Campbell Bethany Mezczyzna w ciemnych okularach, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bethany Campbell
Mężczyzna
w ciemnych
okularach
(Every Kind of Heaven)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy pół roku temu Mollie po raz pierwszy dołączyła do obsady serialu
telewizyjnego, kobieta grająca rolę doktor Katherine Bleekman odprowadziła ją
na bok i ostrzegła:
– To zwariowana praca. Nigdy nie wiadomo, co się za chwilę może zdarzyć.
Ale jedno jest pewne: jeżeli reżyser zechce cię widzieć w swoim prywatnym
gabinecie, miej się na baczności. Będziesz miała kłopoty.
– Kłopoty? – spytała zdziwiona Mollie. Była szczęśliwa, że w ogóle znalazła
pracę.
– W serialu nigdy nie wiesz, co się stanie z graną przez ciebie postacią –
mówiła dalej kobieta. – Autorzy scenariusza mogą zrobić z tobą coś strasznego
bez żadnego ostrzeżenia. Szczególnie ci nasi z tego słyną. Ciągle ktoś jest
wzywany i dowiaduje się, że już po nim.
Od czasu tej rozmowy cztery osoby z obsady aktorskiej wezwane zostały do
gabinetu, aby dowiedzieć się od reżysera, że odtwarzane przez nie postacie mają
zostać zabite lub w inny sposób wyeliminowane, Znalazła się wśród nich także
kobieta, która grała rolę Katherine Bleekman. Nieoczekiwana śmierć doktor
Bleekman nastąpiła na skutek ukąszenia jadowitego węża z Gabonu, ukrytego w
jej mieszkaniu przez nikczemnego doktora Foresta, jej konkurenta. A doktorowi
Forestowi z kolei wydarzył się jakiś dziwny wypadek przy nurkowaniu z
aparatem tlenowym i również został wykreślony ze scenariusza.
Tym razem wezwanie, którego wszyscy tak się obawiali, otrzymała Mollie.
Siedziała pełna niepokoju ostatnie sześć miesięcy grała rolę Clarice w
nadawanym w porze przedpołudniowej serialu „Lekarze i ich szpital”. Clarice
przez cały ten czas pozostawała w stanie śpiączki. Nie mówiła; nie poruszała
Się, nie , wydawała nawet jęku. Krótko mówiąc, nie była to porywająca rola, ale
zawsze coś, a z gaży można było spokojnie opłacić czynsz.
– Na zdrowie! – powiedziała, gdy Leon przestał kichać.
– Przykro mi, że zdecydowaliśmy się na ten krok tuż przed Bożym
Narodzeniem – przyznał, wycierając nos w chusteczkę – ale autorzy uznali, że
to będzie bardziej dramatyczne. Na gwiazdkę mieliśmy już śluby, rodziły się
dzieci, doktorowi Finlayowi spłonął dom, było kilka śmierci i wypadków, ale
nigdy jeszcze na Boże Narodzenie nie odłączyliśmy nikogo od aparatury
medycznej. To będzie pierwszy taki przypadek. Wrażenie wywrze niesłychane!
Choć to, co mówił Leon, wydało jej się okropne i bezduszne, skinęła głową,
pragnąc za wszelką cenę wyglądać na osobę, która przyjmuje wszystko z
chłodnym, zawodowym spokojem.
Mollie nie odznaczała się olśniewającą urodą, ale była kobietą atrakcyjną:
wyglądała świeżo i zdrowo. Jej długie, spięte klamrą, jasnorude włosy bujnymi
falami opadały na ramiona. Delikatne łuki kasztanowych brwi uwydatniały
duże, niebieskie oczy i oryginalny kształt usianych piegami kości policzkowych.
Wiedziała, że nie jest pięknością, ale ma za to charakterystyczną twarz, niski
głos o szerokich możliwościach scenicznych i dużą sprawność ruchową.
Zawsze była świadoma tego, że o jej karierze będzie musiała zadecydować
nie uroda, lecz talent i upór w dążeniu do sukcesu. Ale nie wiedziała jeszcze, jak
wiele w życiu aktorki zależy od zwykłego, nie dającego się przewidzieć
szczęśliwego trafu. Podobnie jak w przypadku biednej Clarice, jej szczęśliwa
gwiazda zdawała się teraz gasnąć. Za chwilę nie będzie miała pracy.
– A więc – kontynuował Leon, oglądając pudełko drażetek wykrztuśnych –
będziemy potrzebować cię jeszcze przez dwa tygodnie. Potem będziesz wolna.
Mam nadzieję, że znajdziesz interesującą pracę. Naprawdę wierzę w twoje
możliwości. Na pewno możesz grać role znacznie bardziej ambitne niż rola
kobiety w stanie śpiączki.
– Bardzo dziękuję – powiedziała Mollie i uśmiechnęła się mimowolnie.
– W każdym razie – dodał, odkładając na bok pudełko drażetek – i tak
prosiłaś o kilka dni urlopu w święta. O ile pamiętam, wychodzisz za mąż.
– Tak. – Mollie skinęła głową z ciągle tym samym chłodnym uśmiechem na
twarzy. Ale nie prosiłam o wieczny urlop, pomyślała ponuro. Michael nie będzie
tym zachwycony. Już przedtem martwił się o pieniądze i o to, jak przeżyjemy.
Bardzo ci dziękuję, Leon. Ciekawe, jak byś się czuł, gdyby tobie ktoś zrobił taki
gwiazdkowy prezent?
– No proszę – stwierdził Leon – teraz wasz miodowy miesiąc będzie mógł
być tak długi, jak tylko zechcecie. Wybieracie się w podróż poślubną?
– Tak. Do Nowego Orleanu – odpowiedziała cierpko, myśląc o tym, czy
będzie ich nadal na to stać, teraz, kiedy została bez pracy.
– Ach – westchnął Leon. – Nowy Orlean, słońce, palmy, Dzielnica
Francuska, jazz... Zazdroszczę ci. Wszystkiego ci zazdroszczę. Twojej młodości,
twojego zdrowia. Gdy kończy się zdrowie, kończy się wszystko. – Kichnął
ponownie, tym razem tak mocno, że aż łzy napłynęły mu do oczu. Nos miał
czerwony i patrzył na Mollie wilgotnymi oczami. – Powinnaś dziękować Bogu
za to, co masz – powiedział zakatarzonym głosem. – Jesteś szczęśliwa.
Szczęśliwa, pomyślała gorzko Mollie. No właśnie. Błogosławieni niech będą
bezrobotni!
Musiało tak się stać, powtarzała sobie, z trudem brnąc do domu przez
padający śnieg. Zawsze wiedziała, że autorzy – ta banda krwiożerczych
wampirów – raczej nie pozwolą na to, aby Clarice przeżyła. Nigdy nie
obchodzili ich aktorzy. Dbali tylko o to, aby akcja była bez przerwy powikłana i
aby wciąż mogły się zdarzać jakieś zaskakujące niespodzianki. Bez żadnych
zahamowań mordowali swych bohaterów lub pozwalali im ginąć w lawinach, na
safari, w wybuchających gdzieś daleko rewolucjach, powodowali u nich zaniki
pamięci i rozwój podwójnej osobowości lub wymyślali tysiące innych
fizycznych i psychicznych cierpień. No tak, pomyślała Mollie, otulając ściślej
szyję szalikiem, pomysł uśmiercenia Clarice nie powinien być dla mnie
zaskoczeniem.
A jednak miała nadzieję, że jej bohaterka przeżyje jeszcze przynajmniej trzy
lub cztery miesiące. Mieli pobrać się z Michaelem w czasie świąt Bożego
Narodzenia, za dwa tygodnie, gdy tylko skończy on swą pracę magisterską z
teorii dramatu. Ślub miał być skromny, bez żadnej pompy. Michael przyjechałby
do Nowego Jorku prosto z Minneapolis. Na razie nie mieli zamiaru nikogo o
tym zawiadamiać. Mollie nie miała nawet zaręczynowego pierścionka, – gdyż
wspólnie doszli do wniosku, że byłby to niepotrzebny wydatek.
Jedynym luksusem, na jaki sobie pozwolili, miała być czterodniowa podróż
poślubna do Nowego Orleanu. Mollie kupiła bilety lotnicze na tyle wcześnie,
aby skorzystać ze zniżki za wcześniejszą rezerwację.
Bilety leżały już w specjalnej kopercie, bezpiecznie ukryte w kuchennej
szufladzie.
O tej porze roku w Nowym Jorku szybko zapadał zmrok i zanim Mollie
dotarła do swego nowego mieszkania, zrobiło się już ciemno. Ciągle jeszcze w
myślach nie nazywała tego miejsca domem – mieszkała tu dopiero kilka
tygodni.
Otworzyła drzwi, weszła do mieszkania i powiesiła na wieszaku kurtkę,
czapkę i szalik. Nie schylając się zrzuciła buty z nóg i rozejrzała się wokół.
Zewsząd wyzierało przygnębiające ubóstwo nagich ścian. Mieszkanie było
najwyżej dwa razy większe niż jej poprzedni pokój. I przeszło pięć razy droższe.
Czynsz, czynsz, czynsz... – zdawały się szeptać ściany. Straciłaś pracę...
Skąd weźmiesz pieniądze na czynsz?
Rozprostowała ramiona. Mogła ponownie podjąć dorywczą pracę kelnerki w
kawiarni u Greenów. Gdyby nie znalazła wkrótce innego zatrudnienia jako
aktorka, przyjęłaby jakąkolwiek inną pracę w pełnym wymiarze godzin.
Gdziekolwiek. Pracy się nie bała. Nikt jej nie obiecywał, że życie aktora będzie
łatwe. Oboje z Michaelem wiedzieli, jak trudno o angaż, czy porządne
honorarium, chociaż podejrzewała, że Michaela bardziej to przerażało niż ją.
Ale Michael nie powinien bać się o siebie, pomyślała z czułością. Przecież ma
talent, wielki talent.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Najwyższy czas, aby przestać się
nad sobą rozczulać i zacząć działać. Musi zadzwonić do swojej agencji.
Podniosła stojący na podłodze telefon i wykręciła numer.
– Agencja Prokopoulos i Wspólnicy? – spytała.
– Tak? – usłyszała oschły głos Clytie.
– Clytie? Mówi Mollie Randall, uśmiercają moją postać w „Lekarzach i ich
szpitalu”. Zostaję tam jeszcze tylko przez dwa tygodnie.
Clytie była małą, śniadą, impulsywną osóbką. Zaklęła okropnie.
– Nienawidzę autorów tego serialu. To notoryczni mordercy. W niecałe pół
roku wykończą każdego, komu znajdę tam pracę. Niech będą przeklęci!
– Clytie, jestem zrozpaczona. To przyszło w najgorszym momencie.
– To zawsze, kochaneńka, przychodzi w najgorszym momencie –
powiedziała ponuro Clytie. – Wesołych Świąt.
– Nic się nie szykuje nowego? Jakieś reklamówki, cokolwiek?
– Przecież bym ci powiedziała, kochanie. Chyba po to jestem twoim
agentem. Mówię ci wszyściutko, o czym się dowiem.
– Coś stałego – powiedziała Mollie prawie błagalnie.
– Gdybyś tak mogła znaleźć dla mnie coś stałego, choćby na jakiś czas.
– Uhm, dla ciebie i dla tysiąca innych aktorów bez pracy – odpowiedziała
Clytie. – Poczekaj. Zobaczymy, co tutaj mamy – Mollie usłyszała szelest
papierów.
– Nie jest tak łatwo znaleźć dla ciebie rolę. Wiesz, z tymi twoimi piegami.
No i dlatego, że masz niewielką praktykę zawodową.
– Przecież nie mogę nabrać doświadczenia, dopóki ktoś nie umożliwi mi
wykonywania zawodu – przekonywała ją Mollie. – Grałam w końcu przez pół
roku w serialu emitowanym w sieci ogólnokrajowej. Chyba to się jakoś liczy,
nawet jeśli odtwarzana przeze mnie postać była przez cały czas nieprzytomna.
– Dobrze, dobrze, poczekaj chwilę – mruknęła Clytie. – O, tutaj coś mamy.
Pewien drugorzędny teatrzyk przygotowuje musical „Łaźnia”. Potrzebują
aktorek. Tylko że do tej roli będziesz musiała się rozebrać.
– Jestem aktorką – Mollie starała się, aby zabrzmiało to nadzwyczaj godnie –
i nie upadłam tak nisko, aby pokazywać swoje nagie ciało.
– Dobrze, kochaną, dobrze – westchnęła Clytie. – Po prostu się pytam. W
porządku. Jutro możesz się zwrócić do agencji Palmera. Szukają kobiety z
litewskim akcentem.
– Litewskim? – spytała skonsternowana Mollie. Nie wiedziała nawet
dokładnie, gdzie leży Litwa, nie mówiąc już o. tym, z jakim akcentem mówią jej
mieszkańcy.
– Kotku, proponuję ci to, co mam – powiedziała bez ogródek Clytie. – Aha,
jest tu jeszcze zapotrzebowanie na osobę o zdrowym wyglądzie do reklamy.
Możesz spróbować. Nie zaszkodzi. Mam tu także notkę o tym, że w jakiejś
mydlanej operze jest do obsadzenia rola licealistki... No, ale nie. Tam cię na
pewno nie przyjmą. Jesteś za wysoka i masz za niski głos.
– Cokolwiek, Clytie, cokolwiek. Za dwa tygodnie wychodzę za mąż. Ktoś w
rodzinie musi mieć jakąś stałą pracę.
– Za dwa tygodnie! – odburknęła Clytie. – To tobie, moja dziewczyno, nie
jest potrzebny agent. Potrzebny ci jest cudotwórca. Ale popatrzmy dalej. Zaraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]