Cantrell Kat - Rozbudzone pożądanie(1), harlequin

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Kat CantrellRozbudzonepożądanieTytuł oryginału: The Baby DealROZDZIAŁ PIERWSZYJuliana Cane nie rozmawiała z Michaelem Shaylenem od ośmiu lat,dokładnie od dnia, gdy uświadomiła sobie,żejeśli ma go stracić, woli samaodejść. Toteż zamurowało ją na widok mężczyzny, z którym przeżyłanajpiękniejsze chwile. Zaskoczona jego słowami:– Muszę z tobą porozmawiać – wydukała jedynie:– O, chodzisz bez kul.Ale złamana kość nie potrzebuje ośmiu lat, by się zrosnąć. Shaywyszczerzył zęby, a ona poczuła ukłucie w sercu. To niesamowite,żewciążtakżyworeaguje na jego bliskość.– Czyli jesteś teraz panią doktor Cane?– Tak mówią do mnie pacjenci. – Od rozstania zrobiła dyplom zpsychologii i otworzyła praktykę. – Wejdziesz?– Chętnie. – Zerknął na zaparkowany przy krawężniku samochód zprzyciemnionymi szybami.– Przyjechałeś z kimś? Ta osoba też może wejść. – Nawet jeśli tomodelka o fantastycznej figurze i równych lśniących zębach. Jeśli wierzyćbrukowcom, w takich ostatnio gustował. – Zapraszam, Michaelu.– Michaelu? – oburzył się. – Nadal jestem Shayem.Nie zmienił się z wyglądu, wciąż był wysportowany, jedynie nowablizna, długa, poprzecinana kilkoma krótkimi, zdobiła jego biceps. Te krótkiekrzywe kreski musiały byćśladempo szwach. Podejrzewała,żeranę zszywałlekarz z trzeciegoświata,a pacjent nie był znieczulony i nie dostałantybiotyków. Cały Shay.Nie chcąc myśleć o ranach, tych widocznych i ukrytych, cofnęła się i2LTRniemal potknęła o dywan.– Wejdź.Ruszył za nią do salonu. Kiedy usiadł na dwuosobowej granatowejkanapie, ta jakby się skurczyła. Julianę obleciał strach: czy kanapa goutrzyma? Nigdy nie miała takich obaw, kiedy siadał na niej jej były mąż.Sama zajęła miejsce na stojącym obok fotelu.– Przykro mi z powodu Granta i Donny – rzekła, zdając sobie sprawę,jak bolesnym przeżyciem jest dla niegośmierćprzyjaciół, a zarazempartnerów biznesowych. Korciło ją, aby wziąć Shaya w ramiona i pocieszyć.Zamiast tego zacisnęła ręce na kolanach. Mimo uczucia, jakie kiedyś ichłączyło,dziś byli obcymi ludźmi. Przynajmniej starała się wmówić w siebie,żechemia dawno wygasła. Ale to nie była prawda.Dlaczego przyjechał? Czego chciał?– Opowiedz mi o pogrzebie – poprosiła.– Co tu opowiadać? – Wzruszył ramionami. – Był jeden, wspólny.– No tak...Grant i Donna Greene'owie zginęli w wybuchu eksperymentalnegostatku, który miał służyć do turystyki kosmicznej. Stacje telewizyjne bezprzerwy pokazywały materiał. Juliana wolała pamiętać przyjaciół Shaya tak,jak ich widziała osiem lat temu: stali w czwórkę na wysokiej platformie, zktórej odbywały się skoki na bungee. Pierwszy, jak zawsze, skoczył Shay.Potem Grant. I Donna. Skoczyli wszyscy poza nią. Ona jedna stchórzyła.Nawet nie potrafiła spojrzeć w dół. Potrząsając głową, wycofała sięprzerażona.W przeciwieństwie do niej Shay był nieustraszony. Nie pasowali dosiebie. Wiedziała,żeprędzej czy później się nią znudzi, ona zaś niewyobrażała sobieżyciaz mężczyzną uzależnionym od adrenaliny. Rozstanie3LTRbyło nieuchronne. Przeniosła się z Dallas do Nowego Meksyku.Wbiła wzrok w piękne góry, które ciągnęły się za oknem. Liczyła,żetuodnajdzie spokój i równowagę, których brakowało jej zarówno wtedy, gdydorastała, jak i później, gdy związała się z Shayem.Nie wszystko jednak ułożyło się po jej myśli.– Jak sobie radzisz? – spytała neutralnym, „lekarskim” tonem, jakimposługiwała się w rozmowie z pacjentami.Eric, jej były mąż, nienawidził go, a także tego, gdy na pytanieodpowiadała pytaniem.– Jakoś sobie radzę. – Przez moment Shay wpatrywał się w sufit. – W„Greene, Greene & Shaylen” pracują porządni ludzie. Przejęli na siebie częśćobowiązków.Juliana westchnęła.– Czego się napijesz?– Najpierw muszę ci wyjaśnić powód mojej wizyty. Testament... –Zakasłał. – Grant i Donna mieli syna. W testamencie wyznaczyli mnie najego opiekuna.Przez moment nie była w stanie nabrać tchu. Biedny maluch!Instynktownie przyłożyła ręce do swego niepłodnegołona.– Czytałam,żeosierocili dziecko, ale myślałam,żetrafi do kogoś zrodziny.– Ja jestem rodziną! – warknął Shay. – Może niełączyłynas więzykrwi, ale byliśmy z Grantem jak bracia.– Tak, oczywiście – powiedziała zaskoczona.Shay odgarnął z czoła włosy. Przez dwa lata, kiedy byli razem, niemalcodziennie nosił czapkę baseballową, by gęste włosy nie wpadały mu dooczu. Czyżby wreszcie z niej zrezygnował?4LTR– Przepraszam, to były koszmarne dwa tygodnie. Przejdę do sedna:jestem teraz tatą. Chcę zapewnić dziecku jak najlepsze dzieciństwo. Ale samsobie nie poradzę. Potrzebuję pomocy.– Mojej? Od zakończenia studiów nie miałam z Grantem i Donnążadnegokontaktu.A nawet wtedy, na studiach, bardziej przyjaźnili się z Shayem niż z nią.Ciągle razem przesiadywali, rozmawiając o akceleratorach i innych sprawachzwiązanych z technologią kosmiczną: trzy błyskotliwe umysły szukającerozwiązań i pragnące wzbić się w przestworza.– Jesteś jednak ekspertem od dzieci.Czyliśledziłjej karierę. Nie powinna się dziwić, skoro onaśledziłajegopoczynania. Tyleżenazwisko Michaela Shaylena pojawiało się w prasieprzynajmniej raz na tydzień, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach, kiedy firmaGGS Aerospace podpisała kilka kontraktów rządowych, dzięki którym trójkawspólników została multimilionerami.Za to jejżycieprzebiegało znacznie spokojniej. Napisała pracędyplomową na temat tradycyjnych metod wychowywania dzieci. Wyszła zamąż. Czterokrotnie, bez powodzenia, poddała się zabiegowi in vitro.Rozwiodła się, przez rok szukała swojej drogi, ale teraz spełniała się jakopsycholog: miała prywatną praktykę, zaczęła pisać nowy poradnik. Niemogła mieć dzieci, ale mogła doradzać innym, jak być dobrymi rodzicami.W każdym razie lepszymi od jej rodziców, którzy ciągle przenosili się zmiasta do miasta, uciekając przed wierzycielami. Nie interesowali się córką,jej poczuciem osamotnienia i brakiem korzeni. Zawsze marzyła o domu, ostabilizacji. O tym zamierzała napisać kolejną książkę.– Owszem, specjalizuję się w psychologii dziecięcej, ale nie rozumiem,czego ode mnie oczekujesz.5LTR [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire