Cast Kristin - Bursztynowy Dym, Ebooki(5)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kristin Cast
Bursztynowy dym
Z
e swego miejsca w głębi podziemnego świata Furie, Córy Nocy, wzywają syna.
Są to skrzydlate szkielety, zgarbione i drżące, pokryte cieńką warstwą czarnego
gnijącego ciała, które jest tylko workiem, torbą na potężne, ohydne zdolności.
–Przybądź, Alekosss...
Narodził się przed wiekami z łona zemsty, poczęty przez zazdrość,
wychowany w nieprzerwanym gniewie. Powstały dla ochrony
śmiertelnych, wysłany został ze swej podziemnej siedziby do świata
ponad nią i tam, z dala od trucizny, nauczył się współczucia. Najpierw
tyle tylko, by naśladować, by się nie wyróżniać, lecz później po
wiekach, człowieczeństwo stało się jego naturą. Furie nie rozumiały
swego zbłąkanego syna, człowieka, który dorósł ponad nimi i z daleka
od nich
Pojawia się Alekos. Jego herkulesowe ciało lśni od trudów zstąpienia,
powrotu do domu.
–Tak, matki?
Schodzi ze skalnej półki, na którą go wezwano. Nogawki porwanych
dżinsów wloką się po duszach skazanych; depcze je, zmierzając w
stronę trzech skrytych w cieniu stworów. Słyszy szelest skrzydeł,
którymi poruszają z radości na jego widok. Wprawdzie był tu zaledwie
trzy tygodnie temu, one jednak nie widziały go od lat. Pod ziemią czas
biegnie powoli. Jest już blisko, chwytają go delikatnie i prowadzą dalej
w nicość, dalej od jęków cierpiących w męczarniach.
–Sssiadaj – rozkazaują.
Siada. Nogi kładzie nonszalncko na stole.
–Im dłużej pozostajesz na górze, tym obrzydliwszy i bardziej ludzki się
stajesz – mówią niewyraźnie, zgrzytliwie; głosy wydobywają się z ich
gardeł, jakby trzy były jednym.
Zdejmuje stopy ze stołu, strzela z palców. Rozbłysłkują oliwne lampki,
rozświetlając jaskinię wilgotną, śmierdzącą zgnilizną, chaosem i
śmiercią.
Trzy postacie tulą się do siebie, wpatrzone w syna ponad
prymitywnym kamiennym stołem, na którym stoi bukiet kwitnących
nocą kwiatów powoju w delikatnym kolorze dziecięcego ciała. Powoli
zaczynają się kołysać w przód i w tył, jakby były jedną osobą, nie
trzema. Oczy mają czarne, niezgłębione, płaczące krwią torturowanych.
Węże w ich włosach to atakują się nawzajem, to pieszczą.
–Fata zdecydowały. Jej przewód zostaje dziś przecięty.
Powiedziały to jak jedna, lecz teraz ich głosy rozdzieliły się i nawzajem
uzupełniały swe myśli.
–Musisz ją odnaleść...
–...dać jej życie...
–...ocalić ją...
–...by mogła...
–...dać nam...
–...zemssstę...
Furie mlaskają głośno rozbawione, a jego umysł zalewają obrazy pięknej
kobiety: długie, kasztanowe włosy, czekoladowoczarne oczy, oliwkowa
cera, czarna suknia. Wybrali ją dla niego. Alekos mruga. Wstaje. Wie, że
jest tu tylko po to, że został wezwany, by otrzymać dar misji. Teraz ma
odejść i po raz pierwszy od stuleci jest zdenerwowany i podniecony.
Żyje.
–Dziękuję, matki. - Kieruje się do wyjścia. - O Furie, matki moje. -
Odwraca się, widzi, że nadal się chwieją.- Gdzie ją znajdę?
Zamykają czarne bezdenne dziury swych oczu, chwytają się w mocnym
uścisku i wysyłają swego nazbyt pięknego syna we współczesny świat, a
ich skrzek jest jednocześnie pożegnaniem.
„Stań i spójrz, a zaczniesz się dziwić, dlaczego jesteś tu, a nie tam”.
*
Melodyjny głos Ryana Teddera, wydobywający się z mego czarnego telefonu
komórkowego, obudził mnie z bardzo mi potrzebnej drzemki. Pomacałam nocny
stolik w poszukiwaniu okularów, lecz nie odniosłam sukcesu. Ślepa jak nietoperz
zrezygnowała z odczytania z wyświetlacza, kto dzwoni. Po prostu przyjęłam
rozmowę.
w orginale "Stop and stare, you start to wonder why you're 'here' not
there(...)"(One republic) Przypis ode mnie:)
–Halo?
–O mój Boże, Jenna, spałaś? - Denerwujący głos przeniósł mnie ze
świata marzeń, w którym żyłam przyjemnie i niespiesznie, rzucił
mnie w rzeczywistość.
–Bridget? Nie, skąd, kto mówi o śnie – udałam ożywioną.
–Doskonale. No wiesz, właściwie dzwonię tylko po to, żeby ci
przypomnieć, że masz przynieść aparat. To hotelowe party Taylora
zapowiada się wspaniale. Po prostu nie mogę się doczekać. Ostatnia
klasa to taka świetna zabawa! Co włożysz?
–Nooo...chyba czarną sukienkę bez ramiączek i nowe złote pantofle
mamy.
Bridget westchnęła głośno.
–Nie gadaj! Te na wysokich obcasach z jednym paskiem? Od Saksa?
To nie w porządku! Mamy wyglądać rewelacja, jak zwykle. Hej
czekaj, mama na mnie krzyczy. - Odsuneła słuchawkę od ust,
usłyszałam jak żali się na coś do matki. - W porządku – powiedziała
do mnie – mama chce tylko, żebym ci przypomniała o telefonie
komórkowym. Miej go przy sobie, bo ten obrzydliwy seryjny
morderca znów kogoś zabił. Też mi coś, w końcu, Jezu, jest przecież
seryjnym mordercą. Przepraszam, ale ona jest dziwna i strasznie
nadopiekuńcza. Tak czy inaczej lecę, muszę kończyć robić się na
bóstwo. Do zobaczenia w„Ambasadorze” o dziesiątej. Ściskam... i
nie zapomnij o cyfrówce!
Przerwała połączenie. Jak maoże być zawsze taka szczęśliwa? Wstałam,
przeciągnęłam się, znalazłam okulary. Leżały na podłodze obok nocnego stolika.
Popatrzyłam na zegarek. Za trzy ósma. Do diabła, nie mam czasu na prysznic.
Nadal śpiąca przebyłam dystans półtora metra dzielący łóżko od łazienki utrzymanej
w barwach oceanu. Usłyszałam, jak mama krzyczy ze swego pokoju na dole: „Jenna!
Nie wiesz, gdzie są moje nowe złote pantofle, te z paskiem? Ledwie je kupiłam, a już
tajemniczo zginęły”.
Weszła do mojego pokoju, rozejrzała się dookoła.
Wystawiłam głowę z łazienki i włosy oczywiście opadły wprost na pastę do zębów
właśnie wyciśniętą na szczoteczkę.
–Mamo! Jeśli zamierzasz i tak tu przyjść, po co krzyczysz z
dołu?
–Bo to oszczędza czasu. Którego nie mam w nadmiarze.
Paul przychodzi za... - spojrzała na zegarek - ...za niespełna
godzinę.
–No więc niestety, nie. Nie widziałam ich. Przepraszam.
Właściwie nigdy nie kłamię matce, za łatwo udaje się jej mnie złapać, ale to była
sytuacja wyjątkowa. Moje pierwsze party w ostatniej klasie liceum, musiałam
przecież wyglądać wyjątkowo. No i mogłam się założyć, że Paul już widział te
pantofle. Chodziła z tym głupawym przedsiębiorcą pogrzebowym od jakiś sześciu
miesięcy. Poza tym złoto jest modne, każdy wam to powie.
–Tak? Słuchaj, powiedz mi, jeśli je gdzieś znajdziesz. - Mama nie
patrzyła na mnie, przeprowadzała wzrokową inspekcję pokoju.
–Jasne, oczywiście. Westchnęłam i bardzo starałam się niczym,
zwłaszcz tonem głosu nie zdradzić, że się spieszę, że znów jestem
spóźniona. Wsadziłam szczoteczkę do ust. Mama się odwróciła,
ciemne włosy zatańczyły na jej ramionach i nagle stała się o wiele
młodsza, nie była już czterdziestoparoletnią mamuśką.
Zatrzymała się przy drzwiach.
–I Jenn... nie zapomnij gazu pieprzowego. Stoi przy frontowych
drzwiach.
O Boże, gaz pieprzowy. W tym roku chciałam być popularna, a groziło mi, że zasłynę
jako „ta z gazem pieprzowym przy sobie”.
Skończyłam myć zęby. Założyłam szkła kontaktowe. Popatrzyłam w lustro na
rozczochrane włosy. Zdecydowałam się na fryzurę formalną, lecz swobodną.
Zebrałam włosy dłońmi, chcąc związać je w niski koński ogon, ale w tym momencie
w pokoju znów zabrzmiał głos uroczego Ryana Teddera. Spięłam włosy, spojrzałam
na umywalkę; przy niej położyłam komórkę. Connor! Głupkowaty uśmiech,
rozczochrane włosy koloru piasku, szare oczy...na myśl o nim ścisnęło mnie w
żołądku.
–Hej! - powitałam go możliwie obojętnie. Udawałam, że wcale nie jestem
podniecona.
–Cześć. Już myślałem, że nie odbierzesz. Co robisz?
–Nic.
Przewróciłam oczami. Nic? Aż taka jestem niezdarna?
–A tak, to wspaniale. Chciałem tylko spytać, czy wybierasz się dziś na
party, no wiesz, Taylora. Będzie DJ, a jego starszy brat ma zadbać o
piwo, wódkę i w ogóle, więc może być strasznie fajnie. Pewnie, że się
wybieram. Przecież to nic takiego, tylko najważniejsze wydarzenie
towarzyskie w tym semestrze.
–No...może? Chyba tak. Wpadniemy tam z Bridge. Na chwilę.
–Świetnie. Więc będę cię wypatrywał.
–Wypatruj. Do zobaczenia.
Skończyłam rozmowę, bo gdybym jej nie skończyła, zaczęłabym bełkotać i
opowiadać mu, że jestem w nim śmiertelnie zakochana. Mój Boże, czy on musi być
taki wystrzałowy?
Zwalczyłam pokusę zadzwonienia, histerycznego wyzwierzania się jej z tego, jakie to
wspaniałe, że Connor sam do mnie zadzwonił, i tylko podeszłam do szafy niesiona
falą uroczych myśli o prawie moim chłopaku. W szafie wisiała moja koktajlowa
sukienka Blaszanego Dzwoneczka. Wykopałam urocze, złote pantofelki spod stosu
ubrań. Niestety mama wybrała właśnie tę chwilę na udowodnienie mi, że jej radar nie
rozlegulowuje się z wiekiem. Na szczęście zapukała do otwartych drzwi , dała mi
ułamek sekundy. Aż podskoczyłam.
–Mamo!
Obróciłam się, usiłując przywołać na wargi niewinny uśmiech.
–Tym razem nie krzyczałam z dołu. Uch! - Mama popatrzyła na stertę
ubrań którymi maskowałam jej pantofle. - Nie powiesz mi, że na
wasze dzisiejsze małe spotkanie chcesz włożyć coś noszonego?
–Nie, mamo, po prostu szukam...szukam opaski. Omal nie posiusiałam
się w majtki. Przez ciebie!
–Przepraszam. W każdym razie Paul przyjechał, więc ja zaczynam już
swoją randkę. Może nawet będziemy się kochać, he, he! - Zmusiła
się do śmiechu, zarumieniła i odwróciła, pozostawiając mnie na
pastwę tego obrzydliwego obrazu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire