Carr Philippa - Czarownica(1), ROMANSE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Car Philippa
Czarownica
Z angielskiego przełożyła Bożena Krzyżanowska
Tytuł oryginału THE WITCH FROM THE SEA
1
CZĘŚĆ PIERWSZA
Linnet
Zwyczajem kultywowanym przez kobiety z naszej rodziny jest
prowadzenie dziennika. Robiła to moja babcia i zwyczaj ten przejęła po
niej matka. Pewnego razu stwierdziła nawet, że dzięki temu życie staje
się pełniejsze. Normalnie o wielu rzeczach się zapomina, poza tym pa-
mięć potrafi płatać figle, przeto nierzadko, gdy z perspektywy czasu
spogląda się na dane wydarzenie, wygląda ono zupełnie inaczej. Atoli,
jeśli przeleje się na papier przeżywane w danej chwili emocje, łatwiej
po jakimś czasie przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. To umożliwia
dokonanie oceny, a nawet lepsze zrozumienie, dzięki czemu nie tylko
udaje się zachować dokładny przebieg jakiegoś ważnego dla nas wyda-
rzenia, lecz także łatwiej poznać samego siebie.
Tak więc zaczęłam pisanie swojego dziennika w parę miesięcy po
naszym wspaniałym zwycięstwie nad hiszpańską armadą. Był to odpo-
wiedni moment, gdyż jednocześnie stanowił punkt zwrotny w moim
życiu. W tym okresie wszyscy żyliśmy w stanie, który można było
określić tylko jednym słowem: euforia. Powoli zaczynało do nas docie-
rać, jak niewiele brakowało, byśmy ponieśli klęskę. Nigdy nie wierzyli-
śmy, że Hiszpanie mogą nas pokonać, i kto wie, może właśnie to mocne
i niezachwiane przeświadczenie było jednym z czynników, które przy-
czyniły się do zwycięstwa. Jednocześnie jednak zdawaliśmy sobie
sprawę, co mogła oznaczać ewentualna porażka. Słyszeliśmy opowieści
2
o tragediach, do jakich dochodziło w Niderlandach, gdzie ludzie posta-
nowili przeciwstawić się potędze Hiszpanii. Wiedzieliśmy, że armada,
wyruszając ze swego ojczystego kraju, zabrała nie tylko broń, lecz rów-
nież narzędzia tortur. Mieliśmy świadomość, iż ludzie, którzy nie chcie-
li przyjąć wiary wyznawanej przez Hiszpanów, poddawani byli tortu-
rom i żywcem paleni. Słyszeliśmy, że niektórych zakopywano w ziemi,
zostawiając na powierzchni samą głowę i skazując tym samym takiego
nieszczęśnika na męczeńską śmierć. Opowieściom o cierpieniach nie
było końca i gdybyśmy przegrali... nas również mógł spotkać taki los.
Zdołaliśmy jednak pokonać najeźdźców. Wzdłuż całego wybrzeża
można było zobaczyć wraki ich okrętów. Niektóre z nich dryfowały po
pełnym morzu - zaledwie kilka żaglowców zdołało wrócić do Hiszpa-
nii. A w naszej pięknej, pełnej zieleni ojczyźnie, rządzonej przez dobrą
królową Elżbietę, zapanował spokój. Przez całą Anglię przetoczyła się
fala radości, a najbardziej weselili się mężowie i niewiasty zamieszku-
jący Devon, których domy położone były blisko morza. Anglię ocalił
syn tej ziemi - Francis Drakę. Nikt inny nie mógł rościć sobie prawa do
takiego uznania jak on. W doskonałym nastroju był także mój ojciec,
kapitan Jake Pennlyon - człowiek energiczny, wytrwały i żądny przy-
gód. Od dawna zależało mu na tym, by przepędzić Hiszpanów z mórz,
zawsze gardził słabością, liczył się tylko z własnym zdaniem, cechowa-
ła go również arogancja, prostolinijność i pewność siebie. Zawsze mi
się wydawało, że jest typowym Anglikiem. Kiedy byłam mała, niena-
widziłam ojca, ponieważ nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co łączy go z
moją matką. Bardzo ją kochałam i pragnęłam przed nim chronić. Do-
piero niedawno zdałam sobie sprawę, że ona również darzy go miłością.
Jako dziecko błędnie interpretowałam ich zachowanie, dlatego wyda-
wało mi się, że prowadzą ze sobą nieustanną walkę. Teraz, kiedy nieco
podrosłam, zrozumiałam, iż owe kłótnie dodają ich życiu pewnego
smaczku i chociaż czasami rzeczywiście można odnieść wrażenie, że
prawdziwą przyjemność sprawia im dokuczanie sobie nawzajem i trud-
no im osiągnąć spokój, jednakowoż w końcu zauważyłam, iż nie potra-
fią bez siebie żyć.
3
Mój ojciec należy do ludzi, w stosunku do których trudno zdobyć
się na obojętność, przeto kiedy przestałam go nienawidzić, uczucie to
zastąpiła miłość i prawdziwa duma. Z kolei on sam przez długie lata
odczuwał do mnie urazę, ponieważ nie byłam chłopcem. W końcu do-
szedł jednak do wniosku, iż jestem lepsza niż wszyscy chłopcy razem
wzięci. Niechęć zastąpiło uczucie zadowolenia, że ma córkę. Moja trzy-
letnia siostrzyczka, Damask, była za mała, by wzbudzić jego zaintere-
sowanie, przestał też marzyć o chłopcach, mając świadomość, że się ich
już nie doczeka. Wystarczali mu synowie z nieprawego łoża. Matka
często mawiała, że na pewno ma ich wielu i że są porozrzucani po ca-
łym świecie, a ojciec wcale się tego nie wypierał. Wychowałam się z
trzema z nich - Carlosem, Jacko i Pennem. Carlos ożenił się z Edwiną,
właścicielką Trewynd Grange - pobliskiego zamku, który odziedziczyła
po swoim ojcu. Edwina w pewnym sensie należy do naszej rodziny,
jako że jej matka była adoptowaną córką mojej babci. Jacko i Penn w
przerwach między rejsami mieszkali z nami. Jacko był kapitanem jed-
nego z żaglowców mojego ojca, a młodszy ode mnie, siedemnastoletni
Penn, od jakiegoś czasu też już pływał na statkach.
Od tak dawna towarzyszył nam ciągły strach przed Hiszpanami, że
bez niego nasze życie wydawało się puste, w związku z tym, chociaż
miałam zamiar zacząć swój dziennik w tym właśnie momencie, uzna-
łam, iż nie mam o czym pisać. W ciągu minionych tygodni docierały do
nas informacje na temat niedobitków hiszpańskiej armady. W dalszym
ciągu morze wyrzucało na brzeg kolejne statki z wygłodzonymi mary-
narzami. Wielu z nich potonęło, a inni dopłynęli do wybrzeży Szkocji i
Irlandii. Ponoć zgotowano im tam tak wrogie przyjęcie, że więcej
szczęścia mieli ci, którzy wcześniej zginęli. Mój ojciec nie krył zado-
wolenia.
- Na Boga! - wołał. - Jeśli jakowyś francowaty Hiszpa-niec spró-
buje postawić stopę w Devon, osobiście poderżnę mu gardło!
- Przecież ich już pokonałeś - przypominała matka. -Czyż to nie
wystarczy?
- Nie, madame! - odkrzykiwał. - Nie wystarczy. Nie ma nic gor-
szego niż to, co czeka Hiszpanów, którzy pragnęliby nas ujarzmić!
4
Takim rozmowom nie było końca. W naszym domu często gościli-
śmy różnych ludzi. Podczas owych spotkań towarzyskich przy stole
przez cały czas mówiono o Hiszpanach, a także głupcu, który mieszkał
w Escorialu i jeszcze do niedawna wyobrażał sobie, że jest panem świa-
ta, tymczasem poniósł klęskę i z pewnością już nigdy nie zdoła przy-
wrócić dawnej świetności swemu krajowi. Ludzie śmiali się, gdy sły-
szeli opowieści o wściekłości Hiszpanów, którzy zostali w domu i do-
pytywali się, gdzie podziała się armada, której budowa tak drogo ich
kosztowała. Dlaczego książę Medina Sidonia, który wszystkim opo-
wiadał, jak wspaniałe zwycięstwo odniesie nad Anglikami, nie wraca
do domu, by odebrać czekające nań zaszczyty? Co się stało z potężną
armadą? Czyżby była tak nieskalana i święta, że nie pasowała do tego
ziemskiego padołu i pożeglowała prosto do nieba?!
- Zaiste, pożeglowała, ale do piekła! - wołał mój ojciec, uderzając
ogromną pięścią w stół.
Potem zaczynał opowiadać o bitwie, w której osobiście brał udział.
Goście słuchali go z natężeniem, a Carlos i Jacko jedynie przytakiwali.
Potem wszystko zaczynało się od nowa.
Nie chciałam pisać o tym w swoim dzienniku. Cały kraj o tym
wiedział. Podobne sceny rozgrywały się w tysiącach domów w całej
Anglii.
- Jak idzie ci pisanie? - spytała matka.
- Nic się nie dzieje - odparłam. - Nie mam więc czego zapisywać.
Ty przeżyłaś tyle przygód - dodałam z zazdrością. -W moim przypadku
jest zupełnie inaczej.
Twarz matki spochmurniała, a ja wiedziałam, że wspomina czasy
swojej młodości.
- Najdroższa Linnet - powiedziała. - Mam nadzieję, że będziesz
miała do zapisywania tylko szczęśliwe wydarzenia.
- Czy to nie byłoby nudne? - zapytałam.
Wówczas wybuchnęła śmiechem i przytuliła mnie do siebie.
- Jeśli tak uważasz, bardzo chciałabym, żeby twój dziennik był
nudny.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]