Card Orson Scott - Pieser, Opowiadania z Fantastyki [1991-2001]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: Orson Scott Card Tytul: Pieser(Dogwalker) Z "NF" 2/93Znalazłem się tam przypadkiem. Tylko dla Piesera wpakowałem się w tę historię. Pieser uznał, że mogę się przydać, co było prawdą. Powiedział jeszcze, że mogę się zabawić, ale to już zmyślił. Różni ludzie robili ze mną o wiele bardziej zabawne rzeczy od tych, które ja robiłem z nimi. Kiedy mówię, że myślę wertykalnie, to oznacza, że jestem metafizyczny, to znaczy symulowany, to znaczy martwy, tylko mój mózg jeszcze o tym nie wie i dalej rusza nogami. Oberwałem, kiedy miałem dziewięć lat. Leżałem spokojnie w łóżku, a jeden cap za ścianą strzelił do swojej damy. Pocisk przeszedł przez ścianę i trafił mnie w głowę. Wszyscy polecieli do nich, bo robili mnóstwo hałasu, więc byłem już w trzech czwartych trupem, zanim ktokolwiek zauważył, że oberwałem. Zapakowali mi głowę superdobrem i światłowodami, ale nie wiedzieli, który neutron powinien stukać w który i mój alchemiczny mózg z galarety stał się jak diament. Dobry Chłopak. Kryształowy Dzieciak. Od owego jasnego, elektrycznego dnia nie urosłem ani o cal, w żadnym miejscu. Kula nie trafiła w okolice genitaliów. Po prostu przełączyła przycisk dojrzewania w głowie. Święty Paweł mówił, że został eunuchem dla Jezusa, ale dla kogo ja jestem eunuchem? Najgorsze, że mam już prawie trzydziestkę i ciągle muszę stawiać barmanów pod sąd, zanim podadzą mi piwo. Marny zysk, bo chociaż sędzia przyznaje mi rację i oni płacą koszty, ciało mam tak małe, że zalewam się już małym piwem, a po dużym sikam i padam. Nie nadaję się na partnera do picia. Poza tym każdy, kto się ze mną pokazuje, wygląda na pedofila. Nie, nie próbuję wyciskać z was łez. Jestem przyzwyczajony, jasne? Być może królowa balu nigdy nie okazała mi Prawdziwej Miłości z podparciem na cztery punkty, ale mam pewien talent, niezwykle ważny dla niektórych ludzi i zawsze jakoś sobie radzę. Ubieram się dobrze, jeżdżę metrem i nie płacę podatku dochodowego. Jestem H-manem, Facetem od Haseł. Dajcie mi pięć minut z czyimś życiorysem, czy może raczej z jego autopsychoskopią, a dziewięć razy na dziesięć podaję hasło i wprowadzam was w jego najpaskudniejsze, śliskie, słodkie zbiory. Szczerze mówiąc, trafiam zwykle trzy razy na dziesięć. Większość woli to niż kazać komputerowi tracić rok na próby wystukania piętnastu znaków, żeby utworzyły właściwe H-sło. Szczególnie, że po trzeciej pomyłce odłączają wam telefon, blokują pliki docelowe i wzywają gliny. Niedobrze wam się robi? Taki miły chłopiec jak ja, zaangażowany w potępienia godną, karalną i nielegalną działalność? Być może, mam metr dwadzieścia i to w kapeluszu, ale umiem was zasymulować lepiej niż własna mamusia, a im dokładniej was poznam, tym mocniejszego mam haka. Znam nie tylko wasze aktualne hasło. Mogę napisać słowo na kartce, wsadzić ją w kopertę i zakleić, a wy idziecie do domu, zmieniacie hasło, otwieracie kopertę i ono tam jest - wasze nowe H, trzy razy na dziesięć. Jestem wertykalny i Pieser o tym wiedział. Dziesięć procent więcej dobra i nawet formalnie nie byłbym człowiekiem. Jestem jednak ciągle poniżej granicy, a nie o każdym kto maw głowie sto procent zwierzaka dałoby się to powiedzieć.Pieser podszedł do mnie pewnego dnia na Carolina Circle, gdzie stojąc na stołku grywam w elektryczny bilard. Nic nie mówił, tylko trzepnął mnie w ramię, więc - naturalnie - oberwał łokciem w jaja. Sporo dwunastolatków próbuje mnie popychać przy grze, więc czasem muszę dawać im szkołę. Jack Pogromca Olbrzymów. Bohater czwartoklasistów. Na ogół walę w żołądek, tyle że Pieser nie był dwunastolatkiem, więc mój łokieć trafił niżej. W chwili, gdy uderzyłem, wiedziałem, że nie jest dzieciakiem. Nie znałem go wcale, ale wyglądał na takiego, co dawniej często chodził głodny, a teraz nie dba o to, co je. Wtedy oczywiście nie myślał o jedzeniu, siedział tylko na podłodze oparty o grę Bij Szyitów i patrzył na mnie tak, jakbym był dzidziusiem, którego właśnie ma przewinąć. - Mam nadzieję, że jesteś Dobry Chłopak - nawija. - Bo jak nie, to odniosę cię do mamusi w trzech małych plastikowych salaterkach. Nie brzmiało to tak, jakby chciał mi grozić. Raczej jakby był główną płaczką na własnym pogrzebie. - Chcesz robić interesy, to używaj języka zamiast łap - odpowiadam. A mówię to naprawdę zraszająco, czyli przepraszająco z podkreśleniem, że ciągle go jeszcze olewam. - Chodźmy stąd - mówi. - Muszę sobie załatwić wsparcie. Podatek płaci się od zarobków. Poszliśmy do Iveya i stanęliśmy koło odzieży dziecięcej. Wytłumaczył mi, o co chodzi. - Jedno H-sło - mówi. - Tylko żadnych pomyłek. Jeśli nie trafimy, facet traci robotę i może nawet idzie do pudła. Powiedziałem "nie". Trzy trafienia na dziesięć to najlepsze, na co mnie stać. Żadnych gwarancji. Moje wyniki świadczą o mnie, ale nikt nie jest doskonały, a ja nawet się nie zbliżyłem do doskonałości. - Daj spokój - rzuca. - Muszą być jakieś sposoby, żeby mieć pewność. Jeśli możesz trafić trzy razy na dziesięć, to co się stanie, kiedy będziesz wiedział o facecie więcej? Kiedy się z nim spotkasz? - No dobra. Może pół na pół. - Posłuchaj, nie możemy próbować drugi raz. Może nie zgadniesz. Ale czy wiesz, kiedy nie trafiasz? - Mniej więcej co drugi raz kiedy się pomylę, wiem, że się pomyliłem. - Czyli mamy trzy czwarte szansy, że będziesz wiedział, czy je znalazłeś? - Nie - tłumaczę. - Bo co drugi raz kiedy trafiam, nie wiem, że trafiłem. - Szlag-g - mówi. - To zupełnie jak robić interesy z moim młodszym bratem. - I tak cię na mnie nie stać. Biorę przynajmniej dwie dychy, a twoja karta na pewno ledwie wystarczy na śniadanie. - Proponuję ci udział. - Nie chcę udziału. Chcę gotówkę. - To pewna sprawa - przekonuje, rozglądając się uważnie. Jak gdyby podejrzewał, że założyli podsłuch w tabliczce z tekstem "Szorty chłopięce, rozmiary 10-12". - Mam wtykę w Kodach Federalnych. - To pestka. Ja mam pluskwę w tyłku Pierwszej Damy i czterdzieści godzin nagrania jej pierdnięć. Mam niewyparzoną gębę. Po raz kolejny przekonuję się o tym dobitnie, kiedy pakuje mi twarz w stos krótkich spodenek. - Popróbuj tego, Dobry. Nie cierpię, kiedy ludzie mnie popychają. I wiem, jak ich zmusić, żeby przestali. Tym razem wystarczyło, żebym zaczął płakać. Głośno, jakby mnie bolało. Wszyscy się oglądają, kiedy dziecko zaczyna płakać. - Już będę grzeczny - powtarzałem. - Nie bij mnie! Będę grzeczny. - Zamknij się - powiedział. - Wszyscy na nas patrzą. - To uważaj z łapami - mówię. - Jestem przynajmniej dziesięć lat starszy od ciebie i przynajmniej dziesięć razy sprytniejszy. Teraz wyjdę ze sklepu i jeśli zobaczę, że za mną leziesz, zacznę wrzeszczeć, że rozpiąłeś rozporek i pokazałeś mi siusiaka. Kiedy raz wyjdzie na to, że napastujesz dzieci, będą cię zwijać za każdym razem, kiedy w promieniu stu mil od Greensboro oberwie jakiś szczeniak. Zrobiłem to już kiedyś i wiem, że działa, a Pieser nie był durniem. Niepotrzebnego przesłuchania przez gliny na pewno wolałby unikać. Myślałem więc, że każe mi się odpieprzyć i na tym sprawa się skończy. A on mówi zamiast tego: - Przepraszam cię, Dobry. Czasem nie panuję nad rękami. Nawet ten cap, który mnie postrzelił, nigdy nie powiedział, że przeprasza. Z początku pomyślałem, co to za oferma, że tak się płaszczy. Potem postanowiłem trzymać się go, żeby sprawdzić, jaki człowiek potrafi pokajać się przed dzieciakiem wyglądającym na dziewięć lat. Nie wierzyłem zresztą, by naprawdę było mu przykro. Potrzebował mnie do trafienia H-sła i wiedział, że nie ma wyboru. Z tym, że większości ulicznych bokserów brakuje inteligencji nawet na to, żeby pod wpływem stresu wymyślić właściwe kłamstwo. Od razu wiedziałem, że to nie zwyczajny oszust czy drugorzędny pomocnik, bo tacy zawsze przez jakieś głupstwo pieprzą każdą robotę. W jego twarzy była głębia, to znaczy, że na szyi rosło mu coś więcej niż tylko podstawka pod włosy, czyli że w środku miał dość mózgu, żeby umieć wsadzić ręce do kieszeni w innym celu niż bawienie się fiutem. Dokładnie wtedy uznałem, że jest wrednym, kłamliwym sukinsynem. Akurat dla mnie. - Po co chcesz się dostać do Kodów Federalnych? - spytałem. - Kasacja zapisu? - Dziesięć otwartych zielonych - on na to. - Kodowanych na nieograniczone podróże międzypaństwowe. Z całą identyfikacją, jak dla prawdziwej osoby. - Prezydent ma zieloną kartę - mówię. - Szefowie Połączonych Sztabów mają otwarte zielone. Ale to już wszyscy. Nawet wiceprezydent USA nie otrzymał wystarczających uprawnień. - Owszem, otrzymał. - Rozumiem, wiesz wszystko najlepiej. - Potrzebne mi H. Mój człowiek może nam zrobić czerwone i niebieskie, ale otwarte zielone musi załatwiać taki biurowy szczur, dwa poziomy w górę. Ten mój wie, jak się do tego zabrać. - Na pewno nie chodzi tylko o hasło - myślę głośno. - Ten gość, który robi zielone karty, musi przyłożyć do tego swój palec. - Wiem, jak załatwić palec. Potrzebny jest i palec i hasło. - Jeśli zabierzesz mu palec, on to gdzieś zgłosi. A nawet jeśli go przekonasz, żeby nie, to i tak ktoś zauważy, że zniknął. - Latex - rzuca. - Weźmiemy odcisk. I nie zaczynaj mnie uczyć, jak mam wykonać swoją część roboty. Ty załatwiasz H-sło, ja palce. Wchodzisz? - Za gotówkę. - Dwadzieścia procent. - Mało. - Facet w Kodach dostaje dwadzieścia, dziewczyna, która załatwia palec, dostaje dwadzieścia, a ja biorę cholerne czterdzieści. - Nie sprzedasz ich chyba na ulicy. - Są warte milion za sztukę - mówi. - Dla pewnych nabywców. Oczywiście, miał na myśli Organiczną Mafię. Sprzeda dziesięć i moje dwadzieścia procent urasta do dwóch baniek. Nie dość, żeby być bogatym, ale wystarczy na wycofanie się z życia publicznego, a może nawet na pewne kosztowne leki, które mogą wywołać zarost na mojej twarzy. Muszę pr... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire