Carol Gregor - Afrykańska przygoda, ● G

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carol Gregor
Afrykańska przygoda
Rozdział 1
Była czternasta pięćdziesiąt pięć. Frankie skręciła za róg i sprawdziła
adres. Numer piąty. To tu. Imponujący, okolony kolumnadą budynek z
czasów Regencji z marmurowymi schodami i oślepiająco białym stiukiem.
Numer wymalowany został czarną farbą na okrągłej tabliczce
umieszczonej na jednym z filarów.
Onieśmielona majestatem budowli dziewczyna wytarła nerwowo dłonie
o sukienkę. W bawełnianej beżowej szmizjerce czuła się nieswojo.
Ubranie to było stanowczo za eleganckie, zbyt obce. Nie cierpiała tej
kreacji. Zazwyczaj nosiła obcisłe dżinsy i podkoszulki lub luźne sukienki z
jaskrawej indyjskiej bawełny. Ciotka Jenny jednak uparła się, że jej
bratanica powinna sprawić sobie strój wizytowy. Teraz Frankie
przyznawała ciotce rację. Żadne z ubrań, jakie nosiła na co dzień, nie
pasowało na spotkanie z całkiem obcym mężczyzną, który miał zostać jej
szefem.
Spojrzała w górę. Okna budynku były zimne i martwe, a na progu nie
stała nawet pusta butelka po mleku, która wskazywałaby, iż budynek jest
zamieszkany.
W porządku, nieważne, mruknęła pod nosem dziewczyna dodając sobie
animuszu. Gdyby nie szukała pracy i nie chciała się w tym celu osobiście
spotkać z panem Fentonem, nie byłoby jej tutaj. Zresztą tej pracy i tak
pewnie nie dostanie. Bardzo nie podobała się jej obcesowa forma
zaproszenia. Nacisnęła dzwonek, uniosła wyzywająco głowę i czekała.
Wewnątrz cichego domu zabrzmiał ponuro gong. Frankie czekała
cierpliwie. W dłoń boleśnie wpijały się jej uszy plastikowej torby, więc
przełożyła pakunek do drugiej ręki. Krucha odwaga dziewczyny malała z
każdą chwilą i Frankie najchętniej odwróciłaby się na pięcie i czmychnęła
gdzie pieprz rośnie. Wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić. Jeśli
nie znajdzie pracy, nie zarobi pieniędzy. Nie zapłaci za mieszkanie i ze
wstydem wróci do domu w Yorkshire.
Ponownie nacisnęła dzwonek. Tym razem przytłumionemu gongowi
zawtórował dźwięk kroków. W drzwiach pojawiła się kobieta w średnim
wieku.
– Tak? – spytała lodowatym tonem.
– Nazywam się Frankie. Frankie O’Shea.
– Ach. – Brwi kobiety uniosły się w niekłamanym zdumieniu.
– Byłam umówiona – powiedziała zbita z tropu Frankie. Może wybrała
zły dzień i już na samym początku zaprzepaściła szansę otrzymania tej
pracy?
– Tak, tak... po prostu... zresztą nieważne. Lepiej niech pani wejdzie. –
Przepuściła ją przez drzwi. Przedpokój był przestronny i mroczny. Kobieta
szybko zaprowadziła gościa do salonu.
– Jestem Elaine Pye, sekretarka pana Fentona. Musi pani chwilę
poczekać. Dziś rano wypadło mu coś ważnego w Paryżu i wrócił dopiero
teraz. Już jedzie z lotniska, ale sama pani rozumie, ten ruch uliczny...
– No... tak. – Chciała spytać Elaine Pye, kim jest i co robi Cal Fenton,
ale pytanie wydało się jej nie na miejscu. Ponadto onieśmielał ją dystans
tej kobiety, a przede wszystkim otoczenie.
Rozejrzała się po pokoju. Przez trzy ogromne, sięgające od podłogi do
sufitu okna miała wspaniały widok na park. Szyby przysłonięte były
drogimi granatowymi kotarami z jedwabiu. Tu i ówdzie wisiały raczej
mroczne i niezwykle drogie holenderskie akwarele, a nad marmurowym
kominkiem lśniło lustro w pozłacanych ramach. W pokoju stały również
dwie kanapy pokryte szarą materią. Sprawiały zimne, odpychające
wrażenie mebli, na których nikt nigdy nie siadał.
– Czy to... ? – Odwróciła się w stronę Elaine Pye, ale spostrzegła, że
kobieta cicho wyszła z pokoju zostawiając ją samą.
Odruchowo zbliżyła się do okna. Na trawniku w parku bawiły się
dzieci, ale podwójne szyby skutecznie tłumiły dźwięk ich śmiechu.
– Mój Boże! – westchnęła i z ulgą postawiła na ziemi ciężką torbę. W
tej samej chwili przed budynkiem zatrzymała się czarna taksówka.
Wysiadł z niej ciemnowłosy mężczyzna i pośpiesznie wbiegł po schodach.
Rozległ się zgrzyt klucza, a następnie trzaśniecie drzwi wejściowych.
– Elaine! – usłyszała donośny, rozkazujący głos, a następnie stukot
wysokich obcasów sekretarki. – O której godzinie mam być w Brighton?
– O osiemnastej. Jurorzy chcą najpierw spotkać się na drinka.
– Do licha! Następnym razem nie zgadzaj się na mój udział w
przyznawaniu jakichkolwiek nagród.
– W salonie czeka Frankie O’Shea.
– Kto? Ach, tak. W porządku. Zaraz się tym zajmę. Potrwa to najwyżej
minutę. Połącz mnie z Andym Rawlinsem w Nowym Jorku.
Zajmie się czym? – pomyślała tępo Frankie.
– Dobrze, Cal. Ale zanim przyjdziesz do salonu, powinieneś...
Frankie usłyszała szybkie, zbliżające się kroki i w jednej chwili
ogarnęło ją przeczucie nieuchronnej katastrofy. Zupełnie jakby stała ze
związanymi rękami, a kat zakładał jej pętlę na szyję. Zdążyła jeszcze kilka
razy głęboko odetchnąć i już otworzyły się drzwi.
Stanął w nich wysoki, ubrany na ciemno mężczyzna – czarna koszula,
czarna skórzana kurtka, czarne spodnie. Miał czarne włosy i czarny
neseser, który niedbale rzucił na krzesło. Spojrzenie jego oczu wyrażało
niecierpliwość i znużenie.
– Frankie? Przykro mi, że musiałeś czekać...
Wynurzyła się z cienia rzucanego przez okienną kotarę. W mrocznym
pokoju jej sukienka wydawała się prawie biała, a kasztanowe włosy lśniły
w promieniach słońca wpadających przez szyby.
Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Na twarzy gospodarza pojawiło się
zdumienie.
– Dobry Boże! Dziewczyna! – wykrzyknął.
Jego słowa odbiły się echem od ścian pokoju. Frankie poczuła zawrót
głowy, ale natychmiast nad sobą zapanowała.
– Naturalnie, że dziewczyna. A kogo się pan spodziewał?
– A jak pani sądzi? Pewnie, że faceta! Młodego faceta. Frankie, też mi
imię dla kobiety!
– Dobre jak każde inne. Po prostu zdrobnienie od Francesca. Od
najwcześniejszego dzieciństwa nie znosiłam tego imienia. Zakonnice
wprawdzie próbowały mnie do niego przekonać, ale im to nie wyszło.
Jestem Frankie.
– Zakonnice?
– Prowadziły szkołę, do której chodziłam.
– Dziewczyna ze szkoły kościelnej! Tego jeszcze brakowało! Szkoda
tylko, że nikt mnie nie uprzedził. Poinformowano mnie, że dzieciak Mike'a
O’Shei szuka pracy. Podano mi jego imię.
– Dzieciak!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire