Card Orson Scott - Saga Cienia 03 - Teatr Cieni(1),
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Orson Scott Card
Teatr Cieni
Przełożył: Piotr W. Cholewa
Wydanie oryginalne: 2002
Wydanie polskie: 2003
Jamesowi i Renée Allen
zawsze splątanym z nami
w wielkiej sieci życia
1
Dorastanie
From: NoAddress@Untraceable.com#14h9cc0/SIGN ON NOW AND BE ANONYMOUS
To: Trireme%Salamis@Attica-vs-Sparta.hst
Subject: Decyzja ostateczna
Wiggin,
Obiekt nie będzie zabity. Obiekt będzie przetransportowany wg planu 2, trasa 1, wyj. wtorek 04.00, p.
kontr. #3 @ 06.00, czyli o świcie. Nie bądź roztargniony i nie zapomnij o linii zmiany daty. Jest twój, jeśli
go zechcesz.
Jeśli twoja inteligencja przewyższa ambicję, zabijesz go. Jeśli odwrotnie, spróbujesz go wykorzystać. Nie
prosiłeś mnie o radę, ale widziałem go w akcji. Zabij go.
Fakt, bez przeciwnika, który budzi strach całego świata, nigdy nie przywrócisz potęgi, jaką kiedyś
dysponował urząd Hegemona. To będzie koniec twojej kariery.
Oszczędź go, a będzie to koniec twojego życia. Kiedy zginiesz, zostawisz świat w jego mocy. Kto wtedy
będzie potworem? A przynajmniej potworem #2? A ja ci zdradziłem, jak go przejąć. Czy jestem
potworem #3? Czy tylko głupcem #1?
Twój wierny sługa w mi-parti
Groszek właściwie lubił być wysoki, nawet jeśli w końcu miało go to zabić.
Przy tempie, w jakim ostatnio rósł, spodziewał się tego raczej wcześniej niż później. Ile
czasu mu zostało? Rok? Trzy? Pięć? Końcówki kości wciąż miał jak dziecko – rozszerzały się
i wydłużały. Nawet głowa mu rosła – niczym noworodek miał miękki obszar chrząstki i
świeżej kości na ciemieniu.
To oznaczało ciągłe dopasowywanie się, gdyż z każdym tygodniem jego ręce coraz dalej
sięgały, gdy nimi machał, stopy były większe i zaczepiały o stopnie i progi, nogi wydłużały
się i szybciej pokonywały odległość, więc jego towarzysze musieli coraz szybciej chodzić.
Kiedy szkolił swoich żołnierzy, elitarną grupę tworzącą całe siły zbrojne Hegemonii, mógł
teraz biec przed nimi, gdyż miał dłuższy krok.
Dawno już zyskał szacunek swoich ludzi. Ale teraz, dzięki wzrostowi, rzeczywiście
wyrastał ponad nich.
Stał teraz w wysokiej trawie na łące, gdzie dwa śmigłowce szturmowe czekały, aż jego
ludzie wejdą na pokład. Dzisiejsza misja była niebezpieczna: wedrzeć się w chińską
przestrzeń powietrzną i przechwycić nieduży konwój przewożący więźnia z Pekinu w głąb
Chin. Wszystko zależało od tajności, zaskoczenia i niezwykle wręcz dokładnych informacji,
jakie Hegemon, Peter Wiggin, otrzymywał od kilku miesięcy z Chin.
Groszek chciałby znać źródło tych informacji, ponieważ od tego źródła zależało życie
jego i jego ludzi. Dotychczasowa precyzja mogła przecież okazać się pułapką. Chociaż
„Hegemon” stał się właściwie pustym tytułem, gdyż większość ludności świata
zamieszkiwała kraje nieuznające władzy tego urzędu, Peter Wiggin dobrze wykorzystywał
żołnierzy Groszka. Ciągle drażnili nowe, ekspansjonistyczne Chiny, dokonując uderzeń tu czy
tam, zawsze w chwili wyliczonej tak, by najmocniej zakłócić pewność siebie chińskich władz.
Zdarzało się, że nagle znikał kuter patrolowy, spadał śmigłowiec, załamywała się
operacja szpiegowska, oślepiając chiński wywiad w jeszcze jednym kraju... Oficjalnie
Chińczycy nie oskarżali nawet Hegemonii o uczestnictwo w tych incydentach, ale oznaczało
to jedynie, że nie chcą przysparzać Hegemonowi popularności, nie chcą poprawiać jego
reputacji i wzmacniać prestiżu wśród tych, którzy lękali się Chin po podboju Indii i Indochin.
Ponieważ niemal na pewno wiedzieli, kto jest źródłem ich kłopotów.
Co więcej, nielicznej armii Groszka przypisywali zapewne spowodowanie problemów,
których źródłem były zwykłe przypadki. Choćby atak serca ministra spraw zagranicznych w
Waszyngtonie, kilka minut przed spotkaniem z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Chyba
faktycznie przypuszczali, że Peter Wiggin ma aż tak długie ręce albo że minister, zwykła
partyjna marionetka, wart jest zamachu.
Co do zabójczej suszy, która już drugi rok trwała w Indiach, zmuszając Chińczyków albo
do kupowania żywności na wolnym rynku, albo do wpuszczenia międzynarodowej pomocy z
Europy i Ameryki na niedawno podbity i wciąż buntowniczy subkontynent – może i w tym
przypadku wyobrażali sobie, że Peter Wiggin jest w stanie kierować nawet deszczami
monsunowymi.
Groszek nie żywił podobnych złudzeń. Peter Wiggin na całym świecie miał wszelkiego
rodzaju kontakty – grupę informatorów, która stopniowo zmieniała się w porządną siatkę
szpiegowską, ale zdaniem Groszka wciąż bawił się tylko, toczył grę. Oczywiście, sam uważał
ją za rzeczywistą, ale nie miał pojęcia, co się dzieje w prawdziwym świecie. Nigdy nie
widział, jak wskutek jego rozkazów giną ludzie.
Groszek widział to – i to nie była gra.
Usłyszał, jak zbliżają się jego żołnierze. Wiedział, nie patrząc, że są już blisko, gdyż
nawet tutaj, na teoretycznie bezpiecznym terenie – w bazie wypadowej na górach Mindanao
na Filipinach – poruszali się jak najciszej. Wiedział też, że usłyszał ich wcześniej, niż się
spodziewali, gdyż zawsze miał nadzwyczajnie czułe zmysły. Nie fizyczne organy zmysłów –
uszy były całkiem zwyczajne – ale mózg wychwytujący nawet najdrobniejsze zmiany tła
dźwiękowego. Dlatego uniósł rękę na powitanie żołnierzy, którzy dopiero wynurzali się z lasu
za jego plecami.
Usłyszał zmianę w ich oddechach: westchnienia, niemal bezgłośne śmieszki; zauważyli,
że znowu ich przyłapał. Jakby w dorosłej wersji zabawy w „Mamo, a mogę...?”, zawsze
zdawało się, że Groszek ma oczy dookoła głowy.
Suriyawong stanął przy nim, gdy oddział podzielił się na dwie kolumny, sunące do
śmigłowców ciężko wyładowanych przed czekającą ich misją.
– Sir – odezwał się Suriyawong.
To sprawiło, że Groszek się odwrócił. Suriyawong nigdy nie zwracał się do niego tak
oficjalnie.
Jego zastępca, Taj, zaledwie o kilka lat starszy od Groszka, był teraz o pół głowy niższy.
Zasalutował i zrobił zwrot, patrząc w kierunku lasu, z którego dopiero co wyszedł.
Kiedy Groszek także się odwrócił, zobaczył Petera Wiggina, Hegemona Ziemi, brata
Endera Wiggina, który nie tak dawno ocalił planetę przed inwazją Formidów. Peter Wiggin,
konspirator i gracz. Jaką grę teraz prowadził?
– Mam nadzieję, że nie zwariowałeś i nie chcesz z nami lecieć w tej misji – odezwał się.
– Cóż za miłe powitanie – odparł Peter. – To, co masz w kieszeni, to pistolet. Z czego
wnoszę, że nie czujesz radości na mój widok.
Groszek najbardziej nie znosił Petera, kiedy ten usiłował żartować. Dlatego milczał.
Czekał.
– Julianie Delphiki, nastąpiła zmiana planów – oznajmił Peter.
Zwrócił się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem... jakby był ojcem Groszka. Co
prawda Groszek nie wiedział, że w ogóle ma ojca, dopóki nie skończyła się wojna i nie
powiedzieli mu, że Nikolai Delphiki jest nie tylko jego przyjacielem, ale i bratem. Poznał
rodziców, dopiero gdy miał jedenaście lat. W dzieciństwie nikt w żartach nie nazywał go
Julianem Delphiki. Nikt go w ogóle nijak nie nazywał, dopóki na ulicach Rotterdamu nie
nadano mu drwiącego przezwiska Groszek.
Peter jakoś nie dostrzegał absurdalności takiego traktowania. Walczyłem w wojnie z
robalami, chciał mu powiedzieć Groszek. Walczyłem u boku twojego brata Endera, kiedy ty
bawiłeś się w te swoje populistyczne gierki w sieci. A kiedy starałeś się dopasować do roli
Hegemona, ja prowadziłem tych ludzi do bitew, które naprawdę zmieniały świat. I teraz mi
mówisz, że nastąpiła zmiana planów?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]