Card Orson Scott - Gdy Bóg gra fair o jeden raz za wiele,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Orson Scott Card
GDY BÓG GRA FAIR O JEDEN RAZ
ZA WIELE
Spotkałem starego towarzysza na przyjęciu w londyńskiej ambasadzie. Oczywiście
poznaliśmy się dopiero po dłuższej chwili - zawsze tak bywa po upływie lat. Ledwie zdążyliśmy
skinąć do siebie na powitanie, gdy znaleźliśmy się obaj w zasięgu wyjątkowo głośnej rozmowy,
zdominowanej przez najbardziej irytujący typ Amerykanina. Był to waszyngtoński lobbysta,
jeden z tych, których zawód polega na podkupywaniu głosów senatorów, a teraz, nieco na rauszu,
popisywał się tym, jak dogłębnie rozumie nieczyste rozgrywki rządowe, nie milknąc nawet na
moment. Nudziarz.
- Wszyscy historycy to durnie! - wykrzykiwał. - Tak samo politycy i dziennikarze! Wydaje im
się, że trzymają rękę na pulsie światowych wydarzeń, ale gdy dzieje się coś naprawdę ważnego -
powiedzmy zwycięstwo kapitalizmu nad komunizmem jedyną osobą, jakiej to nie zaskakuje, jest
Bóg.
To było więcej niż mój towarzysz mógł znieść.
- Powinien pan wiedzieć - oznajmił - że dla samego Boga również stanowiło to niespodziankę.
Stwierdzenie to było tak szokujące - a reszta towarzystwa do tego stopnia pragnęła usłyszeć inny
głos, czyjkolwiek głos - że zapadła cisza i mój towarzysz zyskał szansę opowiedzenia całej
historii (a wiedziałem, że wręcz konał z pragnienia podzielenia się nią z innymi).
- No dobrze - rzekł. - Nie zabierze to wiele czasu, choć większość z was i tak mi nie uwierzy.
- Proszę nas wypróbować - powiedziała jedna z kobiet, a on wzruszył ramionami, uśmiechnął się
i rozpoczął opowieść.
Działo się to pod sam koniec 1841 roku. Bóg wybrał się incognito do swego ulubionego pubu
w Manchesterze. Wyglądał jak każdy inny zmęczony robotnik, opróżniający kufel przed
powrotem do wypełnionego rozwrzeszczanymi dzieciakami mieszkania i żony, która po całym
dniu spędzonym przy krosnach nie ma dla niego nawet jednego ciepłego słowa. Jego dłonie
pokrywał brud, ubranie było poplamione potem, a na twarzy malował się smutek, toteż nikt nie
miał ochoty przysiąść się do niego. Powinien, więc poczuć pewne zaskoczenie, gdy do jego
stolika podszedł krzepki bankier o silnych dłoniach. Lecz oczywiście dla Boga nic nie może być
niespodzianką, natychmiast też rozpoznał swego goś-cia
- Dobry wieczór, Lucyferze - powiedział Bóg, mierząc towarzysza uważnym spojrzeniem. - Jeśli
już upierasz się przy używaniu ciał moich dzieci, to czemu nie wybierzesz jakiego zdrowszego?
- Przyzwyczajaj się - odparł diabeł. - Wszyscy najlepsi ludzie porosną teraz tłuszczem. Ten cały
interes z maszynami, który uruchomiłem, już zmienił świat. Mnóstwo pieniędzy, bezustanna
praca w zamkniętych pomieszczeniach, brak ćwiczeń... Sprawię, że ludzie będą napychać swe
ciała słodyczami i tłuszczami, póki nie zaczną padać trupem, nie przeżywszy nawet potowy
życia. Ta robótka będzie przynosić plony przez stulecia.
- Czyli mniej więcej do potowy lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku - skorygował Bóg. -
Wtedy bogaci będą mieli dość czasu na wszelkie ćwiczenia, a klasy średnie zaczną naśladować
ich sprawność i wysportowanie.
- Tak, zgadza się. Ale dopilnuję, by u bogatych weszło w modę mocne przypiekanie się na
słońcu i kiedy ustąpi fala zawałów, załatwię ich rakiem skóry.
- I jelita grubego - mruknął Bóg.
- Naprawdę psujesz mi całą zabawę, kiedy tak popisujesz się swoją wszechwiedzą.
- Lepiej by było, gdybyś częściej o tym pamiętał, Lucyferze. Zawsze wyprzedzam cię o krok.
- Jakbym o tym nie wiedział! Cała ta historia z Hiobem.
- Ty wciąż tylko o jednym - Szatan zupełnie nie umiał przegrywać.
- Bo dalej uważam, że oszukiwałeś. Od początku wiedziałeś, że on cię nie przeklnie.
- Owszem. I powiedziałem ci, że wiem. Ale ty nie wierzyłeś.
- Przyznaję, mój błąd -diabeł uśmiechnął się szeroko. - Postawisz mi kufel?
- Sam sobie kup - odparł Bóg. Szatan gestem wezwał barmana.
- Mój dobry człowieku! - zawołał. - Po kuflu dla mnie i mojego przyjaciela. Och, jak w tym
momencie zwróciły się ku nim oczy wszystkich obecnych. Bogaty kupuje coś biednemu i to
otwarcie. Co na to ludzie? Bóg, rzecz jasna, wiedział. Niektórzy pomyśleli, że ten biedny staruch
musi mieć ładną córkę i bogaty chce z niej zrobić dziwkę. To tylko dowód, jak paskudny stawał
się świat. Czasami Bóg czuł ogromne przygnębienie. Dać im parę, a oni stworzą z jej pomocą
duszne fabryki. Tania energia miała sprawić, by dla każdego wystarczyło jedzenia. Stworzyłem
bogaty świat, lecz oni i tak zdołali wyprodukować wszędzie mnóstwo biedy, nieszczęść i
beznadziei. Lucyfer z upodobaniem przypisywał sobie wszystkie zasługi, ale może po prostu
ludzie sami tego pragnęli.
Na stole pojawiło się piwo. Lucyfer z dostojeństwem zapłacił dziewczynie, która je przyniosła.
Oczywiście dał bezwstydnie wysoki napiwek. Tak właśnie działał wąż - ze wszystkich sił stara
się, by zamienić ich życie w piekło, po czym daje kilka hojnych datków i zyskuje opinię
szczodrego.
- Cóż, muszę to przyznać - stwierdził Bóg sącząc napój. - Naprawdę udało ci się stworzyć tu w
Anglii coś okropnego. I widzę, że na tym nie koniec. To się rozszerza. W końcu będzie miało
podobne efekty, co niewolnictwo w Ameryce. Miną dziesiątki lat, nim uda mi się uleczyć rany.
- Hmmmm - odparł Lucyfer.
- Jasne, że potrafię. Mogę naprawić to wszystko i wiesz, że to zrobię. Ten twój nieszczęsny
kapitalizm. Jest w tak oczywisty sposób niesprawiedliwy, że porządni ludzie niedługo zaczną się
przeciw niemu buntować. Mogę go zniszczyć w ciągu stu lat.
- Och, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - mruknął diabeł.
- Czuję w powietrzu kolejny zakład.
- Nie zakładaliśmy się na serio od czasu Hioba. I byłem wtedy naprawdę bliski zwycięstwa,
musisz mi to przyznać.
- Lucyferze, przecież wiesz, że zawsze znam z góry wynik. Po co nadal się ze mną zakładasz?
- To właśnie będzie jeden z warunków - wyjaśnił Szatan. - Musisz zamknąć oczy.
- Oczy?!
- Przyrzeknij, że nie będziesz sprawdzał, jak się wszystko ułoży.
- Z pewnością byłbyś zachwycony, gdybym zgodził się na coś takiego.
- Nie na zawsze - uspokajał Boga Lucyfer. - Tylko na półtora wieku. Do początku 1992 roku.
Wtedy znów będziesz mógł sobie być wszechwiedzący. Ileż w końcu mogę zdziałać przez sto
pięćdziesiąt lat?
- Dobre pytanie. Ile możesz zdziałać przez sto pięćdziesiąt lat?
- Zakładam się, że doprowadzę do tego, by w 1992 sytuacja była jeszcze gorsza niż obecnie, a
jednak w opinii najlepszych z ludzi będzie to wyglądało na poprawę.
- To dość mgliste warunki - zauważył Bóg.
- Dobrze, wyrażę to inaczej. Zakładam się, że w roku 1992 sprawię, by miażdżąca większość
porządnych ludzi na całym świecie uważała, że kapitalizm to najlepszy, najsprawiedliwszy i
najcudowniejszy system ekonomiczny, jaki istnieje.
- Co za bzdury.
- I że ci sami ludzie będą przekonani, iż twój sposób postępowania - sprawiedliwy podział dóbr
doczesnych pomiędzy wszystkich - to najbardziej brutalny, niesprawiedliwy, potworny system w
historii. Zostanie całkowicie zdyskredytowany.
- Żeby tego dokonać, musiałbyś sprawić, by ludzie stali się głupsi niż małpiatki - stwierdził Bóg.
- A zatem stoi? Żadnego podglądania - kiedy zacznę wprowadzać w życie moje plany, nie wolno
ci nawet na moment zajrzeć w przyszłość.
- Tylko bez przymusu - zastrzegł Bóg. - Żadnych opętań. Możesz stosować jedynie łagodniejsze
metody.
- Kłamstwa - odparł Lucyfer. - Chciwość. I żądza władzy.
- I przez cały ten czas mogę działać przeciw tobie.
- Dokąd tylko będziesz trzymał ręce przy sobie. I żadnych rzutów oka w przyszłość.
- Wydaje ci się, że jesteś bardzo sprytny.
- Tak mnie stworzyłeś.
- Myślałem, że dzięki tobie życie stanie się nieco bardziej interesujące.
- Wiem. To było przedtem, nim zacząłeś naprawdę przejmować się tymi ludźmi.
- Zawsze się nimi przejmowałem.
- Przypuszczam nawet, mój drogi Boże Wszechmogący, że w rzeczywistości dopiero, kiedy
sprawiłem, by stali się tak ciemni i nieszczęśliwi, zacząłeś naprawdę czuć dla nich współczucie.
Przyznaj - nudzili cię, kiedy jeszcze mieszkali w ogrodzie.
- Tęskniłem za towarzystwem - odrzekł Bóg.
- A ja ci nie wystarczałem?
- Ty nie jesteś towarzystwem – stwierdził Bóg - tylko konkurencją.
- Przyjmujesz zakład?
- A stawka?
- Jeśli wygram, to ja zniszczę następnym razem świat.
- Nie ma mowy.
- Daj spokój, stary, przecież wiesz, że jeśli faktycznie wygram ten zakład, będziesz musiał i tak
rozwalić to wszystko i zacząć od początku, tak jak to było z Noem.
- Żeby zalać wodą całą ziemię, musiałem zawiesić działanie wszystkich praw chemii i fizyki -
powiedział Bóg. -Ty nie masz takiej mocy.
- Widzisz? Nie ma się więc o co martwić.
- Wiem, że kryjesz w zanadrzu jakąś sztuczkę.
- Tak, i gdybyś naprawdę chciał, mógłbyś ją stamtąd wydobyć i w ten sposób poznać moje
zamiary. Ale ty przecież grasz fair.
- A ty nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]