słuchając wystąpienia szefa.
- Jestem całkiem przytomna - odpowiedziała szeptem Nita.
- Daj spokój, zaczęłaś chrapać, Nita była tlenioną blondynką dobiegającą pięćdziesiątki,
(przynajmniej tak mówiła), o śniadej cerze i bardzo wyrazistym, twardym charakterem, a
jednocześnie wielkim wdziękiem, tryskająca energią i pewna siebie, naleŜała do kobiet, o
których się mówi, Ŝe mają swój styl. KaŜdego była w stanie wyprowadzić w pole, ale nie
Heather. Choćby dlatego przylgnęły do siebie od pierwszego spotkania.
- A więc wniosek jest taki, Ŝe wyrzucanie pieniędzy przez okno naprawdę moŜe się opłacać
- ciągnął monotonnym głosem dyrektor stacji. Tom Wiley - co udowodniła nasza ostatnia
promocja pod hasłem „Rzućcie forsę”. Przyznam się, Ŝe miałem pewne wątpliwości, kiedy
nasza poranna ekipa wyrzucała przez okno dziesięciodolarowe banknoty, idąc o zakład, Ŝe
Cubs stracił w zeszłym roku dobrą passę. Ale okazało się, Ŝe za jedyne pięćset dolarów Radiu
WMAX udało się dostać na anteny wszystkich najwaŜniejszych stacji telewizyjnych w
Chicago, nie mówiąc o pierwszych stronach gazet. To prawda, Ŝe policja miała trochę pracy,
bo musiała panować nad tłumem, ale nasi fani byli zachwyceni. Dobra robota. Na koniec
naszego spotkania chciałbym pogratulować komuś szczególnie gorąco.
Heather starała się udawać, Ŝe słucha, ale monotonny głos Toma uśpiłby nawet
nadpobudliwe dziecko. Poza tym wiedziała, co będzie dalej. Cała chwała spadnie, jak
zwykle, na samozwańczego „doktora sportologii”, sprawozdawcę sportowego Buda Rileya.
Dyrektor nie będzie szczędził komplementów, Bud trochę ponudzi, a potem zebranie się
skończy.
- Jest wśród nas osoba, którą chciałbym wyróŜnić, ktoś wyjątkowo cenny dla naszej stacji,
ktoś, kto, jak sądzę, nadal będzie poprawiał nasze notowania, zresztą i tak juŜ wspaniałe,
ktoś, kto ma wrodzony talent i potrafi go w pełni wykorzystać...
Bud pręŜył się, strosząc pióra jak kogut, co przy jego prawie całkowitej łysinie musiało być
trudnym zadaniem.
- Nie wątpię, Ŝe wszyscy przyłączycie się do braw dla... Bud poderwał się na równe nogi.
- Heather Grayson - dokończył Tom. - Gospodyni naszego najgorętszego popołudniowego
programu „Miłość w opałach”, który zacieśnia więzy między ludźmi, a nie burzy ich.
Bud opadł bezwładnie na krzesło, nie wierząc własnym uszom, a Heather omal ze swojego
nie spadła, z tego samego powodu. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy. Zawsze przed
końcem zebrania raczono Buda, i tylko Buda, hojną porcją pochlebstw. To był stały punkt
programu, rzecz pewna, nie wymagająca Ŝadnych wyjaśnień.
- Wstań, Heather - powiedział Tom, a w tej samej chwili Nita dała jej przyjacielskiego
kuksańca w Ŝebra.
Heather podniosła się, machinalnie obciągając swój workowaty sweter. Zapomniawszy, Ŝe
jest wtorek, dzień zebrań, ubrała się jak do codziennej pracy i dlatego usiadła w samym
kącie.
- Powiedz coś - ponaglała ją szeptem Nita.
- Nie wiem, co mam powiedzieć.
- Jasne - syknął Bud. - Zapominanie języka w gębie to u gwiazdy radiowej świetna cecha.
- Najlepszy repertuar oszczędzam do programu - odparowała Heather, patrząc na błyszczącą
jak lustro łysą czaszkę Buda. Wzdrygnęła się na myśl, Ŝe kiedykolwiek mogłaby się znaleźć
w bliskim kontakcie z jego głową albo jakąkolwiek inną częścią jego ciała.
- CóŜ, trzymaj tak dalej, Heather - oświadczył Tom. - To wszystko, moi drodzy. Do
następnego spotkania.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Bud swoim krwioŜerczym wzrokiem przyprawiłby
Heather o zawał serca. Nigdy nie był zbyt sympatyczny, ale po ostatnim rozwodzie stał się
bardziej nieznośny niŜ zwykle.
Heather starała się być wyrozumiała. Ostatecznie nie było mu łatwo pogodzić się z tym, Ŝe
jego piękna młoda Ŝona zostawiła go dla swojego trenera. Ale Bud odrzucał wszelkie
odruchy współczucia i sympatii. Przez prawie cztery lata pracy Heather w WMAX reagował
wrogo na jej przyjazne gesty, aŜ w końcu przestała próbować. Nie lubiła przypinać ludziom
etykiet, ale przydomek „redakcyjny satrapa” pasował do niego jak ulał.
Ostatnią jego ofiarą była Cindy, nowa sekretarka. „I ty to nazywasz listem?”, krzyczał,
wymachując jej kartką przed nosem. „Nie mam zamiaru wysyłać takiego śmiecia swoim
fanom!”
Kiedy zapłakana Cindy wypadła z pokoju, Heather stanęła w jej obronie.
- Czy zamiast wrzeszczeć, nie mógłbyś jej po ludzku zwrócić uwagi? Dziewczyna pracuje tu
od tygodnia.
- Pilnuj swoich spraw! - warknął i zniknął w gabinecie.
Buda doprowadzało do szału, Ŝe Heather nie dała mu się zastraszyć. Ale dorastając jako
brzydkie kaczątko wśród samych łabędzi, nauczyła się wyjątkowego stosunku do Ŝycia w
ogóle, a do zagroŜeń i przeciwności losu w szczególności. śadne drzwi nie stały przed nią
otworem, z kaŜdymi musiała się zmagać. Mimo to z powodzeniem, a nawet z zamiłowaniem,
przekraczała wszelkie progi, co z czasem stało się jej Ŝyciowym atutem.
Heather cięŜko zapracowała na to, Ŝeby być tym, kim była dzisiaj - dziennikarką
prowadzącą własny talk show. WłoŜyła w ten program serce i duszę. Wymyśliła dla niego
tytuł i opracowała kształt - telefoniczny talk show na Ŝywo, w którym dowcipnie, z
przymruŜeniem oka, udzielała sercowych porad.
Poczucie humoru towarzyszyło Heather przez całe Ŝycie. To ono pomogło jej w ostatnim
spięciu z Budem, człowiekiem, który lubił się chełpić, Ŝe uczęszczał do Szkoły WraŜliwości
Howarda Sterna.
- Wiesz, co ci powiem? - Charakterystycznym chrapliwym warknięciem wyrwał ją z
zamyślenia. - UwaŜam, Ŝe jesteś Ŝałosna.
Heather uśmiechnęła się do niego, co było najpewniejszym sposobem, Ŝeby go
sprowokować.
- Co za zbieg okoliczności. Właśnie pomyślałam sobie to samo o tobie.
- Co ty w ogóle moŜesz wiedzieć o związkach między kobietami a męŜczyznami? - ciągnął
Bud. - To kpina. Robisz to na wariackich papierach, bez Ŝadnego przygotowania.
- A czym jest według ciebie mój dyplom z psychologii i komunikacji społecznej? - spytała
powoli, czując, Ŝe puszczają jej nerwy. Przeklęty Bud ze swoim sarkazmem!
- Zawracanie głowy. Nie jesteś terapeutką. A juŜ na pewno nie moŜesz się odwoływać do
doświadczeń z własnego Ŝycia, bo wszyscy wiemy, Ŝe po prostu nie masz Ŝadnego
prywatnego Ŝycia.
Trafił w jej czuły punkt. Rzeczywiście, nie miała męŜczyzny i od miesiąca z nikim się nie
umówiła. Ale w przeszłości było inaczej. Tylko nic z tego nie wychodziło.
Heather zawsze miała skłonność do typków o artystycznych zapędach, takich, którzy
wymagali poświęcania im wiele uwagi. Był Patrick, irlandzki poeta, i Neil, powaŜny
dramaturg. Doceniali jej opiekę, otuchę, której im dodawała, łóŜko, ale w końcu jeden i drugi
odszedł w siną dal z kimś innym. MoŜe to była jej wina. MoŜe wybierała niewłaściwych
facetów, którzy ani myśleli o stabilizacji? Bolała ją świadomość, Ŝe kobiety, z którymi
odchodzili, były ładniejsze, szczuplejsze i bardziej seksowne od niej. Pod kaŜdym względem
przypominały jej piękną siostrę Erikę.
Erica mieszkała teraz w Arizonie i Heather rzadko ją widywała. W zeszłym roku
przeprowadzili się do niej rodzice.
Wszyscy członkowie rodziny Heather często powtarzali, jak bardzo są dumni z jej sukcesu
zawodowego w radiu, ale juŜ w następnym zdaniu radzili, by „zrobiła coś ze swoim
wyglądem”, jak gdyby ona sama ponosiła winę za to, Ŝe nie jest równie piękna jak oni.
- Mam swoje Ŝycie. Bud, i bardzo dobrze wiem, o czym mówię do mikrofonu. - Heather
była wściekła, Ŝe zabrzmiało to, jakby się tłumaczyła.
- Spróbuj to udowodnić - zaŜądał w obecności ludzi, którzy nie wyszli jeszcze z sali. - JeŜeli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]