Carroll Debra - Dziękuję, C
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DEBRA CARROLL
DZIĘKUJĘ,
ŚWIĘTY MIKOŁAJU
ROZDZIAŁ
1
Sabrina, z ustami pełnymi szpilek, odprowadzała wzro
kiem wysokiego mężczyznę, który właśnie znikał jej z pola
widzenia. Przytknęła twarz do szyby..
- Au!
Wyrwała szpilki z ust ręką, którą jeszcze przed chwilą
trzymała wielkie krawieckie nożyce. Puszczone nożyce
z głośnym łoskotem wbiły się w drewnianą podłogę o milime
try od czubka jej czarnego półbucika.
Nie zrażona tym Sabrina znów przycisnęła twarz do Szyby,
ale mężczyzny już nie było.
- Choroba. Nie zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć.
Z westchnieniem podniosła nożyce, po czym wyprostowa
ła się i krytycznym okiem oceniła wyniki swojej pracy.
Pod tropikalnym niebem, na którym tkwił księżyc, smukła
palma chyliła się nad dwiema półleżącymi postaciami. Żeński
manekin odchylał głowę do tyłu, usta męskiego zawisły o cen
tymetry nad kształtną szyją.
Obie postaci miały na sobie wyjątkowo skąpe stroje plażo
we z najnowszej kolekcji Gaultiera. Jak na dom towarowy
Wortha, był to pomysł rewolucyjny; Sabrina zastanawiała się,
czy nie będzie musiała tłumaczyć się z tego projektu. Wpraw-
dzie jej szef, Jonathan Kent, zatwierdził szkic, co oznaczało,
że jakoś udało mu się przekonać sztywniaków z zarządu, nie
gwarantowało to jednak, że ważni panowie nie będą wydzi
wiać, gdy zobaczą gotową wystawę.
Pozostało jej tylko wysypać piasek, który miała przygoto
wany na zapleczu. Ostrożnie wślizgnęła się za tło wystawy
i otworzyła niewielkie drzwi prowadzące prosto pomiędzy
stoiska. Zeskoczyła na ziemię akurat w porę, by dostrzec swój
obiekt westchnień, wchodzący do domu towarowego przez
masywne obrotowe drzwi.
Ucisz się, serce...
Tuż za drzwiami mężczyzna przystanął i bez pośpiechu
rozejrzał się po dużej sali. Nawet wśród zamożnej klienteli
Wortha bardzo się wyróżniał. Sabrina oceniła, że bajeczna
granatowa marynarka, która wyszła spod igły jakiegoś wło
skiego mistrza, jest warta ze dwa tysiące dolarów. Już z dale
ka rzucały się w oczy doskonała jakość materiału i idealny
krój.
Jeszcze bardziej bajeczny był właściciel tej marynarki.
Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupły, szeroki w ramio
nach. Sabrina uśmiechnęła się szeroko. Zachowywała się jak
idiotka, ale co z tego? Nie co dzień kobieta ma taką okazję.
Świerzbiły ją ręce, żeby wyciągnąć szkicownik. Czy star
czyłoby jej talentu, by utrwalić tę aurę władczości i zdecydo
wania? Czy piórko i tusz mogłyby oddać w pełni muskularne,
wspaniale zbudowane ciało, które niewątpliwie kryło się pod
garniturem?
Mężczyzna miał około trzydziestu pięciu lat. Nie był tuzin-
kowym przystojniakiem; Sabrina przyjrzała się jego pocią
głym, wyrazistym rysom i mocno zarysowanej szczęce. Ta
twarz znamionowała człowieka umiejącego podołać różnym
przeciwnościom losu. Wyglądał zresztą na takiego, który nie
raz brał się z życiem za bary.
Gest, którym odgarnął z czoła lśniącą grzywę falistych,
czarnych włosów, wydał się Sabrinie znajomy. Wyobraziła
sobie mocne pociągnięcia ołówka, którymi oddałaby kształt
ciemnych brwi, w tej chwili lekko zmarszczonych. Mężczy
zna nadal rozglądał się po sali. Mimo to nie sprawiał wrażenia
zagubionego. Miął zbyt skupione spojrzenie.
Nagle ruszył po czerwonym chodniku, którym było wyło
żone główne przejście między stoiskami. Sprężyste, energicz
ne ruchy zdradzały człowieka w znakomitej formie fizycznej.
Sabrina westchnęła, odwróciła się i zamknęła za sobą
drzwi wystawy. Koniec głupich zachwytów. Czas wrócić do
pracy.
Gdy idąc przez dział perfum, przecinała główne przejście,
znów natknęła się na Pana Wspaniałego. Jeszcze raz poczuła
dreszczyk emocji. Udało jej się. Chyba zmierzali w tę samą
stronę.
Podążając kilka metrów za nim, mijała dębowe lady i gab
lotki z dyskretnym oświetleniem. Mężczyzna powoli Szedł
naprzód, zerkając to w prawo, to w lewo.
- Przepraszam, kochana, Czy może nam pani powiedzieć,
gdzie są gałki antymolowe?
Sabrina zauważyła dwie starsze panie, dopiero gdy
nieomal na nie wpadła. Raptownie przystanęła i ujrzała
dwie pary pełnych nadziei oczu, wpatrzonych w nią zza gru
bych i bardzo wypukłych soczewek. Co za brutalne prze
budzenie.
- Gałki antymolowe... W gospodarstwie domowym - od
rzekła machinalnie. - Piąte piętro, na prawo od windy.
W odpowiedzi na podziękowania zdobyła się jedynie na
zdawkowe skinienie głową. Staruszki podreptały dalej, a ją
znów pochłonęła obserwacja pięknego nieznajomego.
Zatrzymał się na chwilę przy pustym stoisku z artykułami
kąpielowymi. Co go tam tak zainteresowało? Czyżby chciał
sobie kupić ziołowy balsam do ciała?
Wolno zmierzyła go wzrokiem, poświęcając szczególną
uwagę długim nogom. Na pewno niczego takiego nie potrze
bował. Uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę należało już
z tym skończyć i iść po piasek. Miała jeszcze sporo roboty,
a do piątej było coraz bliżej.
Zrobiła krok. Szczęście wciąż jej dopisywało, bo mężczy
zna przestał kontemplować płyny do kąpieli: Zaraz jednak
zatrzymał się przy ladzie z biżuterią, pochylił i poruszył za
mkniętymi drzwiczkami gablotki.
Sabrina stanęła jak wryta. Co on robi? Może powinna
podejść i spytać, czy mu w czymś pomoc? W porze lun-
chu sprzedawców było jak na lekarstwo. Ale żeby aż takie
pustki?! Niemożliwe, żeby cały personel jednocześnie miał
przerwę.
Dalej, w dziale aparatów fotograficznych, spostrzegła jed
nego czy dwóch sprzedawców. W drugim kącie sali, w dziale
odzieży damskiej, wyprzedaż przyciągała liczne klientki, ale
większość stoisk nie miała obsługi.
Mężczyzna szedł dalej. Sabrina bez zastanowienia wolno
podążyła zanim. Coś w jego zachowaniu wydawało się podej
rzane. Wodził czujnym okiem po gablotkach z perłami. Nagle
znieruchomiał w miejscu, gdzie za szkłem, na granatowym
aksamicie, mienił się drogi kamień.
Na ustach zaigrał mu uśmieszek. Sabrina szybko podąży
ła za jego wzrokiem. W kąciku przy kasie ujrzała błysk dia
mentów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]