Caine Rachel - Czas Wygnania 01 - Wyklęta(1), Książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RACHEL CAINE
CZAS WYGNANIA
01
WYKLĘTA
1
Wystarczyło jedno słowo, aby mnie zniszczyć po tysiącleciach bezpiecznego i spokojnego
życia, a tym słowem było: „Nie”.
Wypowiadając je, miałam świadomość, że będę musiała ponieść konsekwencje. Gdybym
tylko wiedziała, jak poważne się okażą i jak rozległe będą ich skutki, wątpię, czy odważyłabym się
odmówić.
Ludzie mówią, że niewiedza jest błogosławieństwem i być może to prawda, nawet dla
dżinnów.
Przez chwilę wydawało się, że mój kategoryczny sprzeciw nie wywoła żadnej reakcji.
Ashan, dżinn unoszący się przede mną - jeden z najstarszych spośród Starych - był lśniącym wirem
bez żadnej formy, istotą nieuwięzioną w ciele, taką jak ja.
Pomyślałam, że może tym razem moje nieposłuszeństwo nie zostanie ukarane, i wtedy
poczułam otaczającą mnie falę eterycznych prądów. Eter był światem, w którym żyłam, sferą
światła i energii, żaru i ognia. Miał niewiele wspólnego z niższymi sferami, tymi związanymi z
brudem i śmiercią. Żyłam w niebie, a fala poruszająca niebiosa nie wróżyła nic dobrego.
Patrzyłam, jak Ashan - brat, ojciec i moje bóstwo, niedawno ustanowiony Łącznik Matki
Ziemi z dżinnami - przybiera kształt i postać. Zrobienie tego tutaj wymagało potęgi; sama nie
próbowałam nigdy przybierać postaci w tym tak bardzo zmiennym świecie. Nie sądzę, żebym
pamiętała typowe kształty, a gdyby nawet, nie miałam mocy pozwalającej manipulować bytami w
tym świecie.
Eteryczna forma Ashana stała się złowieszczo zagęszczona i mroczna i czułam, jak fale
nabierają mocy, przekształcając rzeczywistość wokół nas. Barwne smugi i prądy, pastelowe i
doskonałe, nabrały ostrych krawędzi. Tęcze spłynęły krwią i łzami.
- Nie? - powtórzył ustami, które wyglądały niemal jak ludzkie, dając mi szansę na zmianę
odpowiedzi. Szansę na ocalenie.
- Nie mogę. Nie.
Tym razem tęcze zapłonęły. Zalała mnie następna fala, gorąca i przepełniona groźbą, i
poczułam dziwne rwanie, które szybko przeszło w... ból, o ile tylko można odczuwać ból, nie mając
fizycznej postaci. Instynkt podpowiadał mi, że jestem w niebezpieczeństwie.
- Daję ci ostatnią szansę - powiedział Ashan. - Cassiel, nie wystawiaj mnie na próbę. Nie
mogę pozwolić, żebyś się zbuntowała. Nie teraz. Rób, co ci każę.
Nie buntowałam się, ale on nie potrafił tego dostrzec, a ja nie umiałam wyjaśnić. Nigdy nie
słynęłam z rozsądku i nigdy się nie tłumaczyłam.
Milczałam.
- Sama zdecydowałaś o swoim losie. Pamiętaj o tym. Poczułam w środku szarpnięcie czegoś
rozgrzanego do białości, intensywność tego doznania parzyła moje wnętrze. Wyczułam dokładnie
moment, w którym Ashan zerwał moje połączenie z eterycznością, ze sobą, z matką nas wszystkich
- Ziemią.
A przede wszystkim z wszechpotężnym i nieodgadnionym Bogiem.
Dokładnie czułam chwilę, w której umarłam jako dżinn, i spadłam z krzykiem. Przeleciałam
przez liczne sfery niebios, przebijając je wszystkie i płonąc niczym spadająca gwiazda. Przybrałam
postać.
Trwałą.
Bolesną.
Upadłam twarzą w błoto i piach.
Zniszczona.
- Cassiel.
Ten głos był ledwie cichym szeptem, ale palił mi uszy jak kwas. Najcichszy dźwięk - nawet
mojego własnego imienia - sprawiał dotkliwy ból. Nigdy wcześniej nie zostałam zraniona, a teraz
tonęłam w śmiertelnym bólu. W upokarzającej, bezsilnej furii, bo zostałam uwięziona w ciele.
Okaleczona, odarta i odcięta.
A najgorsze, że to wszystko z mojej winy.
Chciałam uciec od głosu wypowiadającego moje imię i delikatnego dotyku gładzącej mnie
ręki. Moje nowo narodzone nerwy wyły, buntując się choćby przeciw sugestii nacisku. Nie
potrafiłam oddzielić myśli od przytłaczającego, miażdżącego brzemienia zmysłów, których nigdy
wcześniej nie próbowałam opanować, bo nigdy dotąd nie zadałam sobie trudu, by wejść w ludzką
skórę.
- Cassiel, to ja, David. Słyszysz mnie?
David. Tak. David był dżinnem, Łącznikiem tak jak Ashan. On zrozumie. Może mi pomóc.
Potrafił wyczuć przerażającą pustkę tam, gdzie wcześniej były moje moce i przekonać się, jaką
krzywdę mi wyrządzono. Może to powstrzymać.
- Pomocy - wyszeptałam, a raczej próbowałam wyszeptać. Nie wiedziałam, czy mnie
rozumie. Dźwięki, które wydostały się z moich ust, nie przypominały słów, tylko dzikie kwilenie
zranionego zwierzęcia. W mojej prośbie nie było elegancji, nie było elokwencji. Utraciłam wdzięk.
Znalazłam się w pułapce ciężkiego, opornego ciała i wszystko mnie bolało. Usiłowałam uciec od
tego bólu, ale bez względu na to, jak się wiłam, zmieniając skórę i przeobrażając, płonący ból
pozostawał. Agonia samotności, która mnie nie opuści.
Jego głos stał się donośniejszy, bardziej natarczywy, - Cassiel. Posłuchaj mnie. Te
transformacje są zbyt szybkie. Musisz wybrać jakiś kształt i pozostać w nim, rozumiesz? Inaczej
umrzesz. Przestań się przeobrażać! Nie rozumiałam tego. Cała byłam ciałem i nic nie wydawało się
właściwe ani prawdziwe. Wciąż na oślep zmieniałam swoją postać - długość nóg i rąk, wzrost i
wagę ciała, by po chwili zrezygnować z ludzkiego kształtu na rzecz czegoś mniejszego, czegoś
kociego, lecz wtedy robiło się jeszcze gorzej, wręcz gorzej niż źle, więc powróciłam do
człowieczego ciała i leżałam na boku, obolała i wyczerpana. Zamrugałam szybko - och, jak
niewiele widziały teraz moje oczy, jakie ograniczone widmo światła - i dostrzegłam, że przybrałam
postać kobiety, z długimi kończynami i bladą skórą. Włosy, które przesłaniały mi wzrok, także były
bardzo jasne - wręcz białe, z odcieniem lodowego błękitu. Pasował do straszliwego zimna, jakie
czułam w sobie.
Drżałam. Marzłam na kość. Nie wiedziałam wcześniej, że tak właśnie jest, gdy nerwy
szorują w taki sposób. Było to przerażające i upokarzające, gdy leżałam tak obnażona i tak
dziwacznie uformowana.
Poczułam coś ciepłego na moim nagim ciele i przylgnęłam do tego, jęcząc i nie mogąc się
opanować. Poczułam, jak unoszę się w objęciach, Davida, słaba niczym noworodek.
Wbiłam spojrzenie w jego twarz. Była taka odmienna. Nie jak jasny płomień, znany mi ze
sfery eterycznej; tu przyjął postać człowieka, mężczyzny. A jednak w gorącym miedzianym
odcieniu jego oczu i blasku skóry wciąż pozostawało coś z dżinna.
David zawsze uwielbiał przebywać pośród śmiertelników, podczas gdy ja ich unikałam, nie
myśląc nawet o przybieraniu ludzkiej postaci. Nigdy się nie przyjaźniliśmy, a jedynie od czasu do
czasu, kiedy nadarzała się okazja, byliśmy sojusznikami. Nikim więcej. Jak na ironię, znaleźliśmy
się w tym samym miejscu, choć dotarliśmy tu jakże odmiennymi drogami.
- Cassiel - odezwał się znowu i odgarnął mi włosy z twarzy, opierając moją głowę na swojej
piersi. - Co się z tobą stało?
Wydawał się szczerze zatroskany, choć nie należałam do jego grupy i nie był za mnie
odpowiedzialny. Ale David zawsze miał w sobie coś ludzkiego ze względu na swoje pochodzenie.
Fałszywie zrodzony, był dżinnem jedynie dzięki swojej mocy - wychował się wśród ludzi i wyrósł
na dżinna tylko z powodu katastrofalnej zagłady tysięcy istot. Nazywali oni samych siebie nowymi
dżinnami. Nie byli tacy jak Ashan. Ani tacy jak ja. My byliśmy prawdziwymi dżinnami,
zrodzonymi z mocy Ziemi. Tamci to tylko nuworysze, którzy pojawili się za późno.
- Słyszysz mnie? Co się stało?
Nawet gdybym zdołała się posłużyć swoimi nowymi ustami, płucami i językiem, nie byłam
w stanie wyznać, co doprowadziło mnie do tego żałosnego stanu, bez ujawniania więcej niż
powinien się dowiedzieć ktoś taki jak David.
Nie mogłam mu powiedzieć.
Pewnie to zrozumiał, bo zamiast dalej wypytywać skupił na mnie uwagę i poczułam ciepło
omiatające i przenikające mnie. Niosące ukojenie. Tak jak dłoń, którą gładził mnie po włosach, nie
chcąc dotykać mojej wrażliwej nowej skóry.
Wyraz jego twarzy się zmienił, a oczy rozszerzyły. Za rzadko widywałam z bliska ludzi,
żeby wiedzieć, co to oznacza.
- Zostałaś odcięta. Cassiel, ty umierasz. Dlaczego Ashan ci to zrobił?
Miał rację; umierałam. Dręczył mnie głód, mroczne źródło rozpaczy, które narastało z
każdym czerpanym z wysiłkiem wdechem. Dżinnom niepotrzebny jest ludzki pokarm; żywimy się
tym, co eteryczne... i co znalazło się teraz poza moim zasięgiem. Życie dżinna, sama jego istota,
zamknęło się przede mną.
Nic dziwnego, że tak bardzo bolało.
David podniósł mnie i poczułam siłę przyciągania krępującą ciało. A gdyby mnie upuścił?
Wyobraziłam sobie zderzenie z ziemią, ból i dopadła mnie koszmarna fala lęku. Skuliłam się w
jego ramionach, bezradna i wściekła na swoją niedoskonałość.
Cassiel Wielka. Cassiel Groźna.
Cassiel Wygnana.
Rozpostarłam zmysły, z dala od swojego topornego ciała, aby skupić je na otaczającym
świecie. Znajdowałam się w jakimś domu, nie mając pojęcia, jak tu trafiłam i jak odszukał mnie
David. Wszystko wydawało się zbyt jasne i ostre, za płaskie. Nie potrafiłam wyczuwać otoczenia,
tak jak powinnam, jak robiłam to jako dżinn; łóżko, na którym David ostrożnie mnie położył,
wydawało się chłodne i rozkosznie miękkie, ale to tylko nerwy reagowały na dotyk i temperaturę.
Ludzkie zmysły, przytępione i niezdarne.
Jako dżinn powinnam w jednej chwili dowiedzieć się wszystkiego o tym pomieszczeniu -
poznać jego historię, wiedzieć, gdzie i jak powstało. Mogłabym opowiadać o każdym drobiazgu,
gdybym tylko zechciała. Znałabym każdą rzecz, z jej najdrobniejszymi cząsteczkami, i byłabym w
stanie rozkładać ją i składać, mając dostateczne moce i zdolności.
Zamiast tego mogłam korzystać tylko z ludzkich receptorów, reagując jedynie na to, co
zewnętrzne, interpretując wszystko na podstawie wyglądu i zapachu, dotykając i nasłuchując. I
smakując. Coś o metalicznym smaku wypełniało mi usta. Krew. Przełknęłam ją i aż mnie zemdliło.
A więc krwawiłam. Na myśl o tym poczułam się jeszcze bardziej krucha.
Łóżko zapadło się nieco, gdy David usiadł na nim obok mnie.
- Cassiel - poprosił. - Spróbuj coś powiedzieć. Zwilżyłam wargi niewprawnym, mięsistym
językiem i wycisnęłam powietrze z płuc, usiłując wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- David. - Zabrzmiało tylko jego imię, ale i tak było to pewnym sukcesem. A on w nagrodę
uśmiechnął się do mnie.
- W porządku - stwierdził. - Zanim cokolwiek zrobimy, muszę przesłać ci trochę mocy.
Jesteś nieźle pokiereszowana. Nie przeciążę cię: przekażę ci tyle, ile trzeba, żebyś stanęła na nogi.
W porządku?
Ujął moją rękę w swoją dłoń - zrobił to delikatnie, jednak moje nerwy zaprotestowały
przeciw temu nieznanemu dotykowi. Zadrżałam cała w środku i uświadomiłam sobie, że to
niepokój ujawniony poprzez ludzkie instynkty.
Ten lęk narastał, gdy czułam ciepło, jakie David mi przekazywał; spływające na mnie... i
przepływające przeze mnie. Nie umiałam zatrzymać tego, co próbował mi dać. To było okropne,
jak obserwowanie ożywczej wody w rzece, gdy samej umierało się z pragnienia.
David zrezygnował z dalszych prób i usiadł prosto. Za nim, w otwartym oknie wschodziło
słońce; ognista kula w pomarańczowych, czerwonych i różowych barwach, ledwie przesłanianych
przez cienkie białe firanki. Odwróciłam twarz od tej gorejącej gwiazdy, nie umiejąc chłonąć jej
energii, co potrafiłam wcześniej jako dżinn. Pomięta pościel pachniała czymś ludzkim. Na stołku za
łóżkiem stało jakieś urządzenie mechaniczne z rozświetlonymi na czerwono cyferkami,
abstrakcyjny przedmiot, w którym dopiero po pewnym czasie rozpoznałam rodzaj elektronicznego
zegara. Rozumowałam tak wolno. Tak żałośnie, boleśnie powoli.
Szafa przy odległej ścianie pokoju była otwarta i zobaczyłam oszałamiająco barwne ubrania.
W pomieszczeniu roznosiła się ostra woń perfum, mydła i seksu.
- To pokój Joanne - wyjaśnił David. - Ona niebawem wróci. Cassiel, czy możesz spróbować
opowiedzieć mi, co się wydarzyło?
Pokręciłam głową, a raczej usiłowałam to zrobić - był to, jak sądziłam, powszechnie
zrozumiały gest zaprzeczenia. Chociaż wcześniej nigdy nie wcielałam się w ludzką postać, istniały
pewne sprawy, które dżinny znały, przyswajając je. Takie jak ludzkie języki. Ludzkie obyczaje. Nie
mogliśmy się od tego odciąć, nawet trzymając się z dala; ta wiedza przenikała przez sferę eteryczną
wprost do naszej niechętnie nastawionej świadomości.
Była to wina nowych dżinnów, którzy nie odcięli się do końca od swoich ludzkich korzeni i
przez to łączyli nas z tym marnym, krótkim człowieczym życiem.
David spojrzał na mnie poważnie, a potem przyłożył mi dłoń do czoła. Był to rodzaj
błogosławieństwa, gest bardzo łagodny i delikatny.
- Wiem, że cierpisz - powiedział. - Przykro mi, że nie
mogę ci pomóc, ale nie należysz do
mojej grupy. Jesteś od Ashana. Nie mogę przekazać ci mocy i nie potrafię cofnąć tego, co on z tobą
zrobił.
Ashan. No tak, byłam od Ashana. Byłam jednym ze starych dżinnów, pierwszych dżinnów,
którzy istnieli, zanim jeszcze człowiek zaczął chodzić po ziemi. Byłam duchem ognia i powietrza, a
teraz Ashan wcisnął mnie w to ociężałe, niesprawne ciało.
Starałam się z tym pogodzić. Sfera eteryczna wydawała się już taka odległa. Tak
nieosiągalna.
Porozmawiam z nim - oświadczył David i spróbował wstać. Uruchomiłam mięśnie siłą woli
i złapałam go za nadgarstek. Był to słaby chwyt, ledwie można byłoby powstrzymać w ten sposób
ludzkie dziecko, a na pewno nie dżinna, ale David zrozumiał ten gest. Znieruchomiał i wyczułam
jego przyspieszone tętno, nim skojarzyłam je z ponurym wyrazem jego twarzy. - Nie chcesz, żebym
odwiedził Ashana? Jesteś tego pewna?
- Jestem pewna - odparłam szeptem. A więc udało mi się wypowiedzieć na głos aż dwa
słowa. Poczułam się dziwnie uradowana. - I tak cię nie posłucha.
Zmęczył mnie wysiłek związany z wypowiedzeniem tego zdania i zamknęłam oczy, lecz
ciemność mnie przeraziła i otworzyłam je na nowo. David nadal patrzył na mnie ze zmarszczonymi
brwiami. Chciał zadać jakieś pytanie, ale powstrzymał się, pokręcił głową i ponownie pogładził
mnie po włosach.
- Odpocznij - powiedział. - Postaram ci się jakoś pomóc.
Zmagałam się z żałosnym poczuciem wdzięczności oraz widmem starej, władczej fali
pogardy. Pogardy dla niego za to, że się w ogóle o mnie zatroszczył, i pogardy dla siebie i swojej
przerażającej słabości.
- Odpocznij - powtórzył David, a ja, nie zważając już na nic, zagrzebałam się w ciepłą
pościel, w woń cudzej ludzkiej skóry, i ciemność zasnuła mi wzrok. Nie chciałam się poddawać.
Walczyłam.
Ale ciemność zwyciężyła.
Zbudziłam się na dźwięk kobiecego głosu, ironicznego i lekko rozbawionego.
- W porządku, Davidzie, nie wątpię, że znajdzie się rozsądne wyjaśnienie, dlaczego jakaś
naga dziewczyna leży w moim łóżku. Nie, mówię serio, masz jakieś... powiedzmy... pięć sekund,
żeby to wytłumaczyć.
Zamrugałam, obróciwszy się niezgrabnie w swoim kokonie z prześcieradeł i koców, i
ujrzałam stojącą nade mną kobietę ze skrzyżowanymi rękami. Była wysoka szczupła, miała długie
ciemne włosy i oczy jak szafiry. Jej skóra przypominała kruchą porcelanę, lekko pokrytą złotem.
Mimo że nie znałam się na subtelnościach ludzkiej mimiki, od razu odgadłam, że ta osoba
nie wygląda na szczęśliwą.
Usłyszałam, jak David poruszył się w drugim końcu pokoju, gdzie wcześniej usiadł w
fotelu. Odłożył trzymaną książkę i wstał, żeby podejść do kobiety i ją objąć.
- Ona ma na imię Cassiel. To dżinn. Zostanie tu tylko do czasu, aż pomogę jej odzyskać siły
- powiedział. - Coś jej się przydarzyło. Nie wiem, co, ale próbuję to ustalić.
- To jedna z twoich?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire