Carlyle Liz - MacLachlan Family 09 - Zakochana w nikczemniku(1),

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Rozdział 16. Lord Reginald dokonuje podbojuPrologEdward zostaje Nedem1829CambridgeshireZimaprzyszła do Bexham w tumanie śniegu, który nie miałszansy przetrwać, i klekocie nagich gałęzi. Ich zmarzniętekoniuszki stukały w okno gabinetu dyrektora, drapiąc szybęniczym bezcielesne palce widma. Z dziedzińca poniżej dochodziłypokrzykiwania chłopców wybiegających z klas na obiad, na tyległośne, aby zagłuszyć burczenie w brzuchu Edwarda.Pochylony na stołku, próbując uchronić się przed chłodem,szarpnął poły żakietu. Nie na wiele się to jednak zdało, gdyżdawno już z niego wyrósł, podobnie jak z wielu innych rzeczy wBexham. Nic zatem dziwnego, że kiedy brzozowa rózga opadła zhukiem na blat biurka, mijając o centymetry jego twarz, zaledwiesię skrzywił.– Cóż, chłopcze – warknął pan Pettibone. – Twój ojciecwreszcie się zjawił. I co mu powiesz na swoją obronę?Edward uniósł śmiałym gestem głowę i wzruszył ramionami.Sprawiło mu to satysfakcję, choć niewielką. Okazałprzynajmniej siłę charakteru, pozwalającą utrzymać strach nawodzy, spojrzeć z pogardą wrogowi w twarz i odpłacić pięknym zanadobne. Z drugiej strony, w jego życiu nie działo się nic ważnego,ot, błaha egzystencja, jakże odległa – o ile miało to znaczenie – odżycia, jakie spodziewał się wieść.Dyrektor jął uderzać ze zniecierpliwieniem rózgą o blat.– Cóż, panie Hedge, myślę, że rozumie pan, w co Edward sięwpakował? – spytał, spoglądając ponad głową chłopca. – I jeszczeto chłodne, szacujące spojrzenie! Ta niepohamowana zuchwałość!– Zupełnie jak u tej dziwki, jego matki – wymamrotał Hedgena tyle cicho, że tylko Edward był w stanie go usłyszeć.Nagle mężczyzna odwrócił się od okna. Guziki jegoprzesadnie modnego surduta zabłysły w świetle, gdy podszedł izawisł złowróżbnie nad chłopcem.– Odpowiedz panu Pettibone – powiedział, wykręcając muboleśnie ucho. – Odpowiedz albo chłosta, którą tu dostałeś, będzieniczym w porównaniu z laniem, jakie ja ci sprawię.Edward uniósł nieco wyżej brodę, lecz Hedge nie zwolniłchwytu. Tym razem chłopak czuł, że lepiej nie przeciągać struny.Nie, nie odda ciosu – przynajmniej do chwili, gdy będzie w staniezadać tak mocny, żeby obalić Hegde’a.A taki dzień z pewnością kiedyś nadejdzie.Wzruszył więc tylko ramionami i odpowiedział wysokim,czystym głosem, właściwym klasom wyższym i bardziejstosownym w Eton niż w Bexham.– Uderzyłem go, to prawda – przyznał buntowniczo. –Zrobiłem to, bo nazwał mnie bękartem.– Tak jakbyś nim nie był – zaśmiał się Hedge.– A potem ja nazwałem go wypierdkiem nowobogackiegostraganiarza – sprecyzował. – I wtedy on mnie uderzył. Musiałemwięc mu oddać. Tak to już tutaj jest, Hedge. Gdy ktoś cięprowokuje, nie wolno spuszczać z tonu.Hedge chrząknął ponownie – tym razem z ewidentnymbrakiem zainteresowania. Puścił ucho Edwarda i zwrócił się doPettibone’a.– Czyli to była zwykła bójka. Chłopak trochę oberwał, nicwielkiego, prawda?Zniecierpliwiony dyrektor uderzył trzcinką w blat.– Chłopiec ma złamane ramię, panie Hedge, a jest synemradnego miejskiego z City – stwierdził ponuro. – Nie muszę chybawyjaśniać, jak bardzo taki ktoś może zaszkodzić człowiekowiprowadzącemu interes taki jak ten pański.– Tak? A jakiegoż to rodzaju interes prowadzę, paniePettibone?Dyrektor uniósł nieco wyżej brodę.– Wspomniał pan chyba, że zajmuje się w Londyniefinansami.– W rzeczy samej – odparł Hedge, wyjmując sakiewkę. –Cóż, na ile więc wycenia pan szkodę?– Szkodę? – powtórzył dyrektor ostro.– Tak. – Hedge wyjął banknot dwudziestofuntowy i upuściłgo na podniszczony blat. – Ile tym razem będzie mnie tokosztowało?Dyrektor popchnął banknot z powrotem w stronę Hedge’a.– Nie wydaje mi się, aby właściwie zrozumiał pan cel tegospotkania – powiedział. – Edward nie jest już tutaj mile widziany.– Za żadne pieniądze? – spytał z niedowierzaniem Hedge,przywykły usuwać niedogodności za pomocą gotówki. – Co mam,u licha, zrobić z dwunastolatkiem?– Zabrać go do Londynu, cóż by innego? – odparł dyrektor. –Obawiam się, że nie możemy dłużej się nim zajmować. Bójki,wybite szyby, zły nastrój, gniew – tak, to byliśmy w stanietolerować. Jednak złamane ramię? U syna radnego? Nie, drogipanie Hedge. Nawet pańskie brudne pieniądze nie pomogą panuwykupić się z czegoś takiego.Hedge przesunął dłonią po twarzy, która była kiedyśprzystojna, zaczęła już jednak zdradzać oznaki hulaszczego trybużycia, i uniósł pytająco brwi.– Może poleci mi więc pan chociaż inną szkołę?– Wyczerpał pan już wszystkie możliwości – prychnąłdyrektor. – Bexham było szóste.Hedge się uśmiechnął.– To prawda, byliśmy już wyrzucani z lepszych miejsc. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright © 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzÄ… kobiet.
    Design: Solitaire