Camp Candace - Cudze dziecko (2003) Sam&Cassie, Camp Candace
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Candace Camp
Cudze dziecko
Cassie już dawno pogodziła się ze swym
wdowieństwem i z tym, że nigdy nie zostanie matką. Aż
nagle zmuszona jest zaopiekować się malutką córeczką
swojej pasierbicy. Z pomocą przychodzi jej Sam,
dotychczas ignorowany przez nią sąsiad... Jak Cassie
poradzi sobie z gwałtownie rodzącym się uczuciem - i
do cudzego dziecka, i do obcego mężczyzny?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To znowu ten sam facet!
Cassandra miała ochotę odwrócić się, nie otwierając drzwi.
Niestety już wiedziała, że ten człowiek jest irytująco natrętny i
obawiała się, że będzie tu przychodził tak długo, póki z nim nie
porozmawia. Poza tym i tak już zburzył spokój cichego popołudnia,
więc równie dobrze mogła zająć się namolnym gościem i raz na
zawsze mieć go z głowy.
Z zaciętą miną otworzyła drzwi i spojrzała na intruza w sposób,
który - miała nadzieję - przekona go, że ona nigdy w życiu nie
przystanie na jego propozycję.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej tak samo jak podczas
poprzednich wizyt, kiedy z uporem godnym lepszej sprawy składał tę
swoją beznadziejną ofertę. Zauważyła jednak, że tym razem jego
uśmiech był jakby trochę wymuszony. Czyżby znaczyło to, że
wkrótce przestanie ją nachodzić?
- Moja odpowiedź brzmi tak samo jak poprzednio - powiedziała
stanowczo. - Nie sprzedam panu ani kawałka ziemi.
Równie dobrze mógłby ją poprosić, żeby sprzedała mu kawałek
siebie. Na przykład palec. Co za różnica, obciąć sobie palec i
zainkasować za niego pieniądze, czy sprzedać choćby cząstkę tej
ziemia Ta ziemia należała do Philipa. Tutaj żył i tu umarł.
- Gdyby tylko zechciała mnie pani wysłuchać... - zaczął, posyłając
jej uśmiech, który wiele kobiet uznałoby za czarujący.
Kobiety lubią tak wyglądających mężczyzn. Jakby trochę
zaniedbanych, przebywających dużo na powietrzu: gęste
ciemnobrązowe włosy, złotobrązowe oczy jarzące się humorem, kiedy
się uśmiechał, opalona twarz poznaczona zmarszczkami od śmiechu...
Cassie była zadowolona, że jest odporna na tego rodzaju uroki. Od
śmierci Philipa nigdy nie zainteresowała się żadnym mężczyzną.
- Panie Buchanan, wysłuchałam pana już dwa razy. Dobrze zna
pan moją odpowiedź i nie rozumiem, dlaczego akurat teraz miałabym
zmienić swoje stanowisko.
- Moja prośba jest całkiem rozsądna - powiedział z pełnym
przekonaniem. Przysunął się odrobinę bliżej i pochylił się nieco, żeby
móc jej spojrzeć w oczy.
- Och, z całą pewnością ma pan rację - stwierdziła zgryźliwie. -
Jednak tylko pod warunkiem, że uzna się za rozsądne oczekiwać od
kogoś, by sprzedał panu swoją własność jedynie dlatego, że pan sobie
tego życzy.
Ja tak nie uważam. Być może uzna to pan za dowód
mojego ograniczenia umysłowego, ale mimo najszczerszych starań nie
dostrzegłam żadnego powodu, dla którego miałabym sprzedać panu
część swojej posiadłości jedynie dlatego, że pan tak sobie to wymyślił.
To nie moja wina, że kupując tę posesję, nie wziął pan pod uwagę
pewnych niedogodności, które...
- Ależ wziąłem je wszystkie pod uwagę - wpadł jej w słowo Sam
Buchanan. - Budowanie domów to mój zawód. Jestem przedsiębiorcą
budowlanym.
Nie rozumiał, dlaczego ta kobieta jest aż tak bardzo nieuprzejma.
Naprawdę zaczynała go już irytować.
Była ładna, prawie piękna, o kilka lat młodsza od niego. Miała
klasyczne rysy twarzy, oczy bardziej niebieskie niż jezioro leżące za
domem i jasne włosy spadające miękkimi lokami na ramiona. Ale
prawie zupełnie o siebie nie dbała. Włosy wiązała w koński ogon, ani
trochę się nie malowała, a ubranie miała wprawdzie kosztowne, ale
całkiem zwyczajne.
Nie nosiła żadnej biżuterii prócz zegarka i obrączki. Zdawało się,
że pragnie, by jej powierzchowność pozostała tak samo niemiła jak
zachowanie. Ilekroć się z nią spotykał, przybierała tę sama pozę:
szorstką i obronną, jakby miał zamiar ją skrzywdzić.
Wiedział, że jest wdową. Powiedział mu to Lew Mickleson,
poprzedni właściciel posiadłości, którą kupił Sam.
Ciekawe, pomyślał, czy to żal tak ją zmienił, czy zawsze była taka
wredna?
- Wiedziałem, że linia brzegowa jest za krótka jak na moje
potrzeby - tłumaczył, starając się zachować przyjazny i spokojny ton
głosu. - I trochę zbyt kamienista. A jednak zalety przewyższały tę
wadę. To była jedna z niewielu tak dużych posiadłości nad tym
jeziorem. To idealne miejsce, właśnie takiego szukałem. A dom
świetnie nadaje się do przebudowy. Zamierzam nadać mu taki kształt,
jaki sobie wymarzyłem.
- Tak, wciąż słyszę robotników - odparła sucho Cassie. - Dotąd
było tu cicho i spokojnie.
Zaraz jednak pożałowała swych słów, bo zabrzmiały wyjątkowo
nieżyczliwie. W ogóle od początku rozmowy przyjęła taką postawę.
Oczywiście to właśnie czuła do swego sąsiada i jego posiadłości:
nieżyczliwość i jeszcze raz nieżyczliwość. Zanim Buchanan zaczął
nachodzić ją w sprawie sprzedaży ziemi, jego robotnicy przez kilka
miesięcy zakłócali spokój, remontując dom, co było bardzo uciążliwe.
A jednak... a jednak nie powinna zachowywać się jak stara zrzęda.
Dlaczego zamieniła się w kogoś takiego? Ta myśl sprawiła jej wielką
przykrość. Cassie westchnęła głęboko.
- Proszę mnie zrozumieć, panie Buchanan., Wiem, że mój upór
uważa pan za nierozsądny, ale mam głęboki sentyment do każdej
piędzi tej ziemi i nie chcę, by cokolwiek tu się zmieniało. Z Philipem
szczególnie polubiliśmy jezioro i załamanie linii brzegowej ze skałą
na wschodzie. Duże kamienie po lewej stronie sprawiają, że to
miejsce zdaje się odludne i odizolowane od reszty świata.
Ustronność była tym, czego szukał Philip, kiedy przed siedmioma
laty kupowali tę posiadłość. Potrzebował ciszy i spokoju, żeby
odpocząć, odprężyć się po trudach wariackiego życia w Los Angeles.
Potem, kiedy cztery lata temu zamieszkali tu na stałe, cisza ich otuliła
i ukoiła, łagodziła ból, smutek i nieuchronny zabójczy marsz choroby,
której nie dało się zwalczyć.
- Naprawdę doskonale panią rozumiem i wcale nie mam zamiaru
naruszać pani spokoju. Chciałbym tylko kupić tamten maleńki
kawałek znajdujący się za kamieniami. Tyle tylko, żeby postawić
hangar na łodzie i urządzić małą przystań. Drzewa wszystko zasłonią i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]