Carlyle Liz - Rodzina Lorimerów 02 - Dzielna niewiasta, Henrieta 3, Cykl Rodzina Lorimerów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
L I Z
C A R L Y L E
DZIELNA
NIEWIASTA
Prolog
Niewiastę dzielną
któż znajdzie?
Czerwiec 1818 r.
Lord Delacourt sądził, że to właśnie ta. Chodzący
ideał z piersiami jak dorodne brzoskwinie. Skąpa
ne w złotoróżowym świetle popołudniowego słoń
ca, które wdzierało się strumieniami przez świetlik
w dachu stajni, błyszczały i podskakiwały przy naj
drobniejszym ruchu, kusząc męskie usta.
Pochylił się, by lepiej widzieć. Brzoskwinki pod
skoczyły jeszcze raz, a Delacourt stwierdził, że
z chęcią da się sprowadzić na złą drogę. Był zdumio
ny - własnym pożądaniem i Wallym Waldronem,
którego nie podejrzewał o taki gust co do kobiet.
Nie był z początku przekonany, że ma ochotę
na igraszki na sianie, i to jeszcze z dziewką znajo
mego. Znudzony życiem i niezwykle wybredny wi
cehrabia z zasady wolał inne kobiety - takie, które
brały tylko jego szylingi i gasiły wyłącznie jego po
żądanie.
Mimo to kobieta - półnaga i z burzą ogniście ru
dych loków - była zbyt pociągająca, by zostawić ją
w spokoju. Aż do tej chwili dzień spędzany w New
market był wyjątkowo nieciekawy. Pierwsze cztery
5
gonitwy nie przyniosły żadnych wrażeń ani profi
tów. A w piątej Setting Star należący do Sandsa
pierwszy przybiegł do mety, zwyciężając w zakła
dach dwanaście do jednego. A jego koń przywlókł
się na szarym końcu, Delacourt opróżnił więc sa
kiewkę i ostatnią butelkę przyzwoitej brandy.
Waldron patrzył z iskrą w oku, jak Setting Star
przekracza metę. Wykrzywił usta w kąśliwym
uśmiechu i spojrzał na Delacourta. W stajni czeka
na niego pewna ponętna, rozgrzana kobietka,
oznajmił oślizłym tonem, ale ponieważ fortuna mu
dopisuje, wolałby nie ruszać się z miejsca.
Znudzony i zły wicehrabia postanowił obejrzeć
dziewczynę.
- Wiedz jedno, chłopie - powiedział Waldron,
mrugnąwszy okiem. - To ogień, nie kobieta! Praw
dziwa kocica, ma długie pazury i potrafi być ostra!
- Aha - odparł Delacourt bez entuzjazmu. Jesz
cze nie spotkał takiego kotka, który nie mruczałby
na jego widok.
Rzeczywiście wyglądała na niezłe ziółko. Balan
sując na odwróconym korycie, wicehrabia patrzył
z fascynacją, jak dziewczyna miękkim, wężowym
ruchem wkłada bawełnianą koszulkę. Kiedy sięg
nęła po pończochy, zaschło mu w ustach i w płu
cach zabrakło tchu, a gwar wyścigów utonął
w zmysłowym niebycie.
Och, tak. Delacourt chętnie zajmie miejsce Wal¬
drona u boku tej małej
fille de joie.
Nagle do niego
dotarło: Brzoskwinka już się ubiera! Spóźnił się.
Nim zdążył pomyśleć, zeskoczył z koryta i wszedł
do środka, zamykając za sobą drzwi.
Burza złotorudych loków podskoczyła, pończo
chy opadły na ziemię. Dziewczyna zasłoniła dłonią
usta, jakby nie spodziewała się gościa, a niebieskie
6
oczy omal nie wyszły z orbit. Zdumiony Delacourt
wziął ją w ramiona, przyciskając wargi do jej ucha.
- Cicho, słodka - szepnął. - Wally żałuje, że nie
mógł przyjść. Ale ja zadbam, byś nie czuła się roz
czarowana.
Ślicznotka najwidoczniej wolała Waldrona, bo
zaparła się dłońmi o ramiona wicehrabiego, pró
bując go odepchnąć.
- Co z ciebie za jeden? - syknęła. - Wynoś się!
Chyba oszalałeś?!
Mimo upojenia alkoholowego Delacourt czuł,
że ma przed sobą wyjątkowo doskonały okaz ko
biecej urody.
- Nie bądź taka - szepnął, łapiąc za okrągły ty
łeczek. - Będziesz miała ze mnie więcej pożytku
niż ze starego Wally'ego. I jeszcze zapłacę dwa
razy tyle. - Przyciągnął jej biodra, wepchnął kola
no między rozchwiane nogi i przechylił ją nieco
do tyłu.
Brzoskwinka szarpnęła się i zatoczyła w stronę
ściany. Otworzyła oczy jeszcze szerzej i nabrała
tchu, jakby zbierając się do krzyku.
Zdezorientowany Delacourt zasłonił dłonią jej
usta. Coś tu nie pasowało, ale krew pulsowała już
w jego ciele, rozgrzewając lędźwie. Dziewczy
na miała ogromne, prześliczne oczy i cudownie
pachniała. Znikły logika i racjonalne myślenie. Za
nim zdążył uporządkować rozbiegane myśli, za
chwiał się niezgrabnie, a jeden z butów zaplątał się
w rąbek jej koszuli.
Upadli razem na siano. Delacourt znalazł się
na górze. Jej koszula rozdarła się z głośnym trza
skiem, a dziewczyna, wciąż wijąc się jak piskorz,
otworzyła usta do krzyku. W Delacourcie walczyły
dwa uczucia - pożądanie i oszołomienie.
7
- Na miłość boską, Brzoskwinko - szepnął,
owładnięty wyłącznie myślą, że musi ją mieć. - Za
płacę ci podwójną stawkę. - Chcąc wzmocnić per
swazję, zabrał dłoń z jej ust i powiódł palcami
po udzie.
W odpowiedzi rudzielec nachylił się i go ugryzł! I to
mocno. A potem wbił mu pazury w szyję.
Ból był wyjątkowo podniecający. Delacourt za
brał rękę i spojrzał na nią, czując, że robi mu się
gorąco.
- A więc tego chcesz? - szepnął jedwabistym to
nem, zdumiony gustem starego Wally'ego. Rze
czywiście niezła sztuka!
Leżąca pod nim dziewczyna poruszyła się, kiedy
odnalazł jej usta. Zamarła na chwilę, a potem przez
moment sprawiała wrażenie, że się poddaje. Usta
rozchyliły się lekko, a ciało wygięło delikatnie.
No cóż! Wyglądało na to, że stary Wally trafił
w dziesiątkę. Perwersja bywa cholernie ekscytują
ca! Pocałował ją gwałtownie, z impetem wdziera
jąc się w jej usta. Jęknęła słodko, a potem oddała
pocałunek. Drżąc z rozkoszy, dotknęła językiem
jego języka, powiodła dłońmi po jego ramionach,
łopatkach i nieomal objęła go w pasie. Jeszcze
chwila, a jej prawa noga owinęłaby się wokół jego
kolana.
Sekundę później opanowała się. Szarpnęła kola
nem, nieomal pozbawiając go męskości.
Nie trafiła, ale była blisko.
Wiedział, że coś jest nie tak. A potem Brzo
skwinka wyrwała mu garść włosów. Trochę za du
żo tej namiętności, pomyślał. Trzeba uciekać.
Zanim zdążył się ruszyć, pannica ponownie
szarpnęła go za włosy, a potem wbiła pięść w że
bra. Do diabła! Delacourt zaczął się obawiać, że
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]