Carroll Jonathan - Alarm, Opowiadania z Fantastyki [1991-2001]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: Jonathan CarrollTytul: Alarm(Alarm Alone)Z "NF" 4/97I żyli długo i szczęśliwie. Do cholery, przecież tak właśnie miało być! Spotkali się, rozmawiali ze sobą, pokochali się, on poprosił, żeby wyszła za niego za mąż, a ona zgodziła się... dokładnie tak, jak to się miało zdarzyć.Ale choć mamy nadzieję, że istnieją jakieś reguły, w rzeczywistości wcale ich nie ma. Gorzej, bo staramy się postępować zgodnie z tym, co nie istnieje i kończymy jak on: siedząc w pustym mieszkaniu, zastanawiając się, gdzie ona może być, co robi w tej właśnie chwili, pewni, że jest to wspaniałe i seksy, po prostu nieporównywalne z czymkolwiek, co robiła wspólnie z nim.Widział tego drugiego mężczyznę. O to właśnie chodzi. W publicznym miejscu trzymała za rękę faceta z brodą a la van Dyck i w dodatku wytatuowanego! Wyglądał na rowerzystę albo kierowcę ciężarówki, z tych, co noszą czapki z otworkami dla wentylacji.A przecież zawsze nienawidziła tatuaży! Przynajmniej tak mówiła. Pamiętał nawet, jak się wyraziła: "Tatuaż jest jak trąd". No a teraz szła za rękę z panem trędowatym, podczas gdy jej mąż siedział w pustym pokoju gapiąc się w podłogę.Na dodatek tęsknił za wszystkim, co się z nią wiązało, nawet za tymi rzeczami, których szczerze nienawidził. Jej długimi czarnymi włosami przyczepionymi do białej emalii umywalki na kształt dziwnie wykaligrafowanych wzorów. Porozrzucanymi nieporządnie kosmetykami zajmującymi trzy czwarte szafki. Uporem. I tym słodziutkim głosem, kiedy przemawiała do kota. Każdej z tych rzeczy.Próbował wszystkiego, żeby o niej zapomnieć: Bali, drogiej wódki, randek z agencji towarzyskiej, historii Hioba. Problem jednak w tym, że nie chciał o niej zapomnieć. Nie chciał przestać myśleć o jej uśmiechu, o jej długich palcach, o tym, jak pogwizdywała krzątając się w kuchni. Jeszcze z nią nie skończył.A dzisiaj była ich rocznica. Cztery lata małżeńskiego szczęścia. Zabrałby ją na kolację i prawił komplementy. Kupiłby jej prezent - coś ekstrawaganckiego jak na ich możliwości, bo ostatecznie miłość jest ważniejsza niż stan konta bankowego. Może nawet wziąłby ją w jakąś podróż. Położyłby dwa bilety na ich małym stole i powiedział: "Jutro będziemy w Londynie".Kiedy tak siedział i myślał o tym, wydawało mu się, że mieszkanie rośnie i rośnie wokół niego i wreszcie czuł się jak pośrodku wielkiej stacji kolejowej. W drodze donikąd! Westchnął, podniósł się i postanowił pójść się napić. Usiądzie sobie w barze i poogląda mecz w telewizji. Cokolwiek, byle tylko oderwać myśli od niej. Może jego umysł pracujący na pełnych obrotach ustali, co do cholery ma zrobić z resztą życia.Na dworze było bardzo zimno i samochód nie chciał zapalić. Trrr... trrr... trrr... gasł raz po razie. Uchwycił mocno kierownicę poprzez wspaniałe skórzane rękawiczki, które podarowała mu na ostatnie urodziny. "No dalej, skurczybyku, nie rób mi tego! Nie dzisiaj". Trrr... trrr... znowu nic.Zawsze kiedy silnik nie chciał zapalić, mówiła: "Może go zalałeś". Bo tylko to wiedziała na temat samochodów, że jeśli zbytnio pompujesz pedałem gazu, zalewasz motor. Więc za każdym razem gdy był jakiś kłopot, według niej musiało to być zalanie. Stroił sobie żarty z tej jej wiedzy samochodowej, aż wreszcie szczypała go w ramię, żeby przestał. Raz zacięło się okno. Bardzo poważnie zapytał ją, czy nie myśli, że się zalało...Oparł głowę na kierownicy. Czuł się tak, jakby przyłożył do czoła nie kawałek plastyku, ale lodu. Bez cienia nadziei przekręcił jeszcze raz kluczyk i wtedy nagle silnik zaskoczył. Dzięki Bogu!W chwili gdy wyjeżdżał z parkingu, zobaczył niesympatycznego sąsiada, nazywała go: "Niedobry pan Musztarda". Czy naprawdę ona będzie mu tak towarzyszyć przez cały wieczór? "Może jest zalany", przezwiska, jakie nadawała ludziom, jej głos, kiedy przejeżdżał koło miejsc, gdzie zwykle robiła zakupy. Czy to wszystko będzie go torturować?Nie. Bar, który wybrał, był bardzo przytulny. Przez kilka następnych godzin czuł się tak, jakby wylądował z powrotem na Ziemi. Przysiadła się do niego duża blondyna imieniem Cora, jej chłopak dbał, żeby nie zabrakło im picia. Zaśmiewali się nawiązując nocną przyjaźń. Tak właśnie powinno być. Mili dla siebie ludzie, opowiadający historyjki i dowcipy tak śmieszne, że chichoczesz do bólu brzucha. Cory nie tknąłby za nic w świecie, ale był jej wdzięczny, bo trzy razy powtórzyła, że jest w jej typie.Kiedy przycisnęło go, by pójść do toalety i właśnie miał się podnieść, usłyszał za sobą głos: "Cześć, Cora". Coś szelmowskiego w tonie, jakaś sugestia intymności podpowiedziały mu, że ten ktoś musiał spędzić z Corą pewien czas w łóżku. Odwrócił się i ku swemu przerażeniu ujrzał pana Tatuowanego van Dycka. - Cześć! Gdzie się podziewałeś? Co żeś ostatnio nabroił? - powitała go najwyraźniej zachwycona Cora.Nawet kiedy już zostali sobie przedstawieni, Złodziej Żon nie patrzył na niego, tylko na dekolt Cory.- Cześć, jak leci?W jego głosie słychać było kompletny brak zainteresowania tym, jak leci drugiemu mężczyźnie.W porządku, to był właściwy moment! Odpowiednia chwila, żeby stanąć przeciwko tej świni, przeciwko własnej słabej naturze, przeciwko wszystkiemu, czym kiedykolwiek był i czego nie zrobił. Wstań. Złap chujka za koszulę, wyciągnij go na środek sali, przyłóż mu. Zrób coś!Akurat. Nie było w nim nic z Dżyngis-chana, ani jednego chromosomu. Ani Dżyngisa, ani Johna Wayne'a, ani jaj, ani grandezzy, ani niczego. Niczego dobrego. Złego zresztą też nie - sama bezbarwność i bezużyteczność. Można to kupować na tony i nawozić tym pole. Był tylko sobą, potrafiącym jedynie wstrzymywać oddech i z zaczerwienionymi policzkami zaciskać pięści, siedząc obok mężczyzny, który ukradł mu żonę.Nawet gdyby wyszedł od razu i tak przebywałby tam za długo. Cały alkohol, który wlał w siebie tej nocy, gdzieś wyparował i jego błogosławione efekty zniknęły, zanim jeszcze wyszedł z budynku. Wsiądzie do samochodu i pojedzie. To właśnie zamierzał zrobić. Jechać przed siebie, by zabić ból i upokorzenie, mijając drogowskazy i stacje benzynowe, jadąc donikąd. Tego właśnie potrzebował w taką noc.Miał swoją wielką szansę, ale wszystko, co potrafił, to zaperzyć się. Więc teraz pojedzie. A jeśli będzie chciał jechać przez całą noc, sam w samochodzie, który nie chce zapalić i przypomina mu o żonie, niech tak będzie. Będzie jechał całą noc i zobaczy przez szybę samochodową, jak wstaje świt. A nowy dzień zawsze przynosi nową nadzieję. Chociaż zrobiło się już wpół do drugiej, parking przed barem był pełen. Zazdrościł wszystkim tym szczęśliwym pijakom, siedzącym jeszcze w środku. Z goryczą stwierdził, że zazdrości właściwie każdemu, kto nie jest nim.Zanim zdążył zanurzyć się w pełnię smutku wywołanego tą myślą, usłyszał, jak z tyłu ktoś do niego podchodzi. Zaczął się odwracać i wtedy poczuł uderzenie w tył głowy. Upadł.Nie miał żadnych snów. Przeszedł prosto od rejestracji ostrego bólu do pełnej świadomości. "Gdzie u diabła ja jestem?" Ale nie mógł wymówić tych słów, bo usta miał zakneblowane, a ręce związane z tyłu.Panowała kompletna ciemność, ale wiedział, że jest w czymś, co się porusza. To był hałas, jaki robi samochód. Był w samochodzie. Po kilku sekundach uświadomił sobie, że leży w bagażniku. Po tym, jak ktoś go uderzył,został związany i wpakowany do bagażnika!Ogarnęła go panika. Zaczął się szarpać i usiłował krzyczeć mimo taśmy, która zaklejała mu usta. Nigdy w całym swoim życiu nie czuł się równie żywy. Nic nie liczyło się nigdy tak bardzo jak to, by się teraz uwolnić od taśmy, więzów i z bagażnika. Jeśli nie wydostanie się w tej chwili, oszaleje. I wreszcie coś robił, nie leżał jak owca wieziona na rzeź. Kopał i krzyczał ile sił.Nic się nie stało. Rzucał się, a samochód jechał dalej i choćby nie wiem czego próbował, nic nie mogło tego zmienić. Szczęśliwie pierwsza fala paniki przeszła, przynajmniej na jakiś czas.Zastanawiał się, kto u licha, chciałby go porywać. Nie miał niczego, nic nie wiedział, nie dysponował żadną władzą. Jakież Czerwone Brygady, Ariańskie Braterstwo, Lśniąca Droga i wszyscy mordercy wiedzieli, że w ogóleistnieje? Czy powinien się poczuć pochlebiony?Może to jacyś rozwścieczeni Arabowie, którym wystarczyłby jakikolwiek Amerykanin. Albo sadyści. Zabiorą go do lasu wraz z walizką pełną... no, rzeczy, a kiedy jego ciało zostanie odnalezione, nawet ci, którzy na niego trafią, odwrócą się chorzy z obrzydzenia. Znowu zaczął się szarpać.Na dobre lub złe, w chwilę po tym, jak dopadła go druga fala strachu, samochód gwałtownie się zatrzymał. Trzasnęło dwoje drzwi. Nikt się nie odezwał, za to usłyszał kroki. Gdzieś bardzo blisko w zamku obrócił się kluczyk i klapa nad nim skoczyła w górę. Oślepiło go światło.- Wysiadaj!- Nie może, jest związany.- No taaa.Oba głosy należały do Amerykanów. I były znajome.Po jakiejś chwili ktoś go przekręcił na kolana, a potem złapawszy go pod ramiona, wyciągnął z samochodu. Ponieważ świecono mu cały czas prosto w twarz, nie mógł zobaczyć, kto to.Położyli go na ziemi. Czuł się jak sparaliżowany oczekiwaniem, co zaraz nastąpi. Ktoś kopnął go w bok. Mocne kopnięcie, ale nie mordercze.- Przestań. - Dlaczego? Widziałeś, jak on uderzył? Znowu te znajome głosy. Bardziej niż bólem i strachem jego umysł zajęty był szukaniem odpowiedzi na pytanie, skąd zna te głosy.Światło zgasło. Zamrugał starając się odzyskać zdolność widzenia. Najpierw zobaczył dwie, potem trzy pary nóg. Jedne były w trampkach. Takich samych, jak te, które nosił jako nastolatek, wysokich, w czarno-białe paski.- Zdejmij taśmę. Pozwól mu mówić. Teraz już nie ma znaczenia, czy go usłyszą.Ktoś zaśmiał się złośliwie.Trampki zbliżyły się i czyjaś dłoń jednym brutalnym pociągnięciem zerwała taśmę z jego u... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire