Cabot Meg Pośredniczka02 Dziewiąty klucz, word itd itp - rozne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JENNY CARROLL (MEG CABOT)
DZIEWIĄTY KLUCZ
1
Nikt mnie nie uprzedził o sumaku jadowitym. Och, wiedziałam, że będą palmy.
Owszem, o palmach słyszałam, zgadza się. Nikt jednak nie zająknął się ani słowem na
temat sumaka jadowitego.
- Otóż, chodzi o to, Susannah...
Ojciec Dominik mówił coś do mnie. Usiłowałam się skupić, ale, pozwolę sobie
zwrócić uwagę, sumak jadowity powoduje swędzenie...
- Na mediatorach, którymi jesteśmy właśnie ty i ja, Susannah, ciąży ogromna
odpowiedzialność. Do nas należy niesienie pomocy i pociechy nieszczęsnym duszom,
które cierpią, nie
mogąc na dobre opuścić świata żywych i przenieść się do świata
umarłych.
Nie mówię, że palmy to nie jest przyjemna rzecz, o nie. To było niesamowite,
wysiąść z samolotu i zobaczyć palmy, zwłaszcza że ostrzegano mnie, jak chłodne mogą
być noce w północnej Kalifornii.
Ale sumak jadowity? Jak to się stało, że nikt o nim nie wspomniał?
- Widzisz, Susannah, jako mediatorzy mamy obowiązek pomagać zagubionym
duszom dostać się tam, gdzie im przeznaczone. Jesteśmy kimś w rodzaju
przewodników. Duchowych łączników między dwoma światami. - Ojciec Dominik
postukał palcami w leżącą na biurku, nienaruszoną paczkę papierosów i spojrzał na
mnie wielkimi błękitnymi oczami niewinnego dziecka. - Kiedy jednak przewodnik
duchowy łapie kogoś za głowę i tłucze nią o drzwi szafki... rozumiesz, że tego rodzaju
zachowanie utrudnia zbudowanie zaufania w relacjach z naszymi zbłąkanymi braćmi i
siostrami.
Oderwałam wzrok od wysypki na rękach. Wysypka. To nie jest właściwe słowo.
To było coś jak grzyb. Nawet gorsze. Narośl. Podstępna narośl zdolna z czasem zająć
każdy centymetr mojej niegdyś nienagannie gładkiej skóry, pokrywając ją czer-
wonymi łuskowatymi guzami. Do tego, z bąbli wydzielał się płyn.
- Tak - powiedziałam - ale jeśli nasi zbłąkani bracia i siostry obrzydzają nam
życie, nie rozumiem, co to za zbrodnia, że czasem im porządnie dołożę...
- Nie rozumiesz, Susannah? - Ojciec Dominik ścisnął paczkę papierosów.
Znałam go zaledwie parę tygodni, ale wiedziałam, że ilekroć zaczyna bawić się
papierosami, których, nawiasem mówiąc, nigdy nie palił, był to znak, że coś go gryzie.
Tym czymś, jak się wydaje, w tej chwili byłam ja.
- Dlatego - wyjaśnił - jesteś mediatorką. Masz pomóc zbłąkanym duszom
osiągnąć duchowe spełnienie...
- Proszę posłuchać, ojcze Dominiku... - zaczęłam. Schowałam za siebie
wilgotne, oszpecone chorobą ręce. - Nie wiem, z jakimi duchami miał ksiądz ostatnio
do czynienia, ale te, na które ja wpadam, mają taką samą szansę na duchowe spełnie-
nie, jak ja na znalezienie w tym mieście przyzwoitej nowojorskiej pizzy. To się nie
zdarzy. Trafią do piekła albo do nieba, albo rozpoczną nowe życie jako gąsienice w
Katmandu, ale jakkolwiek na to patrzeć, żeby się tam dostać... potrzebują kopa w
tyłek.
- Nie, nie, nie. - Ojciec Dominik pochylił się w moją stronę. Nie mógł pochylić
się za mocno, ponieważ jakiś tydzień temu jedna z tych jego zbłąkanych duszyczek
postanowiła darować sobie duchowe spełnienie i zamiast tego wyrwać mu nogę.
Ponadto złamała mu parę żeber, spowodowała wstrząs mózgu, rozwaliła pół szkoły i,
zaraz, zaraz... co jeszcze?
A, tak. Próbowała mnie zabić.
Ojciec Dominik wrócił do szkoły, ale w gipsowym pancerzu, który sięgał od
lędźwi wysoko pod sutannę. Kto wie jak wysoko? Nie miałam ochoty się nad tym
zastanawiać.
Coraz lepiej radził sobie z kulami. W razie potrzeby byłby w stanie ścigać po
korytarzu spóźnialskich uczniów. Ale, jako że był dyrektorem, a zapisywanie spóźnień
należało do sióstr nowicjuszek, nie musiał. Poza tym to nie w jego stylu.
Za to historie z duchami, jak na mój gust, traktował odrobinę zbyt poważnie.
- Susannah - powiedział zmęczonym tonem - ty i ja, na dobre czy na złe,
urodziliśmy się z niewiarygodnym darem, zdolnością widzenia umarłych i
rozmawiania z nimi.
- Ksiądz znowu swoje - westchnęłam, przewracając oczami - z tym darem.
Prawdę mówiąc, ojcze, ja patrzę na to inaczej.
Pewnie. Odkąd skończyłam dwa łata, dwa lata! - nachodziły mnie,
prześladowały, nie dawały żyć niespokojne duchy. Przez czternaście lat znosiłam to,
pomagając im, jeśli to było możliwe, używając pięści, jeśli nie było innego wyjścia,
zawsze w strachu, że ktoś odkryje mój sekret i zostanę zdemaskowana jako dziwadło,
którym, z czego zawsze zdawałam sobie sprawę, jestem, ale co rozpaczliwie usiłuję
ukryć przed moją kochaną, dość już doświadczoną przez los mamą.
A potem mama ponownie wyszła za mąż i zabrała mnie do Kalifornii - w
połowie drugiej klasy, wielkie dzięki - gdzie, rzecz to niesłychana, spotkałam kogoś
dotkniętego tą samą koszmarną przypadłością, ojca Dominika.
Tylko że ojciec Dominik widzi ten nasz „dar” w zupełnie innym świetle. Jego
zdaniem daje on cudowną sposobność udzielania pomocy bliźnim w potrzebie.
Tak, w porządku. To dobre dla niego. Jest księdzem. Nie jest szesnastoletnią
dziewczyną, która, kto by pomyślał, chciałaby prowadzić jakieś życie towarzyskie.
Co do mnie, to sądzę, że „dar” powinien rzeczywiście coś „dawać”. Na przykład
nadludzką siłę, umiejętność czytania w myślach, czy coś podobnego. Nic z tych rzeczy.
Jestem zwyczajną szesnastoletnią dziewczyną - ponadprzeciętnie ładną, jeśli mogę
wyrazić swoją opinię - która przypadkiem rozmawia ze zmarłymi.
Wielkie rzeczy.
- Susannah - odezwał się poważnym tonem. - Jesteśmy mediatorami. Nie
jesteśmy... cóż, terminatorami. Mamy obowiązek działać w interesie duchów i pomóc
im przejść tam, gdzie im ostatecznie przeznaczone. Dokonujemy tego, udzielając im
wskazówek i delikatnie kierując, a nie dając pięścią w nos i odprawiając brazylijskie
egzorcyzmy wudu.
Przy słowie „egzorcyzmy” podniósł głos, chociaż wie doskonale, że uciekłam się
do tego środka, ponieważ nie miałam innego wyjścia. To nie moja wina, że przy okazji
zawaliło się pół szkoły. Z technicznego punktu widzenia to duch zawinił, nie ja.
- W porządku, w porządku. - Podniosłam ręce w geście „poddaję się”. - Od tej
chwili będę działała metodami księdza. Delikatnie. O rany! Wy z Zachodniego
Wybrzeża! Masaż plecków i kanapki z awocado, tak?
Ojciec Dominik pokręcił głową.
- A jak określiłabyś swoją technikę mediacji, Susannah? Cios w nos i kop w
tyłek?
- Bardzo zabawne, ojcze Dom - mruknęłam. - Czy mogę już wrócić do klasy?
- Jeszcze nie. - Przesuwał paczkę papierosów po biurku, obracając ją w palcach,
jakby zamierzał ją otworzyć. To by była afera. - Jak ci się udał weekend?
- Świetnie. - Podniosłam dłonie, wierzchem w jego stronę. - Widzi ksiądz?
Zamrugał, zdumiony.
- Mój Boże, Susannah, co to jest?
- Sumak jadowity. Fajnie, że nikt mnie nie uświadomił, że tu wszędzie można
się na niego natknąć.
- Nie wszędzie - sprostował ojciec Dominik. - Tylko na terenach lesistych. Byłaś
w lesie podczas weekendu? - Jego oczy zrobiły się nagle okrągłe za szkłami okularów.
- Susannah! Nie poszłaś chyba na cmentarz, co? Nie sama? Wiem, że uważasz się za
niezwyciężoną, ale dla młodej dziewczyny cmentarz w nocy nie jest bezpiecznym
miejscem, nawet jeśli jest mediatorką.
Opuściłam ręce i oznajmiłam zniechęcona:
- Nie nabawiłam się tego na cmentarzu. Nie byłam w pracy. Złapałam to
świństwo w sobotę wieczorem na party basenowym u Kelly Prescott.
- Party u Kelly Prescott? - Ojciec Dominik był wyraźnie zmieszany. - Skąd się
tam wziął sumak jadowity?
Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że powinnam była trzymać buzię na kłódkę.
Teraz nie da się uniknąć wyjaśnień wobec dyrektora szkoły - który jest również,
przypadkiem, księdzem - dotyczących tego, jak to w połowie przyjęcia rozeszła się
plotka, że mój brat przyrodni, Przyćmiony, i jego dziewczyna, Debbie Mancuso, robią
to przy basenie.
Nie przejęłam się tym, oczywiście, ponieważ wiedziałam, że Przyćmiony
przebywa teraz w areszcie domowym. Tata Przyćmionego, mój ojczym, który jak na
niefrasobliwego Kalifornijczyka okazał się zwolennikiem dość surowej dyscypliny,
uziemił Przyćmionego za nazwanie mojego znajomego pedałem.
No więc, kiedy rozeszła się pogłoska, że Przyćmiony i Debbie Mancuso bawią
się w lekarza przy basenie, byłam przekonana, że to pomyłka. Brad, upierałam się -
wszyscy poza mną nazywają Przyćmionego Brad, bo to jego prawdziwe imię, chociaż,
słowo daję, Przyćmiony pasuje do niego jak ulał - siedzi w domu, słuchając Marylin
Mansona przez słuchawki, jako że ojciec skonfiskował mu głośniki stereo.
Wtedy ktoś powiedział: „Idź i sama zobacz”, a ja popełniłam ten błąd, że
poszłam za jego radą, podchodząc na palcach do wskazanego okienka i zaglądając do
środka.
Nigdy nie zależało mi specjalnie na tym, żeby oglądać któregoś z moich
przyrodnich braci na golasa. Nie dlatego, że są brzydcy, czy coś. Śpiący, na przykład,
najstarszy, uchodzi za przystojniaka w Akademii Misyjnej imienia Junipero Serry,
gdzie uczęszcza do ostatniej klasy, a ja do drugiej. Ale to nie znaczy, że miałabym
ochotę go widzieć, jak paraduje po domu bez gatek. No i jeszcze Profesor, najmłodszy,
zaledwie dwunastoletni, słodziutki, z tymi swoimi rudymi włosami i odstającymi
uszami, ale bynajmniej żaden cud.
A co do Przyćmionego... Cóż, zwłaszcza jego nie chciałam oglądać
sauté.
W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]