Carlisle Kate - Zmysłowa transakcja, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Kate CarlisleZmysłowa transakcjaTłu​ma​cze​nie:Mar​cin Cia​stońROZDZIAŁ PIERWSZY– Po​trze​bu​jesz ko​bie​ty.Con​nor Mac​La​ren pod​niósł wzrok znad umo​wy, któ​rą czy​tał. Jego star​szy brat,Ian, stał w drzwiach biu​ra.– Co po​wie​dzia​łeś? – Chy​ba się prze​sły​szał.– Po​trzeb​na ci jest ko​bie​ta – po​wtó​rzył Ian po​wo​li.– Ja​sne – uśmiech​nął się Con​nor. – Ale…– I nowy gar​ni​tur, może dwa – wtrą​cił Jake, dru​gi brat, wcho​dząc do biu​ra.Ian i Jake za​ję​li miej​sca w fo​te​lach przed biur​kiem.– Dla​cze​go tak was in​te​re​su​je moje ży​cie to​wa​rzy​skie?Ian po​trzą​snął gło​wą znie​sma​czo​ny.– Przed chwi​lą roz​ma​wia​li​śmy z Pau​lem, sy​nem Jo​na​sa Wel​l​sto​ne’a. Umó​wił nasna spo​tka​nie ze swo​im oj​cem pod​czas fe​sti​wa​lu.– I dla​te​go mam ku​pić gar​ni​tur? To chy​ba ja​kiś żart.– Mó​wi​my po​waż​nie. – Ian wstał, jak​by chciał za​koń​czyć roz​mo​wę.– Po​cze​kaj. – Con​nor nie da​wał za wy​gra​ną. – Prze​cież to fe​sti​wal piwa. Nie mu​si​-my być wy​stro​je​ni jak do ope​ry.– Nie o to cho​dzi.– No wła​śnie! Cho​dzi o to, że w gar​ni​tu​rze nikt mnie nie roz​po​zna.Con​nor czę​ściej by​wał wi​dy​wa​ny w spło​wia​łych dżin​sach, wy​cią​gnię​tym swe​trzei zno​szo​nych bu​tach niż w dro​gich gar​ni​tu​rach, któ​re na co dzień no​si​li jego bra​cia.Wła​śnie dla​te​go wo​lał pra​cę w Mac​La​ren Bre​we​ry miesz​czą​cym się po​śród dzi​-kich wzgórz Ma​rin Co​un​ty i od​da​lo​nym o nie​speł​na pięć​dzie​siąt ki​lo​me​trów od biu​-ra Mac​La​ren Cor​po​ra​tion w sa​mym ser​cu dziel​ni​cy fi​nan​so​wej San Fran​ci​sco. Bra​-cia do​ra​sta​li po​śród tych wzgórz, dla​te​go pierw​szy bro​war zde​cy​do​wa​li się wy​bu​-do​wać tuż za ro​dzin​nym do​mem.Przez osta​nie dzie​sięć lat przed​się​bior​stwo zmie​ni​ło się w mię​dzy​na​ro​do​wą kor​-po​ra​cję z biu​ra​mi w dzie​się​ciu kra​jach, ale du​sza fir​my wciąż była nie​ro​ze​rwal​niezwią​za​na ze wzgó​rza​mi Ma​rin Co​un​ty. Con​nor za​rzą​dzał nie tyl​ko bro​wa​rem, alerów​nież ota​cza​ją​cy​mi go zie​mia​mi, pa​stwi​ska​mi, sta​wa​mi ryb​ny​mi, win​ni​ca​mi i znaj​-du​ją​cym się w mie​ście pu​bem.Wła​śnie dla​te​go nie za​mie​rzał wkła​dać żad​ne​go cho​ler​ne​go gar​ni​tu​ru!Jake, pre​zes fir​my, i Ian, mar​ke​tin​go​wy eks​pert, za​rzą​dza​li sie​dzi​bą głów​ną w SanFran​ci​sco. Obaj miesz​ka​li w mie​ście i lu​bi​li ży​cie na wy​so​kich ob​ro​tach. Con​nortrzy​mał się jak naj​da​lej od miej​skie​go zgieł​ku. Zja​wiał się w biu​rze raz w mie​sią​cu,bo bra​cia na​le​ga​li na jego obec​ność pod​czas ze​brań za​rzą​du. Lecz na​wet na ta​kieoka​zje wkła​dał dżin​sy, ro​bo​czą ko​szu​lę i cięż​kie buty. Nie za​mie​rzał wy​stę​po​waćw stro​ju pin​gwi​na tyl​ko po to, by roz​ma​wiać o udzia​łach i pla​nach eks​pan​sji fir​my.Con​nor spoj​rzał na bra​ci, z któ​ry​mi łą​czy​ła go bli​ska więź.– Skąd po​mysł, że mam się stro​ić na Je​sien​ny Fe​sti​wal Piwa? Wszy​scy by mnie wy​-śmia​li.Fe​sti​wal zy​skał wy​so​ką ran​gę i był naj​więk​szym tego typu wy​da​rze​niem w świe​-cie. Zmie​nio​no na​wet na​zwę na Mię​dzy​na​ro​do​wą Kon​fe​ren​cję Pi​wo​war​ską, gdyżz tej oka​zji do mia​sta zjeż​dża​li się przed​sta​wi​cie​le bran​ży piw​nej, ale Con​nor i jegobra​cia wciąż na​zy​wa​li tę im​pre​zę „fe​sti​wa​lem”, bo go​ście ocze​ki​wa​li przedewszyst​kim do​brej za​ba​wy.Wszyst​ko od​by​wa​ło się w usy​tu​owa​nym w ma​low​ni​czym por​cie cen​trum kon​fe​-ren​cyj​nym w Po​int Ca​irn, ich ro​dzin​nym mia​stecz​ku. Byli nie​zwy​kle dum​ni z fe​sti​wa​-lu i co roku do​kła​da​li sta​rań, by nie za​bra​kło na nim wy​so​ko po​sta​wio​nych osóbz bran​ży.Nie ozna​cza​ło to jed​nak, że Con​nor wło​ży z tej oka​zji gar​ni​tur.Jake za​cho​wał opa​no​wa​nie. Jako naj​star​szy z bra​ci miał w tym spo​ro do​świad​cze​-nia.– Wel​l​sto​ne za​pro​sił nas na ko​la​cję z całą swo​ją ro​dzi​ną. Lubi, gdy lu​dzie w jegooto​cze​niu wy​glą​da​ją ele​ganc​ko.– Daj spo​kój! – Con​nor od​su​nął krze​sło od biur​ka. – Mamy wy​ku​pić ich fir​mę. Niemogą się już do​cze​kać, żeby do​brać się do na​szych pie​nię​dzy. Sta​ry Wel​l​sto​neprzej​dzie na eme​ry​tu​rę na far​mie i spę​dzi resz​tę ży​cia w oto​cze​niu swo​ich uko​cha​-nych drzew orze​cho​wych. Dla​cze​go mia​ło​by go ob​cho​dzić, jak się ubio​rę na ko​la​-cję?– Nie wiem. Tak po pro​stu jest – wy​ja​śnił Jake. – Paul dał nam do zro​zu​mie​nia, żeje​śli Jo​nas nie po​czu​je tra​dy​cyj​nej ro​dzin​nej at​mos​fe​ry, może się wy​co​fać z trans​ak​-cji.– To bez​na​dziej​ny spo​sób na ro​bie​nie in​te​re​sów.– Zgo​da – do​dał Jake – ale je​śli dzię​ki temu do​bi​je​my tar​gu, mogę wło​żyć na​wetró​żo​wy frak!– Na​praw​dę my​ślisz, że Jo​nas mógł​by się wy​co​fać przez ta​kie głup​stwo? – Con​norzmarsz​czył brwi.Ian na​chy​lił się ku nie​mu.– Ter​ry Schmidt już się o tym prze​ko​nał – po​wie​dział ści​szo​nym gło​sem.– Schmidt pró​bo​wał wy​ku​pić Wel​l​sto​ne’a? – zdzi​wił się Con​nor. – Dla​cze​go nico tym nie wie​dzie​li​śmy?– Bo Wel​l​sto​ne jest dys​kret​ny – wy​ja​śnił Jake.– To aku​rat ro​zu​miem.– Paul nie chce, żeby to się roz​nio​sło. Po​wie​dział nam o tym tyl​ko dla​te​go, że wo​-lał​by, by sy​tu​acja się nie po​wtó​rzy​ła. Za​le​ży mu na do​pro​wa​dze​niu sprze​da​ży dokoń​ca, ale wszyst​ko jest te​raz w na​szych rę​kach. Sta​ry ma swo​je za​sa​dy i się ichtrzy​ma.– Ter​ry wło​żył na ko​la​cję spodnie kha​ki i swe​ter – do​dał Ian.– Na​praw​dę?! – Con​nor udał zdzi​wie​nie. – To ja​kiś wa​riat! Nic dziw​ne​go, że niedo​bi​li tar​gu.Ian za​śmiał się pod no​sem, ale szyb​ko spo​waż​niał.– Jo​nas Wel​l​sto​ne jest kon​ser​wa​ty​stą. Przy​wią​zu​je wagę do tego, żeby lu​dzie, któ​-rzy przej​mą jego fir​mę, wy​zna​wa​li ro​dzin​ne war​to​ści.– Po​wi​nien się za​jąć pro​duk​cją mle​ka – rzu​cił Con​nor.– Może i tak – od​rzekł Jake – ale go nie zmie​ni​my. Dla​te​go graj​my we​dług jego za​-sad. Za​le​ży mi na tej trans​ak​cji.– Tak jak i mnie. – Wel​l​sto​ne Cor​po​ra​tion ide​al​nie nada​wa​ła się dla Mac​La​re​na,my​ślał Con​nor.Jo​nas Wel​l​sto​ne otwo​rzył bro​war pięć​dzie​siąt lat temu, kil​ka de​kad przed nimi,i jako je​den z pierw​szych wszedł na lu​kra​tyw​ny ry​nek w Azji i Mi​kro​ne​zji. Ro​dzin​nafir​ma Con​no​ra świet​nie so​bie ra​dzi​ła, ale nie do​rów​na​ła jesz​cze sta​rym wy​ja​da​-czom. W ze​szłym roku bra​cia po​sta​no​wi​li wejść na ry​nek, na któ​rym Wel​l​sto​ne miałjuż sil​ną po​zy​cję, i na​gle nada​rzy​ła się oka​zja, by wy​ku​pić jego fir​mę.De​cy​zja była pro​sta: je​śli w osią​gnię​ciu celu ma mu po​móc wło​że​nie sztyw​ne​gogar​ni​tu​ru, jesz​cze tego po​po​łu​dnia za​mie​rzał wy​brać się na za​ku​py.– Okej, pod​da​ję się. – Uniósł ręce do góry. – Ku​pię ten cho​ler​ny gar​ni​tur.– Wy​bio​rę się z tobą – oznaj​mił Jake, po​pra​wia​jąc spin​ki u man​kie​tów. – Nie ufamtwo​je​mu gu​sto​wi.– Wła​śnie dla​te​go nie lu​bię przy​jeż​dżać do mia​sta – od​ciął się Con​nor. – Cią​gle sięmnie cze​pia​cie.– Nie uda​waj wiej​skie​go głup​ka. Je​steś bar​dziej bez​względ​ny niż my ra​zem wzię​-ci.Con​nor wy​buch​nął śmie​chem.– Pro​win​cjo​nal​ny urok po​zwa​la mi ukryć za​bój​cze umie​jęt​no​ści w pro​wa​dze​niubiz​ne​su.Ian prych​nął.– Do​bre.Jake spoj​rzał na ze​ga​rek.– Po​pro​szę Lu​cin​dę, żeby od​wo​ła​ła moje spo​tka​nia po po​łu​dniu.– Okej. Miej​my to już za sobą.Jake ski​nął gło​wą.– Wpad​nę tu o trze​ciej i po​je​dzie​my na Union Squ​are. Mamy tyl​ko ty​dzień, żebywy​brać ci gar​ni​tur i zro​bić po​praw​ki. Trze​ba ci też bę​dzie ku​pić buty i kil​ka ele​-ganc​kich ko​szul.– Spin​ki do man​kie​tów – do​dał Ian. – Nowy pa​sek. Przy​da ci się też wi​zy​ta u fry​-zje​ra, bo wy​glą​dasz jak ko​zioł z far​my An​gu​sa Camp​bel​la.– Za​bie​raj​cie się już stąd. – Zmę​czy​ła go ta roz​mo​wa. Ale gdy bra​cia skie​ro​wa​lisię do drzwi, coś so​bie przy​po​mniał. – Po​cze​kaj​cie! O co cho​dzi​ło z tą ko​bie​tą?Ian od​wró​cił się do nie​go twa​rzą, lecz nie spoj​rzał mu w oczy.– Na ko​la​cję masz wziąć to​wa​rzysz​kę. Jo​nas lubi, kie​dy jego part​ne​rzy sąw szczę​śli​wych związ​kach.– I ża​den z was mu nie wy​ja​śnił, że nic z tego?Ian wy​szedł, marsz​cząc brwi. Jake spoj​rzał na Con​no​ra.– Znajdź so​bie dziew​czy​nę i po​sta​raj się jej nie wy​pro​wa​dzić z rów​no​wa​gi.Te​raz to już na pew​no nic z tego nie bę​dzie, uznał Con​nor.„Po​rzuć​cie wszel​ką na​dzie​ję wy, któ​rzy tu wcho​dzi​cie”. Mag​gie Ja​me​son po​my​śla​-ła, że ten na​pis po​wi​nien wi​sieć nad po​dwój​ny​mi drzwia​mi pro​wa​dzą​cy​mi do biu​raMac​La​ren In​ter​na​tio​nal Cor​po​ra​tion. Ale nie tra​ci​ła na​dziei. Przy​szła tu z mi​sją,dla​te​go ze​bra​ła się na od​wa​gę, pchnę​ła drzwi, we​szła do środ​ka i przy​wi​ta​ła sięz ele​ganc​ką i uśmiech​nię​tą re​cep​cjo​nist​ką, Su​san. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire