Caroline Anderson - Może, H Kolekcja, Harlequin Medical Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Caroline Anderson
Może, czy na pewno
Definitely maybe
1
Rozdział 1
Tassy oniemiała.
To było jak grom z jasnego nieba. Cały czas pracowała spokoj-
nie, nikomu nie wchodząc w drogę, a tu ni stąd, ni zowąd w jej
życie wtargnął on. Nie przypuszczała, że cokolwiek jest w stanie
wywrzeć na niej aż takie wrażenie.
Ale nic z tego. Choćby padł na kolana i utrzymywał, że jest
najwspanialszą kobietą pod słońcem, ona będzie jak kamień.
Choćby był jeszcze wyższy niż ona, miał miękkie ciemnoblond
włosy i arystokratyczne rysy, a do tego promienne, roześmiane
oczy o barwie wiosennej trawy i ciało, za które oddałaby pół
życia – ona będzie jak kamień.
Weźmy na przykład jego gust. Godny pożałowania. Bo czy
normalny człowiek włożyłby krawat, po którym paradują różo-
we słonie? Ale te jego oczy mają swój urok...
O do licha! Patrzył jej prosto w oczy, przeszywał ją wzrokiem.
Poczuła, jak serce bije jej niespokojnie, a policzki oblewają się
rumieńcem.
Odwróciła się z powrotem do małego pacjenta i namówiła go na
jeszcze jedną łyżeczkę wysokobiałkowej galaretki.
Dobra robota, pomyślała sobie. Jednak po chwili zabrakło jej
tchu i musiała zaczerpnąć powietrza. Te cudowne zielone oczy
znalazły się tuż przed nią.
Ojcowie są coraz przystojniejsi, stwierdziła, zapominając o bo-
żym świecie. Walczyła z sobą, by zachować należyty dystans.
– Czy mogę panu pomóc? – Zdegustowana skonstatowała, że
ten dźwięczny głosik przystoi raczej filmowej amantce. Weź się
z garść, dziewczyno, przywołała się do porządku.
– Siostra Franklin? – spytał ze swobodnym, czarującym uśmie-
chem. Jej napięcie rosło i rosło. I jak tu wziąć się w garść? –
Jestem Benedict Lazaar.
2
– Lazaar? – Chyba pamięć ją zawodzi. Nie przypomina sobie
pacjenta o takim nazwisku, ale może to ojczym?
– Doktor Lazaar – wyjaśnił usłużnie.
O, do diabła. Jak się okazuje, pamięć jest zawodna.
– Oczywiście. Przepraszam. Mam chyba zły dzień.
Naturalnie zauważył jej zmieszanie. Nie zapomni o tym, bo
trudno oczekiwać po nim wielkoduszności. Uśmiechem mógłby
rozmrozić wieczną zmarzlinę. Wyprostowała się, odłożyła ły-
żeczkę i wytarła rękę w fartuch.
– Bardzo mi miło, doktorze Lazaar. Witamy na oddziale.
Urwała z wrażenia, gdy poczuła, jak jej ręka tonie w jego
ogromnej, ciepłej dłoni. Cofnęła rękę jak oparzona i spojrzała na
dziecko.
– Skończyliśmy, prawda, Sam? Zaraz z panem porozmawiam,
doktorze Lazaar. Muszę posprzątać. Proszę pójść do mojego
gabinetu, dobrze? Pielęgniarki wskażą panu drogę.
Zajęła się krzątaniną przy pacjencie. Usiłowała zapanować nad
sobą, gdyż jej organizm zareagował w sposób nieoczekiwany i
bardzo nieprzyjemny. Bo kto to widział, żeby osobą w jej wieku
rządziły hormony? Sfrustrowana, miała ochotę rzucić czymś o
ścianę. Odgarnęła włosy z czoła Sama, za co chłopiec rzucił jej
niezbyt zadowolone spojrzenie, i zostawiła go w spokoju. Poszła
do człowieka, który zapewne będzie cierniem w jej oku.
Jak teraz pracować? Nie można nawet na niego spojrzeć, bo
kolana odmawiają posłuszeństwa. Doktor Lazaar był bardzo
przystojny, lecz przecież zawsze wierzyła w wyższość ducha
nad materią i rozsądku nad pożądaniem. Mężczyzna o takiej
powierzchowności zapewne znakomicie zdaje sobie sprawę,
jakie wrażenie wywiera na kobietach, a sądząc po tym uśmie-
chu, z największą przyjemnością wykorzystuje słabość płci
przeciwnej!
Tylko się powiesić! Z impetem wkroczyła do swego pokoju i
3
stanęła oko w oko z tym frustrującym człowiekiem.
– Przyszedłem z panią porozmawiać. – I znowu ten uśmiech.
I to samo głupie drżenie serca.
– Proszę bardzo. Napije się pan herbaty?
– Ma pani chwilkę czasu?
– Znajdę, jeśli trzeba. Jeszcze nie miałam przerwy na lunch.
Spodziewałam się pana dopiero jutro.
Prędko wstawiła wodę, znalazła herbatę ekspresową i herbatni-
ki.
– Ja też nie miałem zamiaru się dzisiaj zjawiać, ale pomyślałem
sobie, że warto może przyjść i poznać ludzi, zobaczyć oddział,
przejrzeć karty, rozumie pani.
Nie rozumiała, bo nikt tego nigdy nie robił. Wszyscy po prostu
przychodzili pierwszego dnia do pracy. Lepiej zorganizowani
pojawiali się dzierżąc stetoskop, mniej ambitni jeszcze wspo-
minali imprezy pożegnalne, przynosząc jedynie kaca. I wszystko
było w porządku.
Może on jest inny. A może słonie latają? Co prawda Josh od
pierwszego dnia był wspaniały, tak przynajmniej słyszała.
Oczywiście wtedy jeszcze tu nie pracowała. Oddziałową była
Melissa Shaw, obecnie żona Josha, matka ich dwojga cudow-
nych dzieci. Widać współpraca była owocna!
Niedawno oddział został rozbudowany, Josh awansował na no-
wo utworzone stanowisko młodszego konsultanta i dlatego teraz
po oddziale panoszył się jego przystojny następca.
Zastanawiała się, jak przybysz wypadnie w porównaniu z
Joshem; zapewne gorzej pod każdym względem – z wyjątkiem
postury i może uroku osobistego. Jeśli chodzi o sylwetkę, bił
każdego na głowę. Matki na pewno będą nim zachwycone.
Wręczyła mu filiżankę i przysiadła na skraju krzesła, usiłując
nie widzieć jego bioder wspartych o parapet tuż obok. Zasłaniał
pół okna i chyba celowo stanął tyłem do światła, tak że nie spo-
4
sób było odczytać wyrazu jego twarzy.
Bawiła się bezmyślnie łyżką, goniąc bąbelki na powierzchni
herbaty. Zapragnęła przerwać milczenie i zapytała go uprzejmie,
gdzie pracował poprzednio.
– W Londynie – odparł z widocznym niesmakiem.
– Nie podobało się tam panu?
– Nie – roześmiał się. – Albo się coś lubi, albo nie. Jak pani
zauważyła, nie podobało mi się w Londynie. Niektórzy mają mi
to za złe. – Sposępniał. W szczerej rozmowie pewnie miałby o
wiele więcej do powiedzenia.
Potem przystąpił do oględzin jej gabinetu: wertował zapiski,
rozglądał się ciekawie. Nagle wyobraziła sobie, jak rządziłby się
w jej mieszkaniu – lustrował rzeczy osobiste z tą samą niepo-
skromioną ciekawością – i poczuła nieodpartą chęć dać mu po
łapach.
– Karty pacjentów są tam, na wózku. – Postawiła filiżankę z
takim impetem, że jej zawartość wylała się na talerzyk. – Proszę
je swobodnie przejrzeć. Muszę już iść.
Wyszła. Za drzwiami atmosfera nie była już tak gęsta. Można
normalnie oddychać...
Ben od dawna nie był tak poruszony. Nie mógł usiedzieć spo-
kojnie, rozpierała go ogromna energia. Jeśli nie liczyć siostry
Franklin, w myślach miał pustkę. Była wspaniała – wysoka,
silna, ale i szczupła, a na widok miękkiej linii jej pleców po-
chylonych nad pacjentem zapragnął przygarnąć ją do piersi i
poczuć dotyk jej zdrowego ciała.
Nie nosiła typowego stroju pielęgniarek, lecz granatowy fartuch
z królewskim godłem, ozdobiony licznymi postaciami z bajek.
Zauważył jednak jej szczupłą talię i krągły zarys bioder. Miała
ciemne włosy o kasztanowym odcieniu, zaczesane do tyłu i
upięte pod czapeczką. Zastanawiał się, jaka jest ich długość i
jakie to byłoby uczucie wziąć je do ręki. Potem przypomniał
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]