Card Orson Scott - Alvin 08 - Krysztalowe miasto, ORSON SCOTT CARD

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Orson Scott Card
Kryształowe Miasto
Przełożyła Maciejka Mazan
Chrisowi i Christi Baughan dobranej parze
 1
Nueva Barcelona
Wyglądało na to, że do Nueva Barcelona zjechał cały świat, głównie na
pokładach parowców. Choć mgła na Mizzippy była tak gęsta, że Biali nie
potrafili się przeprawić na zachodni brzeg rzeki, parowce kursowały przez
kanał, przewożąc towary i pasażerów – gdyby przewoziły pieniądze i rzucały je
pod nogi tym, którzy akurat prowadzili interesy u ujścia rzeki, wyszłoby na
jedno.
W obecnych czasach byli to głównie Hiszpanie – przynajmniej oficjalnie.
Nueva Barcelona należała do nich; w całym mieście stacjonowali ich żołnierze.
Ale obecność wojska także coś oznaczała. Na przykład, że Hiszpanie nie są
pewni, czy utrzymają miasto. Nie tak dawno temu zwano je Nowym Orleanem;
nadal było w nim wiele dzielnic, gdzie należało znać francuski, jeśli miało się
nadzieję na kęs jedzenia albo dach nad głową. Ci, którzy mówili po
hiszpańsku, mogli się obudzić z poderżniętym gardłem.
Alvin nie zdziwił się, słysząc w porcie mieszający się ze sobą hiszpański
i francuski. Za to zdziwiło go, że dosłownie wszyscy mówią po angielsku –
z ciężkim akcentem, lecz niewątpliwie po angielsku.
– Arthurze Stuarcie, uczyłeś się hiszpańskiego na darmo – powiedział do
pół-Czarnego chłopca, który udawał jego niewolnika.
– Może tak, może nie – odparł Arthur Stuart. – Może na darmo, za to za
darmo.
Rzeczywiście. Na pokładzie parowca Alvin z pewnym zakłopotaniem
obserwował łatwość, z jaką chłopak uczył się hiszpańskiego od niewolnika
z Kuby. Dobrze by było mieć taki talent – Alvin go nie miał, nawet cienia.
Dobrze być Stwórcą, ale to nie wszystko. I Alvin o tym wiedział. Są takie dni,
kiedy umiejętności Stwórcy są warte mniej niż kulka tytoniu przeżutego
i wyplutego na podłogę knajpy. Cała ta moc nie pomogła mu uratować życia
własnego dziecka. O, jak bardzo się starał... ale kiedy urodziło się parę
miesięcy przed czasem, nie potrafił znaleźć sposobu, by naprawić od środka
jego płuca tak, by mogło oddychać. Posiniało i umarło, ani razu nie
zaczerpnąwszy powietrza. Nie, te umiejętności Stwórcy nie są wiele warte.
Teraz Margaret znowu była w ciąży, ale ostatnio oboje rzadko się widywali.
Ona poświęciła się bez reszty zapobieganiu krwawej wojnie. On był bez reszty
zajęty zastanawianiem się, co dalej zrobić ze swoim życiem. Nic, czego się
chwytał, nie szło dobrze. Ta podróż do Nueva Barcelona także okaże się
bezsensowna, był tego pewien.
 Przynajmniej dobrze, że po drodze spotkali Abe’a i Coza. Ale teraz byli
w Barcy, stracił ich z oczu i został sam z Arthurem Stuartem, zajęty swoim
zakrojonym na szeroką skalę projektem udowadniającym, że można mieć całą
potęgę tego świata, a i tak nie na wiele się ona przyda, jeśli ma się za mało
rozumu, by odgadnąć, co z nią zrobić i jak się nią podzielić z innymi.
– Znowu masz to spojrzenie – odezwał się Arthur Stuart.
– Jakie spojrzenie?
– Jakbyś musiał się wysikać, ale bał się, że będziesz sikać kamieniami.
Alvin pacnął go w głowę.
– W tym mieście nie możesz się do mnie tak odzywać.
– Nikt nie słyszał.
– Nie trzeba cię słyszeć, żeby zobaczyć, jaki jesteś. Puszysz się jak
wiewiórka. Rozejrzyj się – widzisz tu Czarnych, którzy by się tak zachowywali?
– Ja jestem pół-Czarny.
– W tym mieście wystarczy być Czarnym w jednej szesnastej, żeby cię
uznali za całkiem Czarnego.
– Do diabła, Alvin, skąd ci ludzie wiedzą, że nie są Czarni w jednej
szesnastej? Przecież nikt nie zna swoich praprapradziadków.
– O co się założymy, że wszyscy Biali z Barcy potrafią wymienić wszystkich
swoich przodków aż do Adama i Ewy?
– O co się założymy, że prawie wszystko zmyślili?
– Zachowuj się tak, jakbym mógł cię wychłostać.
– Po co, skoro ty nigdy się tak nie zachowujesz?
To było wyzwanie – i Alvin je przyjął. Chciał tylko udawać złość, wrzasnąć,
zamachnąć się i na tym koniec. Ale kiedy zaczął, okazało się, że ryk był
głośniejszy, niż powinien. A gniew był prawdziwy i potężny. Alvin musiał się
siłą powstrzymać od uderzenia chłopca.
Wszystko wypadło tak przekonująco, że w oczach Arthura Stuarta pojawił
się prawdziwy strach. Chłopiec skulił się, naprawdę oczekując ciosu.
Jednak Alvin zdołał się opanować.
– Pięknie ci wyszło to przerażenie – odezwał się z nerwowym śmiechem.
– Nie udawałem – powiedział cicho Arthur Stuart. – A ty?
– Tak mi dobrze poszło, że musisz pytać?
– Nie. Na ogół kiepsko kłamiesz. Naprawdę się wściekłeś.
– Tak, naprawdę. Ale nie na ciebie.
– Więc na kogo?
– Prawdę mówiąc... nie wiem. Nie wiedziałem nawet, że jestem zły, dopóki
nie zacząłem udawać.
 W tej samej chwili na ramieniu Alvina spoczęła duża dłoń – uścisk nie był
brutalny, ale mocny. Niewielu mężczyzn ma dłonie tak wielkie, że mogą objąć
cały bark kowala.
– Abe! – odgadł Alvin.
– Tak się właśnie zastanawiam, co my tu mamy – powiedział Abe. – Patrzę
ci ja, jak moi dwaj przyjaciele udają pana i niewolnika, i co widzę?
– Och, on mnie leje bez przerwy – odezwał się Arthur Stuart. – Kiedy nikt
nie widzi.
– Chyba zacznę – odparł Alvin. – Żebyś tak strasznie nie kłamał.
– Czyli to była zabawa?
Alvin zawstydził się, że ten dobry człowiek mógł mieć wątpliwości,
zwłaszcza po tygodniu spędzonym razem na Mizzippy. I może gniew jeszcze
nie całkiem go opuścił, bo odpowiedział natychmiast i ostro:
– Tak, zabawa. A poza tym nasza sprawa, nie twoja.
– No ja myślę, że nie moja. Nie moja sprawa, że jeden mój przyjaciel
podnosi rękę na drugiego. Dobry człowiek powinien tylko stać i się przyglądać.
– Nie uderzyłem go. Nie zamierzałem.
– Ale teraz chcesz uderzyć mnie.
– Nie. Teraz chcę znaleźć tanią gospodę i złożyć worek w bezpiecznym
miejscu, zanim znajdziemy coś do jedzenia. Słyszałem, że w Barcy można
dobrze zjeść... pod warunkiem że nie brzydzą was ryby podobne do robaków.
– Czy to propozycja wspólnego posiłku? – spytał Abe. – A może
propozycja, żebym stąd spływał i zostawił was z waszymi sprawami?
– Zasadniczo propozycja zmiany tematu. Choć chętnie zjem posiłek z tobą
i Cozem w tym znakomitym lokalu, jaki znajdziemy.
– O, Coza z nami nie będzie. Właśnie znalazł w porcie miłość swojego
życia.
– Tę niezbyt drogą damę, z którą rozmawiał? – spytał Arthur Stuart.
– Napomknąłem, że mógłby sobie poszukać ciut czystszej la dacznicy –
przyznał Abe – ale stwierdził, że ona nie taka. A ona stwierdziła, że się w nim
zakochała od pierwszego wejrzenia. Tak sobie myślę, że jutro go znajdę
pijanego i okradzionego do suchej nitki.
– Dobrze wiedzieć, że go będziesz szukać – powiedział Alvin.
– Oczywiście. – Abe pokazał mu portfel. – Najpierw poszukałem tego, więc
zostały mu góra trzy dolary.
Alvin i Arthur roześmieli się jednocześnie.
– To jest twój talent? – spytał Arthur Stuart. – Wyciąganie portfeli?
– O nie – odparł Lincoln. – Nie trzeba talentu, żeby okraść Coza. Nie
 zauważyłby, gdybym mu zabrał nos. Zwłaszcza kiedy ta dziewczyna robiła do
niego słodkie oczy.
– Ona by zauważyła.
– Musowo. Ale nic nie powiedziała.
– A ponieważ sama zamierzała położyć rękę na tym portfelu – rzekł Alvin
– bo widziała, że już sprzedaliście cały towar, czy nie powinna czegoś
powiedzieć?
– No to chyba nie zauważyła.
– Albo zauważyła, ale jej to nie obeszło.
Abe zastanawiał się przez chwilę.
– Chcesz powiedzieć, że warto by zajrzeć do tego portfela?
– Warto by.
Abe otworzył go.
– Jestem wstrząśnięty. – Oczywiście portfel był pusty.
– I masz odstające uszy – powiedział Alvin – ale prawdziwi przyjaciele ci
tego nie wytykają.
– Więc już go dopadła.
– Och, pewnie go nawet nie dotknęła – odparł Alvin – ale ta kie
dziewczyny na ogół nie pracują same. Ona robi słodkie oczy...
– A jej partner obrabia klienta – dodał Arthur Stuart.
– Mówicie z doświadczenia – domyślił się Abe.
– Przyglądamy się. Lubimy ich łapać na gorącym uczynku.
– To dlaczego nie złapaliście tamtych?
– Nie wiedzieliśmy, że trzeba się wami opiekować – wyjaśnił Arthur
Stuart.
Abe obrzucił go spojrzeniem pełnym wykalkulowanej urazy.
– Jak będziesz go lał następnym razem, zechcesz mu dołożyć i ode mnie?
– Adoptuj sobie własnego pół-Czarnego szwagra, jak chcesz mieć kogoś do
bicia – odparł Alvin.
– Poza tym – dodał Arthur Stuart – tobą także warto by się zaopiekować.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo nawet ci nie przyszło do głowy, że nie tylko Coza urzekły jej wielkie
figlarne oczy.
Abe poklepał się po kieszeni. Z ulgą przekonał się, że nadal ma portfel, ale
zaraz potem przypomniał sobie, że portfel Coza także był na swoim miejscu.
Po chwili stało się oczywiste, że obaj padli ofiarą rabunku.
– I jeszcze oddali portfele, bezczelni – rzekł Abe z podziwem.
– Nie przejmuj się – poradził Arthur Stuart. – Mieli pewnie talent. I tak
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natro.keep.pl
  • Copyright 2016 Lisbeth Salander nienawidzi mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
    Design: Solitaire