Carol Wood - Zdążyć przed jesienią, Ebook
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAROL WOOD
Zdążyć
przed jesienią
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Kate Ross spojrzała nerwowo na zegarek, a potem na mały zegar
cyfrowy umieszczony w desce rozdzielczej samochodu. Trzynasta dwadzieścia.
Jeszcze tylko dziesięć minut. Za godzinę będzie po rozmowie wstępnej w
sprawie nowej pracy. Wieczorem, wiedząc już, na czym stoi, spokojnie pomyśli
o przyszłości.
Westchnęła cicho.
To westchnienie nie uszło uwagi Angeli Lawrence prowadzącej małego
niebieskiego fiata główną ulicą Milchester, niewielkiego miasteczka pod
Londynem.
- Wyglądasz wspaniale, Kate - powiedziała, żeby podnieść koleżankę na
duchu. - Odpręż się.
Kate uśmiechnęła się, choć jej wielkie błękitne oczy nadal zdradzały
zdenerwowanie. Jakie to szczęście, pomyślała po raz nie wiadomo który, mieć
taką oddaną przyjaciółkę jak Angie.
Przyjaźniły się od lat szkolnych i choć ich drogi życiowe jakiś czas temu
się rozeszły, wciąż pozostawały w ścisłym kontakcie.
Angie, mając osiemnaście lat, poznała i poślubiła Nicka. Wkrótce potem
na świat przyszedł ich synek, Philip, i Angie, chcąc nie chcąc, poprzestała na
dyplomie szkoły pielęgniarskiej.
Kate poszła na studia medyczne i od czasu ich ukończenia pracowała w
południowym Londynie, gdzie obie się wychowywały.
Angie, dyplomowana pielęgniarka, mieszkała wraz z rodziną w
Oxfordshire. Kiedy ośrodek zdrowia w Milchester, w którym pracowała, zaczął
szukać kogoś na zastępstwo, napisała do Kate, bo wiedziała, że ta nosi się od
jakiegoś czasu z zamiarem zmiany klimatu.
- 1 -
- Mówisz, że lekarz, który ma zająć miejsce doktora Withycombe'a,
przyjeżdża z tej Afryki Południowej jesienią? - spytała Kate. - A więc
potrzebują kogoś na sześć miesięcy?
Angie skinęła głową.
- Tak. Od maja do października.
Kate zamyśliła się. Od zerwania zaręczyn upłynęły już dwa lata i czasami
dziwiła się sama sobie, że chce jej się jeszcze myśleć o przyszłości - o
przyszłości bez Juliana. Ja nie uciekam, wmawiała sobie, chcę tylko odciąć się
definitywnie od tego, co było, i zacząć wszystko od początku.
Milchester miało być pierwszym krokiem na tej nowej drodze. Byleby
tylko korzystnie wypaść na rozmowie wstępnej. Pełny etat w ośrodku zdrowia
na pewno przywróciłby jej wiarę w siebie.
- Doktor Buchan przeprowadził już rozmowy z kilkoma kandydatami -
podjęła Angie - i żaden nie przypadł mu jakoś do gustu. Ale nie przejmuj się, na
niego dzisiaj nie trafisz. Z tobą będzie rozmawiał Glyn Withycombe, a to równy
facet.
- No to chwała Bogu! - Kate odetchnęła z ulgą. Angie roześmiała się.
- Nie, doktor Buchan też jest w porządku, kiedy go się bliżej pozna, tylko
że świata nie widzi poza pracą... no i chłopcami.
- Chłopcami? - Kate ściągnęła brwi.
- Mhm - mruknęła Angie, skupiona w tym momencie na prowadzeniu
samochodu. - Bliźniaki. Mają po trzynaście lat.
Doktor Buchan jest wdowcem i praktycznie sam ich wychowywał.
Niektórzy uważają go za pracoholika... Nie da się ukryć, że bardzo się angażuje
w pracę. - Angie wzruszyła ramionami i zmieniła temat. - Słuchaj, jeśli Glyn cię
zatrudni, to pokój Philipa jest do twojej dyspozycji, dopóki nie znajdziesz sobie
odpowiedniego lokum.
- Dzięki, Angie, to bardzo miło z twojej strony.
- 2 -
Kate uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. Dom Angie był zawsze pełen
dzieci. Nawet jej mało wymagający mąż, Nick, narzekał często na zbytnie
zagęszczenie. Philip miał trzynaście lat, a jego siostra Miriam dziewięć. Kate nie
widziała tam jakoś miejsca dla siebie, ale tym będzie się martwiła, jeśli
przebrnie przez rozmowę wstępną i posadę będzie miała zapewnioną.
Kilka minut później podjeżdżały już pod ośrodek zdrowia. Był to
nowoczesny, murowany budynek sąsiadujący z dużym parkingiem należącym
do wznoszącego się nieopodal hotelu „Pod Czerwonym Lwem".
Angie zaparkowała samochód na jednym z wolnych miejsc
zarezerwowanych dla pracowników ośrodka.
- Wszystko pójdzie dobrze - zapewniła jeszcze raz przyjaciółkę, gasząc
silnik. - Z doktorem Withycombe'em można się dogadać, jest solą tej ziemi. No,
idź już. Ja pozbieram tylko swoje manatki i zaraz do ciebie dołączę.
Kate kiwnęła głową, wzięła głęboki oddech i pchnęła duże szklane drzwi
ośrodka. Czy doktor Withycombe okaże wyrozumiałość dla przypadłości, na
którą ostatnio cierpiała? Lekarze nadal nie przyjmowali do wiadomości istnienia
jednostki chorobowej o nazwie
myalgic encephalomyelitis
- w skrócie ME -
zwanej popularnie syndromem chronicznego zmęczenia.
Wygładziła nerwowo kremową bawełnianą spódnicę średniej długości i
poprawiła niebieską bluzkę. Lśniące włosy koloru miodu miała ściągnięte do
tyłu i splecione w warkocz, w uszach połyskiwały dwa maleńkie kolczyki
wysadzane perłami.
- Muszę lecieć! Dzisiaj piątek i mam zajęcia z rzucającymi palenie -
wysapała Angie, przebiegając obok niej. - Wyglądasz uroczo, Kate.
Powodzenia... I pamiętaj o uśmiechu - dorzuciła, i już jej nie było.
Kate została sama pośrodku wielkiej poczekalni. Rozejrzała się wokół
ciekawie. Naprzeciwko głównych drzwi znajdowała się rejestracja podzielona
przepierzeniami na cztery wyposażone w komputery boksy. Do każdego
okienka stała kolejka, zaś pacjenci, którzy zapisali się już do lekarzy, siedzieli
- 3 -
pod ścianami na kolorowych, tapicerowanych ławeczkach i krzesełkach, roz-
mawiając między sobą półgłosem albo przeglądając barwne czasopisma.
Kate zaczęła właśnie liczyć drzwi odchodzące od poczekalni, kiedy ktoś
dotknął jej łokcia. Obejrzała się. Za nią stał wysoki, ciemnowłosy, gładko
ogolony mężczyzna w eleganckiej szarej koszuli i o kilka tonów ciemniejszym,
bezpretensjonalnym krawacie. Patrzył na nią z góry szarymi oczami, trochę
skonsternowany jej przedłużającym się milczeniem.
- Doktor Ross? - zapytał głębokim głosem.
- Doktor Withycombe? - wybąkała i natychmiast zdała sobie sprawę, że to
nie może być Glyn Withycombe.
Ten mężczyzna miał trzydzieści kilka lat i daleko mu było do wieku
emerytalnego.
- Nie, jestem Buchan, jego wspólnik. Glyn jest dzisiaj niedysponowany. -
Wyciągnął rękę i Kate uścisnęła ją machinalnie, przypominając sobie z
przerażeniem niezbyt entuzjastyczną opinię Angie o człowieku, który teraz
przed nią stał. - Na imię mi Ben. Pani ma na imię Kate, o ile się nie mylę?
Kiwnęła głową.
- Tak. - Wyswobodziła palce z silnego uścisku jego dłoni i przekrzywiła
pytająco głowę. - Przykro mi z powodu doktora Withycombe'a. Mam nadzieję,
że to nic poważnego?
- Nie, nie w tym rzecz - zapewnił ją czym prędzej Ben Buchan. -
Glynowie od tygodnia opiekują się wnukami. Nigel zabawiał się dziś rano
wbijaniem gwoździ w parkiet i jednym z nich przedziurawił biegnącą pod
podłogą rurę centralnego ogrzewania, co spowodowało małą powódź.
- Oto uroki bycia dziadkiem - skomentowała z uśmiechem Kate.
- Dzięki Bogu, mnie to w najbliższym czasie nie grozi... - Urwał, bo w
tym momencie zawołała go jedna z rejestratorek. Spojrzał w jej kierunku i
uniósł rękę na znak, że już idzie. - To nie potrwa długo - zwrócił się znowu do
Kate. - Proszę usiąść, zaraz wracam.
- 4 -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]