Carolyn Hart - Śmierć na żądanie, ksiazki - haslo-123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAROLYN G. HART
ŚMIERĆ NA ŻĄDANIE
(Tłumacz: BEATA DŁUGAJCZYK)
I
Z osobna żaden z przedmiotów nie miał większego znaczenia. Niektóre zostały zdobyte
bez specjalnego trudu, inne skradzione przyjaciołom czy znajomym. Ich wartość była jednak
tak niewielka, że dawni właściciele, odkrywszy zgubę, reagowali co najwyżej lekkim
zdziwieniem.
Para gumowych rękawiczek chirurgicznych.
Kłębek mocnej, czarnej włóczki do cerowania dywanów.
Pęk dobranych kluczy.
Bezbarwny lakier do paznokci.
Zmywacz do paznokci.
Pojedyncza strzałka.
Był jeszcze jeden przedmiot, najważniejszy ze wszystkich.
II
Jako pierwszy zaczął ujadać duży owczarek collie, po nim zgodnym chórem odezwały
się spaniele, kręcące się nerwowo w swoich boksach, wreszcie od tynkowanych ścian odbiło
się basowe szczekanie wilczura.
Postać w korytarzu, pochylona nad dziurką od klucza w trzecich drzwiach od wejścia,
zamarła bez ruchu.
Do diabła z tymi przeklętymi psami.
Pot spływający po skórze dłoni opiętej cienką warstwą gumowych rękawiczek
chirurgicznych utrudniał operowanie kluczami. Teraz ujadały już wszystkie psy, nawet stary,
ślepy jamnik.
Czwarty z kolei klucz okazał się właściwy. Zamek ustąpił z krótkim szczęknięciem.
Znalazłszy się w środku, osobnik zamknął za sobą drzwi i zapalił latarkę. Snop światła
zatańczył po nieskazitelnie czystym linoleum na podłodze, omiótł biurko, następnie rząd
drewnianych szafek. Wszystkie byty pozamykane.
Cierpliwości. Szaleńczy jazgot psów nie ustawał, przenikliwe dźwięki odbijały się od
ścian, wwiercały w uszy. Gdy drzwi piątej szafki stanęły wreszcie otworem, dłoń w rękawiczce
wyciągnęła trzecią szufladkę, zawierającą dwie niewielkie, plastikowe fiolki. Każda z nich
opatrzona była etykietką z napisem Sucostrin.
Jill Kearney jechała jak zwykle z nadmierną prędkością. Szyby w samochodzie miała
opuszczone. Lubiła czuć na swojej twarzy chłodny powiew październikowego powietrza.
Kochała noce. W ciemnościach wszystko przybierało inną postać, nawet droga, ta sama droga,
którą znała tak dobrze, że mogła ją pokonywać z zamkniętymi oczami. Co za wspaniały zawód
sobie wybrała. Nieważne, że wszyscy uważają ją za szaloną. Zwykle po wieczornym obchodzie
o dziesiątej nie musiała już wracać do szpitala, teraz jednak ogromny doberman po operacji
wymagał obracania go na boki, by zapobiec zapaleniu płuc.
Tuż przed zakrętem droga obniżała się. Światła hondy omiotły samochód zaparkowany
w głębokim cieniu potężnego dębu. Dziwne miejsce na postój; pewnie ktoś ma kłopoty z
silnikiem. Honda przyspieszyła i skręciła w boczną drogę. Przez moment reflektory poko-
nującego ostry zakręt samochodu skierowane były niemal prosto w niebo i właśnie w tej chwili
błysk światła w trzecim oknie wschodniego skrzydła kliniki stał się bardzo wyraźny.
Zapiszczały hamulce. Jill wyłączyła silnik, zgasiła reflektory i wpatrzyła się w rząd
ciemnych teraz okien.
Coś musiało zaniepokoić psy. Ich szalone ujadanie docierało nawet tutaj, na parking.
A w jednym z okien przed chwilą zamigotało światło. Była tego zupełnie pewna.
Rozejrzała się po wyżwirowanym parkingu. Oczywiście ani żywej duszy. Kto poza nią
samą miałby czegoś szukać w klinice weterynaryjnej Island Hills o pierwszej w nocy?
Być może światło było złudzeniem, jednak na pewno nie było nim szczekanie psów.
Cóż, dla pewności lepiej będzie sprawdzić sale wschodniego skrzydła. Jill zabrała pęk kluczy i
wysiadła z samochodu.
Otworzyła tylne drzwi i zapaliła światła w holu. Poza ogłuszającym, basowym
szczekaniem i jazgocącym ujadaniem spanieli, wszystko wydawało się w porządku; podłoga
błyszcząca po wieczornym myciu, powietrze przesycone zapachem środków dezynfekcyjnych
i psów.
Jill się zawahała, potem odwróciła się i ruszyła korytarzem, otwierając mijane po
drodze drzwi.
Przekręciła klucz w drzwiach prowadzących do apteki, pchnęła je i już miała zapalić
światło, jednak wyciągnięta ręka nie zdołała dosięgnąć wyłącznika.
Pod czaszką poczuła eksplozję bólu.
III
Annie Laurance popatrzyła na aparat telefoniczny, a potem na trzymaną w ręku listę.
Czy ma zadzwonić do nich wszystkich i powiedzieć, że odwołuje spotkanie?
Ale co ma im powiedzieć? Że zachorowała na wiatrówkę?
Wzięła głęboki oddech i znowu wbiła wzrok w telefon. W końcu to jest jej księgarnia,
jej niedzielne wieczory. Jeśli ma ochotę odwołać...
Telefon rozdzwonił się nagle. I Annie, i jej czarna kotka Agatha podskoczyły
gwałtownie.
- Agatha, kochanie, wszystko w porządku - zawołała Annie, ale Agatha już
maszerowała w stronę swojej zwykłej kryjówki.
Dzwonek zabrzmiał ponownie.
Annie chwyciła słuchawkę, w ostatniej chwili mobilizując się, by nadać swojemu
głosowi odpowiednio uprzejme brzmienie.
- Słucham, “Śmierć na żądanie".
Moment ciszy, a potem znajomy głos, nieznośnie znajomy głos, dopytujący się
łagodnie:
- Czy oferujecie jakiś wybór? Defenestrację, dekapitację, strangulację?
- Max! - Skrzywiła się lekko, słysząc w swoim głosie tyle jawnego entuzjazmu. Pragnąc
to naprawić, powtórzyła oschle: - Max.
- Ten pierwszy “Max" bardziej mi się podobał - usłyszała w odpowiedzi. Znowu ten
leniwy, pogodny, pewny siebie głos.
- Gdzie jesteś?
- Droga Annie, od razu zmierza do sedna.
- Słuchaj, jestem zajęta i...
- Ani trochę czasu dla przyjaciół? Dobrych przyjaciół?
Mogła go sobie doskonale wyobrazić, opartego swobodnie na przykład o słupek
balustrady, jakby odgrywał rolę w jakiejś sztuce.
Albo może ma telefon komórkowy w samochodzie? Max zawsze lubił otaczać się
wszystkim, co najnowsze. Jego jasnoblond włosy są z pewnością rozwichrzone, usta
wykrzywione w pełnym ekspresji uśmiechu, a oczy, te cholerne, żywe niebieskie oczy,
błyszczą rozbawieniem.
- Odnalezienie cię zajęło mi diabelnie dużo czasu, kochanie. Mogłabyś przynajmniej
zapytać, jak udało mi się tego dokonać.
Milczała. Max nigdy nie potrzebował dodatkowej zachęty, by pochwalić się swoją
przenikliwością.
- W twojej dawnej Alma Mater byli dla mnie niezwykle uprzejmi. Wydałem przy tym
tyle forsy na międzymiastową, że mógłbym utrzymać Sprint* przez najbliższy kwartał.
- Dzwoniłeś do SMU?**- Poczuła, że głos jej drży lekko, i skrzywiła się ponownie.
*Sprint, prywatna kompania telefoniczna w USA, obsługująca rozmowy międzymiastowe i międzynarodowe.
(Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.)
** Southern Methodist University, prywatny uniwersytet w Teksasie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]