Cameron Julia - Duch Mozarta, ۩۞۩ E - B O O K, !!! romanse nowe

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->JULIA CAMERONDuch MozartaTytuł oryginalny: Mozart's GhostTimowi Farrringtonowi, pisarzowi pisarzaPodziękowaniaSophy Burnham za misterną robotę,Christopherowi Cameronowi za biologię morza,Domenice Cameron–Scorsese za czystość,Carolinie Casperson za romantyzm,Sonii Choquette za pełną zaangażowania wizję,Judy Collins za inspirację,Joelowi Fotinosowi za wiarę,Natalie Goldberg za towarzystwo,Gerardowi Hackettowi za zrozumienie,Lindzie Kahn za pomoc,Benowi Lively'emu za cały ten jazz,Emmie Lively za muzykalność,Larry'emu Lonerganowi za to,żejest medium pełną gębą,Marcii Markland zaświatłeprzewodnictwo,H.O.F. za wirtuozerię,Susan Raihofer za wytrwałość,Edowi Towle'owi za niezachwiane zaufanie.LT1R1Była spóźniona. Znowu wyszła z domu za późno. Któregoś dnia –mówiła sobie – przyjdzie do klasy wcześniej,świeża,odprężona, spokojna.Ale nie dzisiaj. Stara winda w budynku, w którym znajdowało się jejmieszkanie telepała się powoli na dół. Anna niecierpliwie tupała w niejnogą. Kiedy na parterze drzwi windy się rozsunęły, zobaczyła,żewyjściejest zastawione. W maleńkim holu stał w poprzek olbrzymi, czarny jakwęgiel fortepian. Nie sposób było go obejść, chybażeprzeszłaby pod nimna czworaka.– Hej! Niektórzy chcieliby przejść! – zawołała. – Proszę! Jest tamkto?!Alec, dozorca, który nadzorował wnoszenie fortepianu, zauważył, wjakim znalazła się położeniu.– Niech pani pojedzie na górę – poradził. – I zejdzie po schodach.– Ale nie mam czasu!Wtedy odezwał się rudowłosy nieznajomy. Stał z boku, wtowarzystwie dwóch tragarzy w kombinezonach roboczych.– Myśleliśmy,żejuż wszyscy poszli do pracy – wyjaśnił. –To niepotrwa długo.LT2R– Dla mnie to już trwa za długo. Dobra, nieważne!Anna wcisnęła odpowiednie guziki w windzie. Gdy drzwi sięzamykały, dostrzegła jeszcze rudowłosego. Uśmiechał się przepraszająco. Amoże tylko takie odniosła wrażenie. Mimo kręconych rudych włosów iokularów w stylu Woody'ego Allena wydał jej się całkiem atrakcyjny.Drzwi windy się zasunęły i wtedy usłyszała pełen przygany głos zwyraźnym obcym akcentem: „Powinnaś być dla niego bardziej uprzejma.Żebypoczuł się tu mile widziany".„Nie jest mile widziany – stwierdziła Anna,świadoma, żedyskutuje wmyśli z duchem. – To uroczy, cichy budynek, rzecz niezbędna w mojejpracy. Jeszcze mi tego brakowało,żebyktoś tu dzień i noc rzępolił nafortepianie". – Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem windę, upewniła się,żeduch przybrał jedynie postać głosu.„Rzępolił? – duch wydawał się oburzony. – Onświetnie„Nikt go tu nie zapraszał – upierała się Anna. – Ani ciebie!"„Mogłabyś chociaż trochę poudawać – duch nie ustępował. – Odrobinakobiecego wdzięku jeszcze nikomu nie zaszkodziła".„Spieszę się – oznajmiła Anna niepotrzebnie. – Już jestem spóźniona,a przez niego spóźnię się jeszcze bardziej. A w ogóle co cię to obchodzi?Jesteś duchem".„Nie musisz mi przypominać – westchnął. – Odpowiadam za jegoszczęście. Jego dobre samopoczucie. Spokój. Chcę,żebybyło mu jaknajlepiej, i zamierzam dopilnować, by tak się stało".„Mnie do tego nie mieszaj – odcięła się Anna, gdy winda stanęła. –Ijeśli zamierzasz mnie odwiedzać, zapraszam w godzinach pracy".„Wyjaśnijmy coś sobie – prychnął duch. – O moją uwagę zabiegalikrólowie. Sam papież pasował mnie na rycerza. Miałbym się z tobąumawiać?" – Najwyraźniej potrafił walczyć o swoje.„A owszem. Pogadamy w godzinach przyjęć". – Drzwi windy sięotworzyły i Anna pobiegła w stronę schodów, zostawiając ducha za sobą.LT3R2Czy to za sprawą wyobraźni, jako osobie pochodzącej zeŚrodkowegoZachodu twarze nowojorczyków wydawały się Annie ciekawsze, możebardziej wyraziste czy ostrzej rzeźbione niż skandynawskie rysy ludzi,jakich znała z dzieciństwa w Michigan. Po części właśnie uciekając przedkoniecznością poślubienia takiej skandynawskiej twarzy, przyjechała doNowego Jorku. W Ann Arbor skończyłaby jako czyjaś zdziwaczała,nieszczęśliważona.Nowy Jork natomiast oferował jej szansę,żektośpokocha ją niezależnie od wszystkiego, albo – ponieważ w mieście niebrakowało singielek – możliwość samotnegożyciabez poczucia wstydu. WAnn Arbor byłaby starą panną. W Nowym Jorku była singielką.Trzydziestodwuletnia Anna mieszkała teraz w jednopokojowymmieszkaniu na Upper West Side na Manhattanie. Jej kawalerka znajdowałasię na czwartym piętrze przedwojennej kamienicy, zbudowanej w latachdwudziestych. Z wychodzących na północ okien miała rozległy widok nadachy, gdzie sąsiedzi, trochę zminiaturyzowani, urządzali sobie barbecuealbo opalali się na małych tarasach.Wychyliwszy się nieco z okna przy schodach przeciwpożarowych,Anna mogła zobaczyć zielony skrawek Central Parku – bliżej drzew,kojarzących się jej z Ann Arbor, nie chciała się znaleźć. Tam, skądprzyjechała, była uważana za odmieńca, jak wiele innych osób, któreprzeniosły się do Nowego Jorku. Ze swoją błogosławioną anonimowościąNowy Jork stanowił mekkę dla wszelkich ekscentryków pragnących wtopićsię w otoczenie. W Ann Arbor było to niemożliwe. Na konserwatywnym ikonwencjonalnymŚrodkowymZachodzie zainteresowanie zjawiskami4LTR [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire