Carol Wood - Zesłało go niebo, ● Harlequin Medical(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAROL WOOD
Zesłało
go niebo
Tytuł oryginału: Heaven Sent
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dochodziło wpół do pierwszej, kiedy Abbie skończyła
podpisywać stos recept piętrzących się na biurku. Ponieważ
po południu zaczynała przyjmować dopiero wpół do trzeciej,
przerwę na lunch postanowiła spędzić w gabinecie, przeglą-
dając dokumenty. W pewnej chwili zadzwonił telefon.
- Ktoś do pani, pani doktor - odezwała się Rachel
Brompton, dyżurna recepcjonistka. - Przedstawił się jako
Carrig, ale nie jest pacjentem. Bardzo źle słychać. Chyba
dzwoni z komórki.
- No dobrze, połącz mnie, Rachel. A potem nie zamykaj,
z łaski swojej, mojego gabinetu. Wrócę tu na przerwę.
- Dobrze, pani doktor. Łączę.
- Doktor Ashby przy telefonie. — Abbie aż się skrzywiła,
usłyszawszy głośny trzask na linii, i odsunęła słuchawkę.
- Dzień dobry, pani doktor, moje nazwisko... - Głos za-
nikł, a kiedy w słuchawce rozległ się głośny gwizd, Abbie
znów odsunęła ją od ucha. - Przepraszam za te zakłócenia
- usłyszała, kiedy wznowiono połączenie. - Dzwonię
w imieniu pani siostry Joely.
- Joely? - spytała z niepokojem.
- Michele miała drobny wypadek. Spadła z huśtawki i na
chwilę straciła przytomność.
Abbie przeszedł dreszcz strachu, gdy usłyszała, że chodzi
o jej czteroletnią siostrzenicę Michele.
- Co się stało? - spytała, zaciskając mocniej palce na
słuchawce. - Czy jest przytomna?
- Tak. Ale na wszelki wypadek wezwaliśmy karetkę.
Chociaż to na pewno nic poważnego... - Znów ich rozłączo-
no. Abbie usilnie pragnęła znów usłyszeć głos tego mężczy-
zny, lecz w słuchawce zaległa złowieszcza cisza.
Usiłowała opanować rosnący strach. Przecież Joely nie
mieszka daleko, zaraz więc sama przekona się o wszystkim
na miejscu. Chwyciła torbę lekarską i pomknęła do recepcji,
w której Rachel porządkowała czasopisma.
- Michele spadła z huśtawki - rzuciła w locie. - Pędzę
do nich.
- Michele? - Recepcjonistka zrobiła zdziwioną minę. -
Ale nic się nie stało?
- Nie znam szczegółów - powiedziała pospiesznie Ab-
bie, wybiegając z przychodni. - Zadzwonię, gdybym się mia-
ła spóźnić.
- Tylko niech pani jedzie ostrożnie! - usłyszała wołanie
recepcjonistki.
Dopiero gdy dobiegła do swej czerwonej fiesty, otworzyła
drzwi i zapaliła silnik, jeden rzut oka w lusterko uzmysłowił
jej, jak bardzo się boi. Trzykilometrowy odcinek drogi przez
leżące wśród jezior Rendale pokonała w zawrotnym tempie.
Zdawało jej się, że każdy autobus, samochód, a nawet rower
blokuje jej drogę. W końcu skręciła i podjechała pod piękny,
stojący nieco na uboczu dom siostry. Zza domu wybiegł jej
na spotkanie postawny młody brunet.
- Jestem Matt Carrig - przedstawił się, kiedy spotkali się
na małym trawniku przed domem. - Pani doktor Ashby?
- Tak - odparła. - Gdzie moja siostrzenica?
- Jest tam z Joely - wskazał ręką na tyły domu.
Oboje ruszyli biegiem w tamtą stronę.
- Co się stało? Gdzie karetka?
- Powinna zaraz tu być. Jak już mówiłem, Michele spadła
z huśtawki. Uderzyła głową o beton i na kilka sekund straciła
przytomność.
Abbie przestała zwracać uwagę na to, co mówi nieznajo-
my, bo zobaczyła siostrzenicę leżącą przy huśtawce.
- Abbie, nie wiedziałam, czy do ciebie dzwonić, czy nie
- powiedziała roztrzęsiona Joely. - Nie mogłam zebrać myśli.
- Jasne, że dzwonić - odparła Abbie i uklękła przy sio-
strze, po czym spojrzała na dziewczynkę. - Cześć, psotko.
No i co zbroiłaś?
Michele, w różowych ogrodniczkach i przezroczystych
sandałkach Kopciuszka, uśmiechnęła się blado.
- Dzień dobry, ciociu.
Abbie podniosła dłoń Michele i z ulgą stwierdziła, że jest
ciepła, a wszystkie palce reagują na dotyk.
- I jak się czujesz?
- Trochę mi niedobrze - odparła siostrzenica. - Spadłam
z huśtawki i uderzyłam się w głowę.
- Na chwilę straciła przytomność - rzekł młody czło-
wiek, który klęczał z drugiej strony Michele. Abbie poznała
Phila Sheppeya, sąsiada Joely. - Byłem z Joely w domu, po-
magałem jej naprawić pralkę. Na szczęście Matt widział wy-
padek, przeskoczył przez płot i do niej dobiegł.
- To było dosłownie kilka sekund - dorzucił Matt Carrig.
Z jego ciemnych, piwnych oczu bił spokój.
- Czy pan ją ruszał? - spytała nieco zbyt napastliwym
tonem, ale nie mogła nad sobą zapanować.
- Nie - zapewnił ją cicho. - Nie ruszałem jej.
- Wszystko stało się tak nagle - wtrąciła Joely. - Huśtała
się spokojnie, aż tu nagle bach...
Abbie spojrzała na mężczyznę, który zawiadomił ją o wy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire